




PIĘĆ
ARTEMIS
"Astorio, kiedy mogę poznać resztę watahy?" Zapytałam, mieszając bulgoczącą czerwoną ciecz, która zaczęła dymić. Astoria podbiegła, wyrywając mi garnek z rąk. "Stolido! Nie pozwól, żeby się przypaliło!"
"Przepraszam." Mruknęłam, podążając za nią do drewnianego stołu, gdzie rozgniotła trzy tłuste czerwone jagody i wlała sok do mieszanki. "Po prostu jest tu trochę samotnie... Nie uważasz?"
"Nie." Warknęła. "Wolę tak, poza tym musimy cię ukrywać przed Alfą tak długo, jak to możliwe."
"Ale dlaczego? Co by zrobił?" Jęknęłam, słysząc tę samą wymówkę od trzech dni, ale wciąż nie otrzymałam odpowiedzi.
"Nie martwi mnie to, co by zrobił, ale co by to zrobiło jemu."
"..Nie rozumiem?"
"Nie musisz... przynajmniej jeszcze nie teraz." Mruknęła, gdy mieszanka zmieniła kolor na głęboki fiolet i wlała ją do szklanej fiolki.
"Proszę, Astorio, przynajmniej pozwól mi polować."
"Zwierzęta tutaj są inne niż tam, na zewnątrz, są dużo bardziej niebezpieczne." Westchnęła, niewątpliwie zmęczona moim ciągłym narzekaniem, ale nie mogłam się powstrzymać. "Musisz to zrozumieć, są tu niedźwiedzie i dziki, które zrobiłyby z ciebie mielone mięso."
"Proszę!" Brzmiałam jak dziecko, ale nie obchodziło mnie to, moja wilczyca pragnęła biegać, zabijać. Lizała usta na myśl o soczystym dziku.
"Luna wyrusza na polowanie na północną granicę za kilka godzin." Wyglądała na zmęczoną, gdy przeczesała ręką swoje czarne jak kruk włosy. "Pozwolę ci iść pod jednym warunkiem..."
"Jakimkolwiek."
"Nie pokazuj swojej skóry nikomu, zwłaszcza Flick." Jej oczy wbiły się w moje, twarde i niezachwiane. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, umarłabym tysiąc razy. Moja wilczyca skakała we mnie, nie miałam pojęcia, kim jest Flick ani dlaczego nie mogę jej pokazać swojej skóry, ale nie obchodziło mnie to. Cieszyłam się, że mogę być wolna. "Miejmy nadzieję, że twoja futrzana strona nie wyróżnia się tak bardzo jak skórzana."
"Obiecuję."
"Dołącz do polowania tak płynnie, jak tylko możesz. Nie daj nikomu znać, że nie jesteś stąd." Głos Astorii rozbrzmiewał w mojej głowie. Rzuciłam jej ostatnie spojrzenie z oddali, gdy biegłam za drzewo, rozbierając się i przemieniając.
"Cholera." Astoria przeklęła przez link. "Dlaczego musisz wyglądać dokładnie jak ona."
"Co?" Zapytałam, czując się niepewnie w swoim futrze. "Dokładnie jak kto?"
"Nie ma znaczenia. Teraz idź!" Syknęła, zanim zablokowała mnie w linku.
Odwróciłam się, by spojrzeć na zgromadzenie futer w oddali. Podbiegłam do nich tak swobodnie, jak tylko mogłam, tylko kilka oczu zatrzymało się na mnie dłużej, niż bym chciała. Moje futro nastroszyło się, a cichy ostrzegawczy warczenie zaczęło wibrować w moim gardle.
Jedyną osobą, która pozostała w swojej skórze, była smukła kobieta z włosami opadającymi w ciemnych czekoladowych falach. "Czy wszyscy są?" Zawołała, miała pewność siebie potrzebną do pełnienia takiej roli, choć jej zapach nie był zapachem Luny, bardziej przypominał zapach wilka niższej rangi, ale wyraźny ślad zapachu Alfy unosił się na jej skórze, niemal maskując zapach niższej rangi. Wataha wilków szczekała z podekscytowaniem polowaniem. "To ruszamy!"
Przemieniła się w ciemnobrązowego wilka średniej wielkości i pobiegła w ciemność lasu.
Wataha podążyła za nią, biegliśmy, dwadzieścia ciał zlewających się w jedno. Jedno serce, jedna dusza.
Moja wilczyca wydała radosne wycie, unosząc głowę do nieba. Miałam zamiar ją skarcić, powinniśmy starać się wtopić, a nie wyć do księżyca, gdy inny wilk powtórzył jej wołanie, potem kolejny, i kolejny. Wkrótce las wypełniły wołania i szczeki dzieci Selene.
Stopy dudniły po ziemi i kamieniach, czułam uderzenia naszych stóp w głowie i sercu, jak bicie bębna. Wiatr gwizdał gorzko-słodką melodię przez pustki drzew, co napędzało mnie dalej, choć starałam się pozostać na końcu.
Kobieta prowadząca polowanie wydała warknięcie, oznaczając, że złapała zapach, wataha zwolniła do zatrzymania przy wejściu na polanę.
