




Rozdział 7
Czerwona księżyc osiągnął swoje apogeum. Nia leżała nieprzytomna od wilczego ziela, które sam sobie wstrzyknąłem, a mimo to moja skóra mrowiła z niepokoju. Wędrowałem korytarzami tego ogromnego zamku, przesuwając palcami po złotych haftach wbudowanych w ścianę.
Słuchałem harmonii wilków, ich łap dudniących w ziemię, gdy biegły przez las. Czułem to jak trzęsienie ziemi. Nieznane pragnienie ogarnęło moją duszę, wiedząc, że nigdy nie będziemy jednym z nich. Nigdy nie będziemy mogli biegać z nimi, bo zawsze będziemy outsiderami.
W przeciwieństwie do lasu, ten zamek był dziwnie cichy. Spodziewałem się natknąć na Sophię, może nawet Dylana, ale w moim obecnym stanie nie byłbym w stanie się obronić, biorąc pod uwagę, że trucizna osłabiła mnie psychicznie. Jestem zaskoczony, że mam siłę chodzić, ale tylko w noce pełni księżyca moje ciało jest silniejsze niż przeciętnie i potrafi zwalczyć wilcze ziele, aby nie pozostawić długotrwałych skutków dla Nii ani dla mnie.
Zsunąłem się po schodach, szybko opuszczając ciszę, którą emanował ten zamek. Zimne, gęste błoto pochłonęło moje nagie stopy. Deszcz delikatnie padał na moje rozgrzane ciało, powoli chłodząc ciepło, które mrowiło moją skórę. Nawet wilcze ziele nie jest wystarczająco silne, aby całkowicie stłumić palące pragnienie wilka, by przemienić się w tę radosną okazję, którą nazywamy pełnią księżyca.
My, stworzenia na Eldorze, jesteśmy abominacją natury. Żyjemy, aby niszczyć. Szukamy krwi, strachu i bólu; to jest to, kim jesteśmy. Jesteśmy ciemnością; jesteśmy chaosem. Ale w takie noce jak ta, kiedy karmazynowy księżyc Eldory świeci nad nami wszystkimi, ogłaszając swoją moc, wszyscy jesteśmy pod jego kontrolą. Jesteśmy jednością.
Moje ciało unosiło się przez ciemność lasu, chłodne nocne powietrze delikatnie muskało moje ciało, a deszcz bębnił o moje nagie ramiona i przemoczył moje ubrania. Moje ręce przemykały przez długą, sięgającą kolan trawę, gdy zbliżałem się coraz bliżej do mojego celu.
Zawsze znajduję się tutaj, nad tym jeziorem, obserwując duchowe ryby tańczące wokół odbicia czerwonego księżyca. Wydają się tak wolne, tak niewytłumaczalnie spokojne w nocy, która przynosi tylko zniszczenie i chaos.
Zastanawiam się - czy one to słyszą? Czy słyszą wycie? Krzyki? Dźwięki rozdzieranych na strzępy kończyn? Czy woda to wszystko zagłusza?
Czy czują to? Powietrze, które jest tak gęste od krwi, od zgniłych zwłok, czy też tańczą wokół tego?
Czy czują to? W magii, która tka nici naszego wszechświata, magii, do której tańczą. Czy ona płacze? Czy płaczą, obserwując całe to okrucieństwo, ten ból, to cierpienie?
Czy ty, matko?
Obserwuję swoje odbicie w czystych, przezroczystych głębinach, gdy duchowe ryby tańczą. Mój obraz staje się coraz bardziej zniekształcony. "Nie planujesz znowu wskoczyć, prawda?"
Pozwalam, by moje oczy dryfowały na dźwięk jego głosu. Słyszę sarkazm wpleciony w jego słowa, gdy mówi powoli. Zastanawiam się, czy czuje się sarkastyczny, czy chce to poczuć. "Nie. Tylko obserwuję." Uśmiecham się delikatnie, trzymając oczy na rybach. Dźwięki jego kroków zbliżają się. Jego ciepło powoli mnie otacza, zanim usiądzie obok mnie, a ja nie mogę powstrzymać się od spojrzenia mu w oczy.
