




2. Deszcz
Stary budzik, który trzymam na stoliku kawowym, zazwyczaj budzi mnie około piątej rano. Jestem tak przyzwyczajona do wstawania o tej porze, że czasem budzę się przed alarmem. Dziś jest jeden z tych dni. Zostało kilka minut do piątej rano, a ja leżę na materacu, słuchając deszczu padającego na zewnątrz. To zabawne, że mam na imię Deszcz. Nawet nie wiem, czy padało, kiedy się urodziłam, czy może moim rodzicom spodobało się to imię i postanowili mnie tak nazwać. To trochę ironiczne, bo nigdy nie lubiłam deszczu, zwłaszcza odkąd muszę spędzać cały dzień na kolanach, czyszcząc podłogi. Oczywiście, są mopy, ale mój zepsuł się kilka miesięcy temu, a nowego jeszcze nie kupiłam.
Kiedy budzik informuje mnie, że pora wstać, niechętnie go wyłączam. Chciałabym raz zostać dłużej w łóżku, poczytać lub rysować. Wkrótce będę mogła to robić i wiele więcej. Zostały tylko trzy tygodnie do moich urodzin, a ja odliczam dni.
Zrzucam kołdrę na bok i wstaję. Ponieważ mój pokój to właściwie stara pralnia, wzdłuż ścian biegną rury wodne, na których wieszam ubrania. Biorę ręcznik i czyste ubrania i idę do przydzielonej mi łazienki.
Ponieważ w tej łazience nie ma prysznica, musiałam improwizować i podłączyłam wąż do umywalki. Woda jest zimna przez większość czasu. Jeśli mam szczęście, może być letnia, ale nie dzisiaj. Zaciskam zęby i biorę szybki, lodowaty prysznic, zanim się ubiorę, zwiążę włosy w kucyk i ruszę do kuchni.
O tej porze w Domu Stada jest cicho. No, może nie do końca, bo wilkołaki mają lepszy słuch niż ludzie, i słyszę płacz dzieci, matki uspakajające je... skrzypienie łóżek... Stado rzadko ma tajemnice. Z czasem nauczyłam się to ignorować, i teraz ledwo słyszę dźwięki wydawane przez innych.
Po przygotowaniu kuchni i jadalni na śniadanie, zaczynam myć podłogi. Deszcz zawsze przynosi błoto, a dzieci biegające na zewnątrz lub skaczące po kałużach.
Jest już po południu, kiedy szare chmury w końcu znikają, ustępując miejsca jasnemu, lipcowemu słońcu. Jestem na pierwszym piętrze, czyszcząc okna, gdy ktoś zatrzymuje się za mną. Nie muszę wąchać jego zapachu, żeby wiedzieć, kto to jest — Jordan. Do tej pory rozpoznaję wszystkich po dźwięku ich kroków.
„Co jest?” pytam.
Jutro jest dla niego wielki dzień, zgaduję. Skończy dwadzieścia dwa lata, wiek, w którym wielu Alfów już ma swoje partnerki. Może chce, żeby Dom Stada był nieskazitelny, gdy przybędą niezamężne samice. Naprawdę mam nadzieję, że jedna z nich nosi zapach, który sprawi, że jego wilk będzie chciał ją zalecać. To pierwszy znak, który pozwala samcowi wiedzieć, że jego partnerka jest blisko, ale dopiero gdy się dotkną, skóra do skóry, będą pewni, czy Bogini połączyła ich dusze na wieczność. Czasami, jeśli samiec szukał swojej partnerki przez lata, wilk wybierze zapach, który mu się podoba, w nadziei, że znajdą tę jedyną. Jordan nie czekał tak długo, ale obecna Luna stada — matka Jordana — jest chora, a presja, by znalazł swoją partnerkę, jest ogromna.
Czasami, gdy partner umiera, Bogini daje im nowego partnera. Odrzuceni partnerzy są rzadkością i prawie nigdy nie otrzymują nowego partnera, ponieważ więź, która łączy ich dusze, prawie nigdy nie znika. Jest tylko osłabiona.
Myślę, że to jak policzek dla Bogini, by odmówić tego, kogo dla ciebie stworzyła.
„Chciałbym z tobą porozmawiać,” mówi Jordan.
On… co?
Jordan nie mówi; on… rozkazuje.
Odwracam się, by spojrzeć na niego. W jego rękach jest mój szkicownik, a na jego twarzy grymas — przynajmniej tak mi mówi Safia. Papieros za jego prawym uchem, i obstawiam, że nie minie długo, zanim go zapali.