Polana otworzyła się na duże i bujne pole, a tam, nie więcej niż piętnaście metrów od nas, stał dumny jeleń, obserwujący swoje małe stado składające się z czterech lub pięciu innych.
Coś ciągnęło mnie na skraj świadomości, uporczywe uczucie, które nie chciało mnie opuścić. Pozwoliłam, by ich głosy weszły do mojej głowy, zaakceptowałam więź, którą mi wysłali, i wkrótce usłyszałam szept przewodniczki. "Podążaj za mną, nie ruszaj się, zanim ja to zrobię."
Wilki wokół mnie cicho pomrukiwały na znak zgody.
"Jeszcze nie..." Jej brązowy wilk wyglądał, jakby był gotowy do skoku. "Jeszcze nie..." Jej tylne łapy kołysały się w przygotowaniu do zabicia. "TERAZ!"
Wilki wyskoczyły do przodu jak jeden wyćwiczony ruch. Zostałam z tyłu, czekając chwilę, zanim dołączyłam do pościgu.
Biegliśmy jako jedno.
Przewodniczka pierwsza dotarła do najbliższego z stada. Rzuciła się na jelenia, rozrywając gardło zwierzęcia ostrymi szczękami.
Ja jednak miałam oko na największego jelenia. Ruszył z prędkością, ale byłam szybsza.
Mój śnieżnobiały wilk rzucił się w pościg, krew pulsowała, serce biło szybciej. Wybiegliśmy z polany i wpadliśmy w gęsty las.
Oddaliliśmy się od innych, którzy zostali, by pomóc w masakrze na polanie, podczas gdy ja goniłam jelenia, który przeskakiwał przez krzaki, powalone drzewa i rzeki.
Słyszałam, jak moje serce dudni w uszach, zagłuszając odgłos naszych biegnących łap. Jeleń zerknął za siebie, wiedział, co go czeka.
Nowe łapy dołączyły za mną, reszta stada była teraz za mną.
Błysk brązu obok mnie powiedział mi, że przewodniczka była tuż obok, choć zaskakująco nie próbowała mnie wyprzedzić.
Ale potem coś się stało.
Jeleń wbiegł w gęsty zagajnik drzew, a my podążyliśmy za nim bez wahania. Na początku myślałam, że to przewodniczka biegnie na mnie z boku. Ale im bliżej była, tym bardziej rosła, i wtedy zdałam sobie sprawę, że przewodniczka była obok mnie. Brązowa rozmyta postać skoczyła przed nami, a stado zatrzymało się może dziesięć stóp od stworzenia. Jeleń zniknął w zaroślach, a ja po raz pierwszy dobrze przyjrzałam się brązowej rozmytej postaci.
To był niedźwiedź.
Wielki, wściekły, gotowy rozerwać ci twarz niedźwiedź.
Stanął na tylnych nogach, machając łapami w powietrzu. Wilk za mną skomlał.
Przewodniczka i ja wymieniłyśmy przerażone spojrzenia, zanim niedźwiedź uderzył łapami w ziemię i ruszył na nas.
Odwróciliśmy się i biegliśmy tak szybko, jak tylko mogliśmy, nowy zastrzyk adrenaliny pompowany przez moje żyły. Tym razem chodziło o przetrwanie.
Niedźwiedź był szybki, ale my byliśmy szybsi, i wkrótce nad stadem zapanowała niepohamowana ekstaza. Jeden z wilków wydał wycie, gdy biegliśmy. Mój wilk uśmiechnął się, unosząc głowę do nieba i wyjąc razem z nieustraszonym młodzikiem. Niedźwiedź ryknął, ale wilki tylko piszczały i śmiały się, gdy biegliśmy. Poczucie bezgranicznej wolności napędzało nas, aż nie widzieliśmy już niedźwiedzia. Nawet gdy zniknął, biegliśmy dalej, przeskakując powalone drzewa i przemykając przez rzeki, by ukryć nasz zapach.
Przewodniczka zmieniła się z powrotem w ludzką postać, a my wszyscy bez wahania poszliśmy za jej przykładem, wciąż biegnąc. Kości pękały, przekształcając się w ludzkie.
Kobieta uniosła pięść w powietrze, śmiejąc się i krzycząc. Odchyliłam głowę i zaśmiałam się gardłowym śmiechem, którego nie słyszałam od dawna. Byliśmy nieustraszeni, bez trosk i zmartwień na świecie.
Zwolniliśmy, zgięci w pół i dysząc.
Kobieta podeszła do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. "Widziałeś wyraz twarzy tego niedźwiedzia!" Zaśmiała się. "Jestem Flick, tak przy okazji!"
"Artemis." Odpowiedziałam, ściskając jej rękę.
Moje oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Imię spłynęło z moich ust tak płynnie, że nawet się nie zawahałam. Dopiero teraz pomyślałam o swoim imieniu.
Flick puściła moją rękę, jakby była w ogniu, patrząc na mnie szeroko otwartymi i przerażonymi oczami. "Co?" Zapytałam.
"Nic..." Mruknęła. "Przez chwilę myślałam, że jesteś kimś innym... po prostu... wyglądasz dokładnie jak ona."