




Rozdział 6
Ból ustał. Dryfuję w ciemności od jego intensywności, gdy nagłe pukanie brutalnie przywraca mnie do rzeczywistości.
Jęcząc, sięgam po koszulę i narzucam ją na siebie, zanim otworzę drzwi. Jak długo byłem w tej pozycji?
"Hej, zgadnij co?" Sophia uśmiecha się złośliwie. Ona i Dylan stoją za drzwiami, wyraźnie podekscytowani. Ich uśmiechy szybko znikają, gdy zauważają mój wyraz twarzy. "Wyglądasz jakbyś umarł, co się stało?!" krzyczy, macham ręką, dając znak, żeby weszli.
"To nieważne. Dlaczego tu jesteście?" pytam, delikatnie opadając na łóżko. Wydaje się niechętna do zmiany tematu, ale w końcu ustępuje.
"Idziemy na zakupy!" Sophia uśmiecha się, unoszę brwi na tę myśl. Zakupy, co? Nigdy wcześniej tego nie robiłem. W przeciwieństwie do promiennego entuzjazmu Sophii, Dylan wydaje się przerażony tym pomysłem.
"W porządku, Książę?" żartuję, obserwując jego małą minę. Nigdy wcześniej nie chodziliśmy razem na zakupy, ponieważ priorytetem było przetrwanie do jutra.
To nie tak, że chciałem przetrwać. Gdyby nie Dylan, dawno bym się zabił.
Kiedy mój ojciec odebrał mi więzy i mnie wydziedziczył, byłem sam w obcym świecie. Nie byłem już niewolnikiem okrucieństwa. Byłem wolny. Ojciec rozerwał moje kajdany, a ja nie wiedziałem, jak żyć bez nich. Więc związałem się z zemstą.
"Nie lubię zakupów," burczy Dylan, opadając na łóżko obok mnie. Chichoczę, gdy leniwie zarzuca ramię na moje ramię.
"Nie narzekam, kiedy napadasz na restauracje," argumentuje Sophia. Parskam, bo Książę ma niezdrową obsesję, poświęcając godziny na jedzenie w restauracjach. Jestem zaskoczony, że nie jest gruby.
"To co innego, Ruda, jedzenie nie wyczerpuje mojej energii," odpowiada. Na jego ustach pojawia się delikatny uśmiech. Obserwuję, jak intensywność jego miłości do niej pochłania jego oczy. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem.
"Jeśli tego nie lubisz, to zostań. Nikt cię nie zmusza, żebyś szedł z nami," wzruszam ramionami, gdy Sophia nagle wybucha podekscytowaniem.
"To znaczy, że idziesz?!" piszczy do mnie Sophia.
"Potrzebujesz mnie, żeby ożywić atmosferę," argumentuje, choć jakoś wątpię w jego słowa. Coś mi mówi, że będzie jak małe dziecko rzucające fochy w parku.
"Pewnie, czemu nie. Nigdy wcześniej nie byłem na zakupach, wydaje się to zabawne," uśmiecham się, wyślizgując się z uścisku Dylana. Fala ekscytacji przepływa przez moje żyły, gdy idę za nimi do drzwi. Tylko jeden dzień, potrzebuję jednego dnia, żeby poczuć się normalnie.
"Nigdy nie byłeś na zakupach?" powtarza. Nie mogę zdecydować, czy jest zdezorientowana, czy zszokowana, ale odpowiadam mimo to.
"To nigdy mi nie przyszło do głowy," wzruszam ramionami. Wychodzimy z rezydencji, oczy Sophii błyszczą jasnozielonym blaskiem, gdy patrzy w dal.
"Okay, oboje trzymajcie się," rozkazuje Sophia. Kładę rękę na jej ramieniu. Znikamy, by pojawić się przed centrum handlowym pełnym sklepów. Stworzenia biegały wokół z torbami luźno wiszącymi na ramionach.
Szklany budynek jest wspaniały. Piękna kryształowa fontanna stała pośrodku, jej światło odbijało słońce, ale w różnych odcieniach tęczy. Musiałem lekko zmrużyć oczy, by zobaczyć kopułę, sięgającą aż czterech pięter w górę. Jestem zachwycony widokiem.
"Dobrze, chodźmy tam!" Sophia chichocze, ciągnąc mnie do różnych sklepów. Nie miałem monet, by cokolwiek kupić, ale doceniam liczne wzory na komputerach, projektor ukazujący różne ubrania, wszystko.
Pozwalam palcowi prześlizgnąć się po różnych tkaninach. Zatrzymaliśmy się nawet w Urtium - sklepie dla stworzeń specjalizujących się w magii żywiołów. Mają wszystko - zwierzęta, mikstury wszelkiego rodzaju, magię, nawet srebro.