„Oglądałem twoje rysunki,” zaczyna po kilku chwilach milczenia. „Nie są złe, ale też nie są dobre. Ten z Tytanem jest okropny, więc wyrzuciłem go tam, gdzie jego miejsce, do śmieci.”
Czy ten drań ma pojęcie, ile pracy włożyłam w rysowanie Tytana? Nie tylko musiałam go szpiegować pewnej nocy, kiedy biegał, ale także musiałam zapamiętać wszystkie szczegóły perfekcyjnie. Chociaż nie widzę ludzkich twarzy, nie mam problemu ze zwierzętami.
Nie rozumiem szalonej obsesji Safii na punkcie Tytana. Naprawdę chciałabym, żeby wybrała innego wilka. Nie kogoś z tej watahy. Poza prześladowaniem ze strony Jordana i tym, jak wszyscy mnie traktują... są jeszcze inne rzeczy, które mi się przydarzyły.
„Czy mogę je odzyskać?” pytam, mając nadzieję, że będę mogła wrócić do mycia okien. Mam jeszcze tysiąc rzeczy do zrobienia dzisiaj. „I mój plecak?”
Jordan wkłada papierosa do ust, bierze zapalniczkę i zapala go. Zaciąga się kilka razy, patrząc na mnie. Przynajmniej tak mi się wydaje. Safia patrzy na niego uważnie. Czy teraz też jest nim zafascynowana? Mam nadzieję, że nie.
Po tym, jak popiół spada na świeżo wyszorowaną podłogę, Jordan mówi: „Spotkaj się ze mną przy wodospadzie o 21:00.”
Wodospad jest w lesie, około dwadzieścia minut drogi od watahy. Jordan wie, że nie będę w stanie dotrzeć na czas.
„Ten blisko innej watahy?” pytam, chcąc się upewnić, że mówimy o tym samym miejscu.
„Znasz inny wodospad na terenie watahy?” pyta, jakby uważał mnie za głupią.
Nie żebym wiedziała, ponieważ nigdy nie mogłam przebiec całego terytorium. Wataha mieszka w Rumunii, w Lesie Baciu, a stare czary chronią to miejsce. To trochę jak w Harrym Potterze, gdzie każdy, kto odważy się wejść do słynnego Lasu Baciu, nie tylko nigdy nas nie znajdzie, ale mogą wokół niego dziać się dziwne zjawiska. Rzeczy, które sprawią, że dwa razy się zastanowi, zanim postawi stopę na naszym terytorium. Tak jest w każdym miejscu, gdzie żyją paranormalne istoty.
Wzruszam ramionami. „Najdalej byłam przy wodospadzie,” mówię do Jordana. „Nie zdążę na 21:00. Wątpię, że skończę wszystko, co mam do zrobienia, do 22:00.”
Patrzy na moje ręce, które są zgrubiałe od lat ciężkiej pracy. „W takim razie o 21:30. Ani minuty później.”
Chociaż ma przy sobie szkice i mógłby mi je teraz oddać, zgadzam się na spotkanie przy wodospadzie. Niechętnie. „O 21:30,” potwierdzam czas.
Jordan bierze jeszcze kilka pociągnięć papierosa, pozwalając popiołowi opadać pod moje stopy, zanim odwraca się na pięcie i odchodzi, zostawiając za sobą smugę dymu i błota.
Cholerny dupek!
Po tym, jak posprzątam bałagan zrobiony przez Jordana, wracam do mycia okien.
Kiedy okna są czyste, upewniam się, że pokoje gościnne są gotowe na przyjazd samic. Jeśli któraś z nich ma być partnerką Jordana, modlę się, żeby nie była taka jak obecna Luna.
Luna Maria jest... Nienawidzi mnie całym swoim jestestwem. Nie wiem dlaczego. Rzadko opuszcza swój pokój, a prawie codziennie pije herbatę z moją ciotką, Karen. Oczywiście, każą mi ją podawać, żeby mogły mnie wyśmiewać, między innymi.
Kiedy nadchodzi pora kolacji, jestem wezwana do kuchni. Na razie mam nadzieję, że pani Marian zlituję się nade mną i da mi jedzenie bez proszenia. Jakże się mylę.
