Read with BonusRead with Bonus

Truskawka

GINGER

Gdy zanurzyłam się w lodowato zimnej wannie, otwarte rany na moich plecach piekły od brudnej wody. Musiałam to zrobić jak najszybciej, więc sięgnęłam po mały kawałek mydła ustawiony na nierównych cegłach obok basenu. Wiedząc, że Linc będzie tu dzisiaj, postanowiłam użyć reszty mydła, aby oczyścić się z każdego zapachu. Ostatnie kilka razy, kiedy tu przychodził, uczynił z tego swój codzienny rytuał, by narzekać na to, jak pachnę. Oczywiście, nie był w domu od dwóch lat, ale wątpię, żeby się zmienił na lepsze.

Według niego, z każdym jego odwiedziną śmierdziałam coraz bardziej. Nie powinno mnie to obchodzić, w końcu za każdym razem, gdy to robi, pozwalam sobie na marzenia o jego przedwczesnej śmierci, każde fantazje kończą się moim kopaniem jego grobu, a to zawsze sprawia, że się uśmiecham, ale fakt pozostaje, że ma rację. Śmierdzę dość regularnie. Przynajmniej kiedyś, zanim zaczęłam kraść próbki mydła, które znalazłam w pralni domu stada. Teraz przynajmniej, mogę to kontrolować w większości. Pomogłoby, gdybym mogła mieć czystą wodę trochę częściej niż mam, ale to nigdy się nie wydarzy. Dziś jest dzień prania pościeli i szmat, więc będę się kierować do domu stada dzisiaj wieczorem po podaniu kolacji. Oprócz moich codziennych obowiązków tutaj, jestem również przypisana do służby sprzątającej domu stada, więc wtedy będę mogła zabrać nowe mydło.

Wracając myślami do czasów, gdy Lincoln i ja byliśmy mali, prawie chciałam się zaśmiać. Sposób, w jaki Lincoln przysięgał, że musiałam zostać zostawiona na werandzie jako szczeniak, wypłynął na powierzchnię mojej pamięci i kilka łez spłynęło po moich policzkach.

Gdyby tylko tak było, mogłabym zostać oddana rodzinie, która naprawdę by mnie chciała.

Lincoln zawsze mówił, że nie ma szans, żebym mogła urodzić się z tych samych złotowłosych, zielonookich rodziców co on. W końcu moje włosy są głęboko ciemnoczerwone, moje oczy mają aksamitny czekoladowy brąz, a moja oliwkowa skóra ma zawsze opaloną karnację. Nie ma ani jednego głupiego żółtego włosa na mojej głowie i za to jestem wdzięczna. Nienawidziłam każdego blondyna, z którym zetknęłam się w ciągu ostatnich trzech lat, z niezmienną lojalnością wobec mojej sprawy.

A jaka jest moja sprawa?

Ucieczka, oczywiście.

Wolałabym być wyrzutkiem niż niewolnicą i wszystko, co musiałam zrobić, to wymyślić idealny sposób na ucieczkę. Pewnego dnia to zrobię. Przysięgłam to sobie w dniu mojego pierwszego pobicia.

Wysuwając się z wanny, rozwinęłam mój ręcznik/poduszkę i osuszyłam się. Potem wciągnęłam zużyty szary uniform pokojówki i zaplotłam moje długie falujące włosy tak ciasno, jak to możliwe. Szybko nauczyłam się, że moje długie, jedwabiste loki nie były czymś, co Giselle szczególnie lubiła oglądać. Jej własne włosy były bezbarwne, brudno blond, i leżały oklapłe jak chwasty wokół jej ramion. Jedyna część jej, która nie błyszczała złotem tak jak Zelda, ale miałam swoje podejrzenia na ten temat. Myślałam, że Zelda starzeje się i prawdopodobnie farbowała je od jakiegoś czasu. Jeden miesiąc opróżniania jej kosza potwierdził, że jest naturalnie tak nijaka, jak jej wredna córka.

Co za przyjemny dzień to był.

Pierwszą rzeczą, jaką robię, kiedy idę na górę, jest zameldowanie się u Zeldy w kuchni. Zawsze tak jest. Patrząc uważnie na moją byłą matkę, udawałam, że nie czuję spojrzenia Alfy Mario, które paliło moją skórę z jego miejsca w kąciku śniadaniowym, ale... parzyło mnie. Kiedy w końcu odwrócił wzrok, przełknęłam ulgę. Dziś były moje osiemnaste urodziny, a jedyną osobą, której miałam nadzieję unikać - oprócz Linca - był on. Ostatnie trzy urodziny były okropne, bo za każdym razem, gdy go widziałam, mojego byłego ojca, przypominałam sobie o mojej kolekcji pluszowych kapci z króliczkami i musiałam na nowo przeżywać ból, gdy znajdowałam je w śmietniku.