Srebro jest zabójcze nawet dla najpotężniejszych stworzeń. Najmniejszy dotyk może pozostawić trwałe blizny, a jego jadowity ugryzienie zostaje z tobą na zawsze.
Dwie godziny minęły, a ja nadal nie straciłem energii, podekscytowanie wciąż mnie przepełnia – czasami podwójnie, dla zabawy - to elektryzujące. Podziwiam buty. I głównie byłem w 'zachwycie' nad biżuterią. Rzadkie klejnoty znalezione głęboko w jaskiniach Caiden znane jako Nairn.
Są tak samo czarujące, jak wszyscy mówią, i oczywiście, niesamowicie drogie. Prawie niezniszczalne, ich jedyną słabością jest wieczny ogień znaleziony głęboko w jaskiniach Caiden. Legenda głosi, że płonie od początku Eldory.
Wielu próbowało go znaleźć, ale nikt nie odniósł sukcesu. Jego święta ziemia chroniona przez Qusayr, będących jedynymi bezpośrednimi potomkami Bogów - przynajmniej tak szepczą stworzenia.
"Wolfe, zostań z Red, zaraz wrócę," krzyczy Charming, rozpaczliwie wybiegając ze sklepu. Staję na palcach, szukając jasnoczerwonych włosów Sophii, tylko po to, by zatrzymać się, gdy Nia budzi się na coś.
Znam to uczucie, które drażni moje nerwy. To jak swędzenie pełznące po kręgosłupie - niebezpieczeństwo.
Moje oczy przeskakują w każdą stronę, serce traci rytm, szukając źródła mojego niepokoju.
Nie potrafię tego wyjaśnić, ale w przeciwieństwie do tysięcy razy wcześniej, tym razem czuję się zaniepokojony. Zimny, ostry wiatr przemyka obok mnie, zmuszając mnie do drżenia. W przeciwieństwie do innych razy, Nia nie warczy z pragnieniem posmakowania ich krwi.
Zauważam kobietę z włosami tak długimi, że sięgają jej kostek. Jej włosy nie są jak moje - choć są białe, jej wydają się matowe, jakby korzenie były owinięte lodem.
Przemieszczała się przez ciała stworzeń jak zjawa. Jej moc jest niepodobna do niczego, co wcześniej czułem - wyje do mojej duszy i zamraża mnie na sztywno.
"Ahh-..." Nia jęczy boleśnie; nie mogłem oddychać w obecności tego-... czegoś. Zła aura unosi się od niej w chciwych falach. Widzę, jak wiruje w powietrzu, ale nikogo nie dotyka.
Dlaczego nikt inny tego nie czuje?
"Wolfe?" Dylan wyrywa mnie z transu, jego ręka spoczywa na moim ramieniu, sprowadzając mnie z powrotem do rzeczywistości. "Wszystko w porządku? Jesteś lodowaty!" Zmartwienie maluje się na jego twarzy, gdy próbuje odczytać moje wyraz.
Skupiam swoją uwagę na kobiecie, ale jej już tam nie ma.
Kim ona była?
"C-Czy możemy iść?" Wygląda na lekko zaskoczonego; brwi ściągnięte w dezorientacji. Sam jestem zaskoczony; nie spodziewałem się, że moje słowa zabrzmią tak... desperacko.
Dylan, już nie tak podekscytowany, poszedł szukać Sophii, a mój wzrok zatrzymał się na miejscu, gdzie widziałem tę kobietę. Jej sama obecność zatopiła mnie w strachu, strachu, którego nawet mój ojciec nie mógł we mnie wzbudzić. Kim, do diabła, była ta kobieta? Zapomnij o tym! Nie chcę wiedzieć.
"Chodź, idziemy," uśmiecha się Sophia, delikatnie kładąc rękę na moim ramieniu, gdy znikamy i pojawiamy się na zewnątrz dużej rezydencji. Sophia chciała coś powiedzieć, ale odchodzę, zanim zdążyła.
Dreszcze przechodzą po mojej skórze. Nawet teraz, wciąż czuję zimną atmosferę wokół niej.
Wszystko w niej było po prostu... złe. Całkowicie złe.
Chwytam swoją torbę drżącymi rękami, szukając, aż znajduję strzykawkę wypełnioną fioletowym płynem i wbijam cienką igłę w żyły, wstrzykując truciznę. Choć ta kobieta wydawała się realna, czuła się także jak odległy sen, którego nigdy nie chcę znowu napotkać.
Gdy wilcza trawa przepala się przez moje żyły, Nia słabnie. Jutro jest pełnia księżyca, a ona będzie silniejsza, zmuszając moje ciało do przemiany. Nie będę wystarczająco silny, by z nią walczyć, ale wilcza trawa powinna pomóc. Jedynym niefortunnym skutkiem ubocznym jest osłabienie umysłu, a nieprzyjemne wspomnienie wypływa bez mojej zgody.