„Widzisz tę tacę?” pyta swoim piskliwym głosem, wskazując na wyspę na środku kuchni. Taca z imbrykiem, dwoma filiżankami, muffinkami i innymi słodyczami stoi obok pięknie udekorowanego pięciopiętrowego tortu – prawdopodobnie na urodziny Jordana. „Zanieś to do pokoju Luny Marii.”
Przygotowuję się mentalnie, biorę tacę i wychodzę z kuchni.
Pokój Luny Marii znajduje się na drugim piętrze Domu Watahy. Wchodzę po schodach ostrożnie, nie chcąc się potknąć. Zapach kwaśnych cytryn unosi się na całym drugim piętrze, a przez moment moje ręce drżą. Przełykając gulę w gardle i z sercem bijącym w piersi, idę szybko.
W Domu Watahy czają się potwory.
Docieram bezpiecznie do pokoju Luny Marii i pukam do drzwi. Kiedy słyszę „Wejdź,” robię to.
Luna Maria i ciotka Karen siedzą przy stole na balkonie. To ich ulubione miejsce do plotkowania. Podchodzę do nich i stawiam tacę na środku stołu. Ciotka Karen wygląda, jakby właśnie połknęła muchę. Może faktycznie to zrobiła, kiedy zobaczyła parę nastolatków wygłupiających się za krzakami. Wyobraź sobie skandal.
Luna Maria czeka, aż przygotuję herbatę tak, jak lubi. Choroba, na którą cierpi – lepiej powiedzieć klątwa – rozprzestrzenia się po ciele, powoli zabijając wilkołaka. Została stworzona przez Czarne Wiedźmy wiele pokoleń temu, kiedy sprzymierzyły się z demonami, aby podbić nie tylko wilkołaki, ale także fae i berserkerów. Choroba miała zabić trzy gatunki, ale dotknęła tylko wilkołaki.
Nazywamy to Zarazą i jak dotąd, nikt nie może jej powstrzymać. Nawet Czarne Wiedźmy, przynajmniej tak twierdzą. Nie wiemy nawet, jak ktoś się nią zaraża. Na pewno nie przez bezpośredni kontakt z zainfekowanym.
Czarne plamy pokrywają dużą część ciała Luny Marii, powodując nie tylko straszny ból, ale także uniemożliwiając jej pełnienie obowiązków Luny w stadzie, zostawiając jej partnera, Alfę Bena, odpowiedzialnego za wszystko. Ostatnio spędza większość czasu w swoim gabinecie. Nie to, żebym narzekała. Może tam gnić, jeśli o mnie chodzi.
Stawiam filiżankę przed Luną Marią, razem z jej ulubionymi słodyczami, a potem robię to samo dla mojej ciotki.
„Poczekaj tutaj, aż skończymy,” warczy Luna Maria.
Oczywiście, że mnie o to poprosiła. Chociaż nie jestem chora, moje palce są równie kościste jak jej, ale z innego powodu. Nie wiem, ile ważę, ale jestem niedożywiona jak na swój wiek, a także niska w porównaniu do innych wilkołaków.
Ciotka Karen i Luna Maria rozmawiają o stadzie - o tym, jak jestem przekleństwem dla wszystkich i jak Luna Maria prawdopodobnie zachorowała przeze mnie, jedząc tak wolno, jak tylko mogą. Stoję przy stole, patrząc na orzech włoski. Wyobrażam sobie, że siedzę na gałęzi, rysując. Ignoruję pustkę w żołądku, która przypomina mi, że nie jadłam od... dni i czekam, aż skończą mnie wyśmiewać.
„Mam nadzieję, że Ruth znajdzie swojego partnera wkrótce. Słyszałam, że Król Królestwa Słońca w Hiszpanii ma czterech synów; dwóch z nich jeszcze nie znalazło swoich przeznaczonych. Myślałam o wyjeździe do Madrytu w tym roku, ale twój stan się pogarsza,” mówi ciotka Karen.
Luna Maria pije herbatę. „Myślę, że zasługujesz na wakacje po ciężkiej pracy przy wychowywaniu córki samodzielnie po tym, jak twój partner cię opuścił. Porozmawiam z Benem i zobaczę, co da się zrobić.”
Ciotka Karen uśmiechnęła się, jakby wygrała na loterii. Zawsze ma sposób na zdobycie tego, czego chce, chociaż nie jestem pewna, czy będą pieniądze na wakacje. Gdybym miała jakieś pieniądze, dałabym je ciotce Karen, żeby zabrała Ruth ze stada, choćby na kilka dni. Byłby to raj bez niej tutaj.