Takie, takie blade.
Jedna noga zgięta, jego kolano skierowane prosto w niebo, podczas gdy druga leży na Eldorze w półkrzyżu. Moje oczy powoli śledziły jego nagą górną połowę. Jego skórzane spodnie wisiały tak nisko na biodrach, że mogłem zobaczyć trochę włosów łonowych wystających. Jego dobrze zdefiniowane mięśnie, które rzeźbiły idealne 'V', nagle wzbudziły niebezpieczne pragnienie poczucia każdego zakrętu i wgłębienia jego piersi pod moimi palcami.
"Nieve..." kiedy wypowiada to imię, wiedząc, że jest tylko dla mnie, budzi pragnienia, o których nie myślałem, że je mam. "Jak idealnie pasujemy do siebie." warczy, opierając się na jednym, dużym, muskularnym ramieniu i używając drugiego, by odgarnąć moje długie, naturalnie srebrne włosy za ucho. Blade oczy wpatrują się w fioletowe.
"O czym ty mówisz?" mój głos opuścił moje usta szeptem, gładkie, twarde tekstury jego opuszków palców pozostawiają za sobą mrowiące ciepło.
"Gdzie jedno jest obciążone bez emocji, drugie jest pochłonięte." analizował, obserwując moją reakcję z namysłem. "Czego się boisz?" Proste pytanie zawierające prostą odpowiedź. Mimo to, nie ma w nim nic prostego. Czułem się niepewnie, dzieląc się moją ciemnością z nim - dzieląc się tym, co czai się za ścianą, ponieważ przybliża go to o krok bliżej, bliżej tego, co ukrywam przed tym pięknym dramatem, który nazywamy Eldorą.
"Czemu ty mi nie powiesz?" odparłem. Delikatny uśmiech pojawił się na jego ustach, ale milczał. Spodziewałem się, że moje pytania będą wisieć w powietrzu, pozostawione same sobie w naszych myślach i zniszczeniu wokół nas. Ale nie, odpowiedział bez chwili wahania i zaskoczył mnie.
"Ty. Boję się ciebie." Prosta odpowiedź, której znaczenia nie znałam—reakcja, z której musiałam się zaśmiać, bo nie miała sensu.
"Możesz wyrwać mi serce w kilka sekund, a ja byłabym bezsilna, by cię powstrzymać." Nie mogłam się powstrzymać od sprzeciwienia się, jego oczy nie drgnęły, gdy wypowiadał następne słowa.
"A ty możesz mnie zniszczyć kilkoma słowami." Musiałam powstrzymać się od westchnienia. Wiedziałam, co miał na myśli—to, czego unikałam przez cały ten czas. Ta moc, ta dziwna, a jednak piękna moc, której nie chciałam mieć.
"Więc mnie puść. Oszczędź sobie tego bólu. Nic nie jest warte twojej pieprzonej duszy." Syknęłam do niego. Czy próbowałam chronić siebie tymi słowami, czy jego? Nie wiem. Jego odpowiedź była natychmiastowa, bez wahania w jego słowach, gdy jego oczy wpatrywały się w moje.
"Nie…" pozwolił, by to słowo zawisło w powietrzu, moje serce przyspieszyło. "Moja dusza może być przeklęta, nigdy cię nie opuszczę. Nie dla siebie, i na pewno nie dla ciemności." Pozwoliłam mojej dłoni spocząć na jego nadgarstku, który wciąż obejmował moją twarz, czekając na żal, na kłamstwo, wahanie… cokolwiek.
Nic.
"Grzmot." słowo wyślizgnęło się z moich ust, spadając na jego kolana, aby zrobił z nim, co zechce. "Nie winię Eldory za gniew. Krew maluje jego błękitny świat na czerwono. Chaos zakłóca jego spokój. Grzech zniekształca jego piękno." Powiedziałam mu, słowa wypływały tak szybko, gdy odsuwałam się i obserwowałam tańczące duchowe ryby. "Ale gdy niebo się rozdziela i uwalnia swój gniew, ja-ja…" Nie mogłam tego wyjaśnić. Nie mogłam znaleźć słów, nawet wyobrażenie sobie takiego obrazu wbijało mi się w serce niepokojem. Prawie słyszałam jego odległy ryk, moje ręce drżąco spoczywały na uszach, jakby chciały go zablokować. "Tortura. Czysta, niekończąca się tortura," mój głos drżał. Zapomniałam, że rozmawiam z nim, że jest tu ze mną w tej chwili.