*Sama, drżę w lochu. Dni zlewają się w jedno. Czas jest moim wrogiem; ciemność staje się moim wspólnikiem. Oplata mnie swoim cienistym kształtem i ukrywa mój ból przed światem.
"Valerie..."
Strach mnie więzi. Modlę się, by ciemność mnie pochłonęła i całkowicie skonsumowała. Ale nie, w tym lochu, on zawsze mnie znajdzie.
"Odwróć się."
To był rozkaz. Żaden wilk nie może walczyć z rozkazem Alfy. Bez względu na to, jak bardzo walczę, moje ciało tańczy na zakrwawionych stopach według jego poleceń.
Obiekt wydaje się bolesny, ale posłusznie wykonuję jak posłuszny pies.
Słowa ojca są pokryte oczekiwaniem, obserwując każdy mój ruch z brzydkim błyskiem na twarzy.
"Nie ruszaj się."
Bolesne łzy spływają po mojej twarzy, gdy próbuję walczyć z jego mocą. Rozkaz ojca przemawiał do każdej komórki mojego ciała, przeprogramowując mój mózg dla jego rozrywki.
Nie mogę się ruszyć. Nie mogę uciec. Nie mogę się schować!
Srebro przeszywa moje plecy i rani ciało, niezaleczone rany znów palą gniewem. Krzyczę, a on się śmieje - przedstawienie marionetek trwa.
"Jeszcze raz!"
Koszmar trwał dalej, ból się nasilił - alfa nadużywał swojej władzy dla własnej chorej przyjemności. Cierpiałam. W pewnym momencie jego rozkaz wydawał się bezcelowy. Poddałam się, mając nadzieję, że jestem o krok od śmierci.
Nawet tego mi nie pozwolił.
"Valerie!" Krzyki Zofii wyrywają mnie z powrotem do mojego pokoju. Moja krew nadal płonie, ale już nie czułam tego tak mocno.
Jej krzyk wstrząsnął całym dworem. Wibrował przez każdą kość w moim ciele. Powietrze w pokoju staje się dzikie, wirując wokół nas chaotycznie. Prąd jest tak silny, że moje ciało lekko unosi się w powietrzu.
"Co do..." Chcę warknąć z niezadowolenia, ale nagle przerywam, gdy widzę łzy spływające po jej twarzy.
Zofia cofa się, odrywając rękę z mojego ramienia jakby właśnie się poparzyła. Jej oczy świecą się dziką czerwienią, paląc wzrokiem moje spojrzenie.
Jej wargi drżą, nogi się trzęsą, ciało drży, gdy wycofuje się z mojego pokoju. Jej ręce zakrywają twarz. Próbuję zrozumieć, co się stało, że jest w takim stanie? Potyka się o własne stopy; w pół upadku silne ramię ją łapie.
Rodzeństwo pozostaje w tej pozycji, oczy mają zamglone. Patrzę z czystą fascynacją - i ciekawością - jak rozwijają się wydarzenia.
Odsuwają się, gdy rzucam im zdezorientowane spojrzenie. "Dlaczego płaczesz?!" pytam Zofię. Jaxson wydaje się być na skraju morderstwa.
"Kto to, do cholery, był?" To było niespodziewane z jego strony. Brzmi zimno. Dystansowany. To był szept, ale z taką intensywnością, że wył w mojej duszy. Nie jest zły; jest spokojny. Zbyt spokojny, że mnie przeraża.
"O-o czym ty mówisz?!" szepczę, powoli składając kawałki układanki. Przerażenie trzyma moje oczy.
"N-nie chciałam. Dotknęłam cię, a to wspomnienie przepłynęło przez mnie tak swobodnie i ja-j-ja..." Zofia przerywa, gdy wstaję na nogi. Jestem wdzięczna, że wilcza trutka osłabiła Nię, bo ból ściska mnie tak mocno.
"Chcę imienia, Valerie," jestem oszołomiona chwilowo sposobem, w jaki moje imię spłynęło z jego ust tak doskonale, nieprzygotowana na to, że po raz pierwszy wypowie moje imię. Nie sądzę, żeby sam tego oczekiwał, ale jego twarz pozostaje niewzruszona.
"Nie."
Wargi Jaxsona wykrzywiają się w warknięciu wyrażającym jego niezadowolenie, ale nie zamierzam ustąpić. To wtedy zauważam, jak jego postać zamazuje się w jego wilka, by zdać sobie sprawę, jak bardzo jest wściekły - czy to jego wilk?
"Dowiem się, i zabiję go," obiecuje, jego głos brzmi ciemniej i groźniej, znak, że jego Lykan jest obecny. Nic nie mówię i przechodzę obok niego, krocząc długimi i celowymi krokami w jedno miejsce.
Do pracowni.