„Księżniczka z Dębowego Królestwa z Bułgarii przybywa jutro. Może będzie partnerką Jordana,” zmienia temat ciotka Karen.
On by tego chciał!
„Tak, jej ojciec i Ben studiowali razem na Uniwersytecie. Między nami mówiąc, nie lubię bardzo króla Dobrina.”
„Dlaczego?” pyta ciotka Karen.
Zaraz zacznie się plotka.
Luna Maria odwraca głowę w moją stronę, a Safia daje mi znać, że Luna patrzy na mnie gniewnie, zanim odpowiada mojej ciotce: „Miał syna poza więzią partnerską. Jest jednym z przywódców Dzikich Łotrów. Conrad to jego imię, jeśli się nie mylę. Zazwyczaj łączy siły z Calebem Blackiem i terroryzuje stada w całej Rumunii.”
Caleb Black to imię szeptane ze strachem przez wielu. Może dlatego, że tam, gdzie pojawiają się Wampiry Kosaci, by pić z ludzi, wilkołaków czy innych gatunków, on też jest obecny.
Rozmawiają, aż do zachodu słońca, zanim pozwolą mi odejść.
Nie tylko spóźnię się na spotkanie z Jordanem, ale jestem pewna, że w kuchni nie ma już jedzenia.
Pędzę po schodach i wkładam tacę do zlewu w kuchni, zanim udaję się do swojego pokoju, żeby zmienić ubrania, nie chcąc pachnieć potem, i biegnę do wodospadu.
Jordan siedzi na skale, mój plecak obok niego.
„Jesteś spóźniona,” mówi do mnie.
„Następnym razem powiedz swojej matce, żeby szybciej piła herbatę, a będę na czas,” myślę sobie.
„Co właśnie powiedziałaś?” warczy i schodzi z miejsca, gdzie siedzi.
Cholera. Nie mów, że powiedziałam to na głos.
Jordan podchodzi do mnie. Przestraszona, że coś mi zrobi, cofam się, aż plecami uderzam o drzewo. Zatrzymuje się przede mną i kładzie prawą rękę obok mojej głowy na pniu.
„Nic,” jęczę.
Przykłada lewą rękę do mojego policzka i przesuwa kciukiem po skórze, sprawiając, że drżę.
„Stój spokojnie, masz trochę kurzu na twarzy,” mówi.
Minęło tyle czasu, odkąd ktoś dotknął mnie z... życzliwością, że zapomniałam, jak to jest. Zazwyczaj nienawidzę, gdy mężczyźni mnie dotykają, ale Jordan nie sprawia, że czuję się nieprzyjemnie.
Dlaczego?
Jego zapach pomarańczy i tytoniu łaskocze mój nos, a gdy pochyla głowę, jego ciepły oddech tańczy na mojej skórze. Dlaczego jest tak blisko mnie?
„Dużo lepiej. Teraz widzę twoje piegi.” Jego głos jest niski. Co się dzieje? Jordan nigdy nie jest dla mnie miły. Mam piegi? „Nie musisz się mnie bać.”
Próbuję go odepchnąć, ale on chwyta moje ręce i trzyma je na swojej piersi.
„Puść mnie.” Mój głos drży, a powietrze zdaje się znikać.
„Czuję, jak bardzo jesteś roztrzęsiona,” warczy.
Nie gadaj, Einsteinie. Alfy powinny być wyczulone na Omegi.
„Oddychaj,” rozkazuje mi, używając swojego głosu Alfy.
Próbuję wziąć łyk powietrza i mogę wyglądać jak ryba na lądzie, ale nie obchodzi mnie to. Jordan rozkazuje mi jeszcze kilka razy, żebym się zrelaksowała i oddychała, ale to nie działa. Dopiero kiedy Safia blokuje mój strach, powietrze wpada do moich płuc.
„Co się stało?” pyta, gdy już czuję się lepiej.
„Wywołałeś u mnie atak paniki,” informuję go.
Wzdycha. „To przez to, jak cię traktowałem?”
„Traktowałeś?” parskam.
„Tak, traktowałem, w czasie przeszłym. Zrozumiałem, jak bardzo się myliłem, traktując członka mojej watahy jak śmiecia.”
Mrugam. „Masz rozdwojenie jaźni czy coś?”
Śmieje się, zanim podchodzi do mojego plecaka i podnosi go.
