




Rozdział 2
Ku zaskoczeniu Sophii, bańka, która mnie więziła, pękła. Woda rozpryskuje się wokół nas, gdy ląduję na bosych stopach. Nia jęczy, zachęcając mnie, bym do niego poszła i zaakceptowała go. Ale nie mogę. Nie zrobię tego.
To klątwa, która ciągnie się w mojej rodzinie. Żadna kobieta z rodu Carsonów nigdy nie przeżyła swojego partnera. Tak jak moje poprzedniczki, on mnie pożre i wypluje. Skrzywdzi mnie. Wiem, że tak będzie!
Uciekam. Nia jęczy, ale ją ignoruję i biegnę. Moje bose stopy uderzają o ziemię. Patyki i kamienie wbijają się we mnie, ale to mnie nie obchodzi. To, co robię najlepiej, to bieganie. Zabijam, uciekam; przeżywam.
Ogłuszający ryk wstrząsa całym lasem. Nie musiałam zgadywać, do kogo należy, ale przyznaję, że sama jego potworność zamroziła mnie na ułamek sekundy.
'Zabierz nas z powrotem,' głos Nii odbija się echem w mojej głowie, ale nie mogę. Nie popełnię błędu, ufając mojemu partnerowi. To wszystko fasada, która pogrąży mnie w większym bólu.
Chociaż nic nie zrobił, a ucieczka od niego boli, nie mogłam pozwolić, by ktoś miał nade mną taką władzę. Nigdy więcej.
Jeszcze kilka kroków i będę wolna.
Jeszcze jeden krok...
Nagle dwie silne ręce zamknęły się wokół mnie. Iskry przeszły przez moją duszę przy kontakcie, a nowo odkryte ciepło mnie otuliło. Partner! "Puść mnie!" krzyczę. Szarpię się i wiję w jego uścisku, ignorując, że Nia reaguje na niego zupełnie inaczej.
Mruczy po raz pierwszy od 12 lat. Całe jej ciało się rozluźnia, wyrażając zadowolenie, gdy nasz partner nas trzyma. Jestem pewna, że uderzyłam go łokciem w brzuch, jęknął, ale nic nie powiedział, trzymając mnie z siłą, której nigdy wcześniej nie doświadczyłam.
Warkot wydobywa się z moich ust, jest wściekły i obiecujący, ale on tylko trzyma mnie mocniej. "Siostro," mówi, jego głos brzmi obojętnie - prawie znudzony. Odchylam głowę do tyłu, dźwięk mojego czaszki łamiącej mu nos odbija się echem w nagłej ciszy. Nie wiem, czy to z szoku, czy z bólu, ale mnie puszcza.
Magia skrada się do mnie, ale z łatwością jej unikam, to nie zadziała na mnie dwa razy. Korzystając z zaskoczenia Sophii, przebijam się przez nią.
Potyka się o kilka kroków do tyłu i traci równowagę. Taki atak powinien ją powalić.
Slightly stiffening, I feel a cold sensation prickling the back of my neck and I immediately recognize it; Wampir! A powerful one too! Why is there a Vampire on pack lands?
Lycan wraps his steel arm back around me, only tighter. "Enough, Copo de nieve," his lips brush against my ears. The foreign language slips softly past his lips. I freeze.
A blur breezes past me. Only one creature can run so fast, "wampir," growl. It stands before Sophia. It seems to be concerned about her. Why?
I recognize him as the trainer I noticed earlier. Again, that familiar feeling washes through me.
I took a whiff of the air, to find the vampire's scent. Something about his presence resurfaces old feelings.
I tap the Lycan's arm and gesture I wouldn't do anything. He hesitates, as his body stiffens, but nonetheless complies. I was far too deep in my thoughts to care when the Lycan releases me. My entire focus was on the vampire trainer who has his back facing me.
I take a hesitant step towards him. My back glued to my mate's chest as if he fears I would try to escape again.
But my mind is in a trance the vampire quickly turns on his heel. His eyes flash a feral red for only a split second before disbelief twists his handsome features, staring into my eyes, unblinking, as I whisper, "Dylan?"
I stand right before him now. Dylan takes me in slowly, assessing me to try and determine if I am real. He hesitates, his amber eyes flooded with tears, but he sheds none and takes a lock of my white hair.
"V-Valerie? Wai-... Is that you, Wolfe?"
"Czarujący!" krzyczę, gdy dociera do mnie, skaczę na niego. Obejmuję go za szyję i przytulam, jakby od tego zależało moje życie.
On odwzajemnia uścisk delikatnie, ale mocno. Znane ciepło, za którym tęskniłam przez dekadę, otula mnie.
Przyjemne wspomnienia zalewają mnie, jedyne dobre wspomnienia nas - przenosząc mnie do momentu, kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy.
Miesiąc po ucieczce od mojego ojca, uciekałam przed stworzeniami czającymi się w lesie, walcząc o zachowanie zdrowia psychicznego. Pamiętam, jak każdej nocy płakałam, przestraszona, samotna i otoczona potworami.
A potem on przyszedł. Jak jakiś cholerny książę na białym koniu.