Płacz nad nimi był moim pierwszym poważnym błędem. Tym, który sprawił, że bicz stał się ulubionym sposobem Zeldy na wyrażanie złości. A ponieważ dzisiaj naprawdę były moje urodziny, wiedziałam, że dostanę surową chłostę. Taką samą jak przez ostatnie dwa lata. Piętnaście uderzeń. Jedno za każdy rok zmarnowanej miłości, którą mi dano.

'Wszystkiego najlepszego, aniołku, jesteś gotowa na swój prezent?' - więcej echa. Więcej bólu.

Brzydki ton Giselle dotarł do moich uszu, gdy zachwycała się obok mnie, "Dziękuję za mój wczesny prezent urodzinowy, tatusiu. Uwielbiam je. Trzymają moje stopy absolutnie cieplutkie."

"Dla mojej dyni wszystko," odpowiedział, ale zauważyłam, że ani razu nie oderwał wzroku od swojego talerza, kiedy to mówił. Ani też nigdy nie kupił jej kapci z króliczkami. Nie. Jej były tak zwykłe, jak nudna była jej twarz. Po prostu puch i nic więcej. Żadne urocze zwierzątka dla niej. Małe zwycięstwo, ale przyjmę je.

"W końcu jesteś," mruknęła Zelda, patrząc na mnie, gdy piła swoją kawę.

Patrząc na kobietę, naliczyłam co najmniej pięć nowych zmarszczek. Trzy więcej niż ostatnim razem. Wydawało się, że mnożą się z każdym rokiem, kiedy pozostawała suką, a jej twarz wkrótce przypominałaby pajęczynę, z jej zaciśniętymi ustami w sercu szaleństwa. Przynajmniej dla mnie.

"Tak, proszę pani," odpowiedziałam. "Jeśli mnie tu nie potrzebujesz, zacznę od pokoju Linca."

Kiedy robiłam krok, żeby odejść, zatrzymała mnie, jej pazury wbijając się w moje ramię. "Po pierwsze, to Alfa Lincoln dla ciebie. On będzie twoim Alfą i będziesz go nazywać formalnie, jakbyś była obcą osobą. Po drugie, nigdy nie jesteś tu potrzebna. Jesteś wykorzystywana. Zrozum to teraz w swojej brzydkiej głowie."

"Tak, proszę pani," odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby, ignorując głośny rechot, który wylał się z ust Giselle. Coś we mnie błagało, żeby odgryźć palce Zeldy i wypluć je w jej twarz, ale ponieważ byłam pewna, że zostanę stracona, udałam uśmiech zamiast tego. "Alfa Lincoln. Mój błąd."

"Tak, jesteś. Dokładnie tym," zachichotała Zelda. "Pieprzonym błędem. Teraz idź. Śmierdzisz tu."

Bez łez, bez łez, pierdol ją w jej indyczy kark. Gobble gobble.

Kiedy byłam już na korytarzu na drugim piętrze, skupiłam wzrok na drzwiach do pokoju Linca. Nie odważyłam się zajrzeć do pokoju Giselle. Wystarczyło, że kazali mi go sprzątać. Za każdym razem, gdy wchodziłam do tego piekła, przez pierwsze kilka minut widziałam tylko moje stare rzeczy. Fakt, że ona i Zelda pomalowały go na jakąś okropną limonkową zieleń, nie odbierał wspomnień.

Pokój Linca był taki sam jak zawsze. Minimalistyczny. Czarny i biały z pasującymi krajobrazami miasta na ścianach. Jedyną rzeczą, która kiedykolwiek zmieniała się w tym pokoju, były pościele. Nuciłam sobie pod nosem - piosenkę, którą kiedyś uwielbiałam śpiewać - zajęłam się odkurzaniem i ścieraniem kurzu. Dopiero gdy kończyłam ścielić łóżko, poczułam jego obecność za sobą.

Najpierw zesztywniałam, a potem się spięłam. Czułam jego zapach. Jak sad jabłkowy po rześkim jesiennym deszczu. Lincoln. Był tutaj.

"Cześć Truskawko," powiedział zbyt blisko mnie. "Tęskniłaś za mną?"

Cholera.

Previous ChapterNext Chapter