„Jadłaś dziś coś?” pyta, rozpinając go. Kręcę głową, a on wyciąga kanapkę. „Masło orzechowe i dżem,” mówi, wyciągając do mnie rękę.
Nie jestem pewna, czy powinnam ją wziąć. „Jest zatruta?” pytam.
Znowu się śmieje. „Nie.”
Robię kilka kroków do przodu, wyrywam mu ją i biorę duży kęs. „To jest takie dobre,” jęczę z pełnymi ustami.
Stoi tam, obserwując mnie, gdy kończę jedzenie, a potem podaje mi kolejną kanapkę. „Kiedy przejmę watahę, wszystko się zmieni. Zaczynając od ciebie.”
Zastygnęłam z otwartymi ustami, gdy miałam zamiar ugryźć drugą kanapkę. „Co masz na myśli?” pytam, przestraszona.
Czeka, aż skończę jeść, zanim poda mi butelkę wody. „Dam ci znać, jak już wszystko przemyślę.”
Piję trochę wody.
„Och.” Patrzę na niebo; nad lasem wschodzi Nowy Księżyc. „Mogę już iść?”
„Nie chcesz odzyskać swoich rzeczy?”
„Wiesz, że chcę.”
Jordan patrzy na mnie przez kilka minut, sprawiając, że czuję się nieswojo. Safia mówi mi, że wygląda na zamyślonego.
„Chcę spróbować czegoś,” mówi w końcu.
Mrużę oczy. „Spróbować czego?”
„Pocałunku.”
Otwieram usta kilka razy, ale nie wychodzi z nich żaden dźwięk.
„Pocałunku?” piszczę tak głośno, że z pobliskiego drzewa sowa pohukuje zirytowana.
Jordan kiwa głową i przysuwa się do mnie. Kiedy jego dłonie obejmują moją twarz, wzdrygam się.
Więc o to chodzi. Każdy facet myśli, że relacje są transakcyjne. Nie że coś jest między mną a Jordanem. On nawet nie będzie moim Alfą.
„Nie chcę tego,” informuję go.
Albo mnie ignoruje, albo nie słyszy, co mu powiedziałam, bo mówi: „Czy usta innego dotknęły twoich?”
„Nie,” odpowiadam. „Zachowałam je dla mojego partnera.”
Próbuję się od niego odsunąć, ale moje oczy szeroko się otwierają, gdy jego usta zaborczo całują moje. Liże moje wargi, a zanim zrozumiem, co się dzieje, jego język wdziera się do mojego ust.
Choć ukradł mi pierwszy pocałunek, nie czuję się zła. Właściwie to mi się podoba.
Nieśmiało odwzajemniam pocałunek, próbując naśladować jego ruchy. Kiedy jego język porusza się wokół mojego, robię to samo.
Kiedy przerywa pocałunek, oboje ciężko oddychamy. „Smakujesz jak….” mruczy, przesuwając kciukiem po mojej dolnej wardze. „Czy możemy się spotkać ponownie? Nie jutro, ale po moich urodzinach?” pyta. „O tej samej porze?”
Nie.
„Tak?” oddycham.
Uśmiecha się. Na szczęście Safia wciąż informuje mnie o wyrazach twarzy Jordana. „Do jutra,” mówi, zanim daje mi buziaka i usuwa ręce z mojej twarzy. „Wokół watahy,” dodaje.
Chwytam plecak, wkładam do środka butelkę wody i biegnę z powrotem do Domu Watahy. Moje usta mrowią, a serce wali w piersi.
Dlaczego pozwoliłam mu mnie pocałować? I dlaczego tak bardzo mi się to podobało, że zgodziłam się spotkać z nim ponownie?
Kiedy zasypiam, wciąż o tym myślę.
Wkrótce po zaśnięciu zaczynam śnić. I to jest ten sam sen, który miałam od dziecka.
Jestem w kamiennej komnacie. Tron stoi pośrodku pokoju, a na nim siedzi kobieta z długimi, złotymi włosami. Ma na sobie białą suknię.
Patrzy na mnie i zaczyna mówić.
„Ogień i Lód. Lód i Ogień. Dwa elementy, które nie są kompatybilne. Dwa elementy, które nie powinny się kochać. Ale tylko wtedy, gdy Lód spłonie dla Ognia, a Ogień stopnieje dla Lodu, staną się Alfą i Luną Naczelną. Bo tylko ich połączona moc może zamknąć portal łączący dwa światy. Będą walczyć z Królem Demonów i odeślą go z powrotem do jego królestwa."