Walczył z istotami, które zagoniły moje młode w róg. Naiwny. Ja. Nieznajomy, tak dziki i potężny, ktoś, kto mógłby wyssać każdą kroplę mojej krwi w kilka sekund; uratował mnie. Mnie. Byłą córkę Alfy. Samotnego wilka. Dziewczynę w stanie wojny ze sobą i światem. Dziewczynę, która walczyła o przetrwanie w miejscu, do którego nie należała. Byliśmy dwoma nieznajomymi, znajdującymi ukojenie w swoich ramionach. To było ponad dekadę temu.
Głośne, zaborcze warczenie przerywa chwilę. W mniej niż sekundę oboje odskakujemy od siebie, jakbyśmy popełnili przestępstwo. Dylan szybko wyciera łzy z twarzy. Jego oczy nigdy nie opuszczają moich. "Jak się masz... Gdzie byłaś? To nie..." jąka się, próbując ogarnąć fakt, że tu jestem.
Zaskakująco, w końcu sprawiłam, że zabrakło mu słów. Zwykle jest taki cholernie irytujący, ale zaczęłam to w nim lubić.
Dylan wzdycha, tupiąc nogą w ziemię, "co do cholery, Wolfe! Nie widziałem cię od dekady, a ty atakujesz moją kobietę! Co się z tobą dzieje?!" Krzyczy, ahh oto on.
Spoglądam na Sophię; uważnie mnie obserwuje, gdy w jej oczach pojawia się zrozumienie, "Uhh, to nic osobistego..." Mój nastrój nagle zmienia się z beztroskiego na dziki.
Znajomy zapach unosi się w powietrzu. Śmierć.
Odór rozkładu i krwi unosi się wokół mnie. Staje się bardziej intensywny, gdy zbliżają się do granicy. To byli rogowie. Sądząc po ich intensywności, są blisko, infestując niezamieszkany obszar za granicą.
Naturalnym wrogiem samotnego wilka jest rogowiec; mogą to wyczuć i popchnąć cię do szaleństwa. Samotne wilki nie powinny istnieć. Wilki polują w stadach, nawet rogowie. Nasze więzi z naszymi stadami trzymają nas przy zdrowych zmysłach. Bez nich; wilki są tak dobre jak martwe, więc większość staje się rogowcami, ponieważ łatwiej jest żyć bez sumienia niż walczyć ze sobą. Ze swoim duchem. Swoim wilkiem.
Rogowie nie dzielą się więzią, ale mają wspólny cel - chaos i krew.
Rogowie pojawiają się zza drzew, kompletnie nadzy - nawet kobiety. Nie przejmowali się czymś tak trywialnym jak ubrania. Poza tym, była to dobra dystrakcja do zmylenia stworzeń podczas bitwy. Warczę, moje wargi zwijają się w ostrzeżeniu, ale nie zwracają na to uwagi.
Nia skomle boleśnie, jej umysł jest przyciągany do nich, namawiając ją do przyłączenia się. "Samotny wilku..." ten, który stoi przed resztą, uśmiecha się szaleńczo, gryząc kawałek mięsa z ludzkiej nogi w swoich rękach, "chodź."
Warczę - jest to dominujące i dzikie, moja odpowiedź jest dla niego jasna. Zawsze jest taka sama. On szczerzy się, jego palce ledwo dotykają granicy. Jest szalony, że podchodzi tak blisko; jestem pewna, że wie, do kogo należy to terytorium.
Wbijam stopy w ziemię. W ciągu kilku sekund stoję tylko oddech od niego. On unosi się nade mną, z granicą stojącą między nami. "Odejdź!" żądam. Mój ton jest ostry i groźny, on szczerzy się, pokazując swoje kły.
"Hmm, po tym, jak zabiłaś moich braci?" rozważa, nawiązując do zeszłej nocy. Chociaż nie wydaje się, żeby go to obchodziło. Chce tylko trochę emocji z zabicia mnie. "Wyjdź, a rozstrzygniemy rachunki." Jego oczy błyszczą z ekscytacji, gdy przesuwa językiem po zębach, kawałki mięsa utkwiły między jego krwią pokrytymi zębami, biorąc kolejny kęs.
Rogowiec kobieta rzuca się, wchodząc na terytorium stada. Szybko odskakuję i unikam jej pazurów. Rozcina mi twarz. Chwytając jej nadgarstek, łamię jej kończynę i wyrywam gardło, zanim zdąży zawyć.
W jednej chwili poczułam trzech potężnych ludzi stojących za mną. Wiedziałam, do kogo należą. Ciepłe, stalowe ramiona owijają się wokół mojej talii. Mój partner odciąga mnie od bardzo nagiego rogowca przede mną. "Nie mam problemu z oczyszczeniem całego lasu z was, szaleńcy," głos Króla był obiecujący, mroczny i zimny. Jego skóra była gorętsza niż przeciętna temperatura, i wiem, że jego wilk walczy, by wyjść na powierzchnię.
"Odejdźcie teraz," jego ton był rozkazujący. Żaden wilk, niezależnie od klasyfikacji, nie może walczyć z rozkazem Króla Lykanów.
Ich głowy przechyliły się w poddaniu. Oczy błyszczały czerwienią w gniewie, zanim rogowiec zwęził wzrok na mnie. "Zobaczę cię znowu-..." nie kończy. Ramię wokół mnie zniknęło. Zanim zdążyłam zarejestrować utratę kontaktu, Lykan przekracza granicę i wyrywa serce rogowca.
"Nie, nie zobaczysz."