"Czy znasz pochodzenie duchowych ryb?" Jego słowa przywróciły mnie do rzeczywistości, zadając pytanie, które nie miało nic wspólnego z moim strachem. Milczałam, bo mimo strachu, byłam ciekawa. "Jest ich 8 w sumie. Po dwie pary na Północy, Zachodzie, Południu i Wschodzie. Były początkiem tego świata i bez wątpienia będą jego końcem." Jedna duchowa ryba świeciła jasnym liliowym fioletem, a druga była czarną jak smoła.
"Tylko 8, co? Czy zawsze było tylko 8?" zapytałam, obserwując, jak te dwie pływają i wirują, skaczą i spadają, zawsze w synchronizacji, jakby robiły to od wieków.
"Tak. Są swoimi odpowiednikami, a moim braciom i siostrom powierzono ich opiekę. Te są moje do opieki." wyjawił, obserwując mnie, jak je obserwowałam. "Tchnienie naszego bóstwa ożywiło je. Amu, fioletowa, reprezentuje jej współczucie, jej dobroć. Posiada wiedzę i uspokaja umysł, gdy jest niespokojny. Przynosi życie stworzeniom żyjącym na zewnątrz."
"Brzmi… tęsknie." Powiedziałam mu, on przytaknął, całkowicie się ze mną zgadzając, zanim moja uwaga przeniosła się na drugą.
"Tron. Jest odbiciem ciemności. Przypomina światu, że nie jesteśmy nieśmiertelni; śmierć znajdzie nas wszystkich, bez względu na to, gdzie uciekniemy. Jest nieskończoną tajemnicą, nieznanym bytem; istotą spowitą grzechem, potężną i zastraszającą." Patrzyłam na Trona, gdy Jax kontynuował. "Jestem pod wrażeniem—niewiele osób potrafi patrzeć na niego tak długo i pozostać przy zdrowych zmysłach. Ale ty przez większość swojego życia balansowałaś na krawędzi. Zerknięcie przez krawędź to dla ciebie nic."
"Nie, niestety, to nie jest." szepnęłam cicho, zamykając na chwilę oczy. "Skąd wiesz tak dużo?"
"Niedługo potem, gdy moja rodzina i ja zostaliśmy stworzeni." oznajmił, dopiero teraz uświadamiając mi, że jest starożytny, ale coś innego obciążało mój umysł, wywołując moją ciekawość.
"Stworzony?" Spotkałam jego blade oczy, nie zdając sobie sprawy, jak blisko niego byłam, dopóki nie poczułam jego gorącego oddechu na mojej twarzy, moja ręka nieświadomie opadła na jego stalową sylwetkę, jakby wyglądało na to, że na nim leżę. Obserwowaliśmy się nawzajem, analizując każdy szczegół i zapamiętując go.
Obstawiam, że teraz wyglądaliśmy pięknie.
Wycie odbijało się echem w ciemności, łapy tratujące Eldorę stawały się coraz głośniejsze z każdą sekundą. "Idź do środka, Nieve. Nie wychodź aż do wschodu słońca. Wilki wyczuły intruza i nie spoczną, dopóki twoje serce całkowicie nie przestanie bić." powiedział mi. Nadal, nie odsunęłam się tak szybko. Nie miał nic przeciwko.
Jest taki piękny.
"I nie pozwolisz, żeby to się stało?" szepnęłam, jego oczy zwęziły się, ciemniejąc nieco, gdyby miała mi się stać jakakolwiek krzywda.
"Zabiję ich wszystkich." warknął cicho, myślę, że to może być pierwszy raz, kiedy zobaczyłam przebłysk emocji w tych bladych oczach. "Teraz idź."