Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 2

Braden

Braden Hunter czuł się zmęczony i wyczerpany. Po długim tygodniu zajmowania się interesami i odwiedzania mniejszych watah wilków w pobliżu San Francisco, cieszył się na myśl o powrocie do domu, do tych wszystkich, którzy stali się jego rodziną, do Watahy Krwi Kamienia.

Dom.

Miejsce, gdzie mógł poczuć się odnowiony dzięki otoczeniu. Nienawidził opuszczać swoich ziem, ale wiedział, że musi to robić co kilka miesięcy; było to niezwykle ważne, by spotykać się z innymi watahami i oferować im pomoc, kiedy tego potrzebują. Jego celem było wzmacnianie relacji i uczynienie z nich sojuszników jego watahy.

Innym celem było odwiedzanie różnych sklepów z mediami, by zapoznać się z nową technologią w świecie ludzi; nie tylko po to, by zobaczyć, czy jest coś, co mogłoby przynieść korzyść jego watahie jako całości, ale także by upewnić się, że młodsze pokolenie jest na bieżąco z nowymi trendami. Jeśli historia miałaby się powtórzyć i wataha nie mogłaby podnieść się z popiołów po kolejnym ataku zbuntowanych wilków – jeśli inne watahy nie przyjęłyby jego członków, chciał, by mieli środki do radzenia sobie w ludzkim świecie, zamiast stawać się zbuntowanymi.

Jako ich Alfa, chciał chronić, zapewniać i prowadzić wszystkie młode wilki najlepiej, jak potrafił, nawet długo po tym, jak Atropos przetnie nić jego życia. To było dziedzictwo, które chciał im zostawić. Bądź mądry. Myśl o swojej przyszłości. Bądź gotowy na wszystko.

Naturalnie, chciał, aby wataha istniała na zawsze, ale historia nauczyła go, że nie zawsze jest to możliwe. Westchnął, myśląc o tych, którzy byli przed nim. Nie mogli ochronić watahy. Alfa nie mógł ochronić siebie; Beta myślał, że poradzi sobie lepiej, ale wyraźnie brakowało mu doświadczenia. Nawet Starszyzna ze swoją wspólną mądrością nie mogła doradzić samozwańczemu Alfie, jak wygrać wojnę, która ich zniszczyła.

Westchnął, myśląc o Starszyźnie i ich przestarzałym sposobie myślenia.

Pewnie uznaliby go za radykała za to, że uczył watahę o technologii i wygnaliby go, tak jak próbowali zrobić to z Alfą przed nim.

Może Bogini Księżyca miała swój udział w tym, że Wataha Krwi Kamienia zaczynała od nowa; może zawsze miała na myśli, że to on zostanie Alfą, nawet jeśli nie było to przeznaczeniem jego linii krwi, ani przez jego ojca, ani przez spadkobiercę, ponieważ Bogini Księżyca zaniedbała zeswatać go.

Nie, że partner był dla niego ważny na tym etapie życia. Jego przeznaczeniem było odbudowanie Watahy Krwi Kamienia, co udało mu się dzięki łasce jego bóstwa. Zawsze będzie wdzięczny za możliwość odbudowy z tymi nielicznymi członkami watahy, którzy przetrwali atak, a także z innymi, którzy dołączyli do watahy po znalezieniu się bez przynależności do wygasłych watah.

Miał nadzieję, że nowa wataha będzie silniejsza i wraz z nim wprowadzi nową erę z zmianami w ich stylu życia, które pomogą im dostosować się do przyszłości, zamiast tkwić w archaicznych czasach.

Braden próbował stłumić ziewnięcie, ale mu się nie udało. „Zatankujemy jeszcze raz,” powiedział do swojego wewnętrznego wilka, Andreia, „a ten bak dowiezie nas do domu.”

„Złap kawę” – poradził Andriej.

„I złap kawę” – zgodził się Braden. „Dużo kawy.” Jego myśli powędrowały do pozornie nieskończonego odcinka pustej drogi, która miała go zaprowadzić do domu za trzy godziny. Ledwo skończył o tym myśleć, gdy niebo rozświetliło się spektakularnym pokazem błyskawic, a grzmoty rozbrzmiały z hukiem.

Potem zaczęła się ulewa.

Zjechał na pobocze i spojrzał na gniewne niebo. „Na litość boską!” – warknął Braden. Nawet jego wilk nie wyczuł ani nie wywąchał nadchodzącej burzy, jak zwykle. Gdyby Braden wiedział, że to nadchodzi, wróciłby do domu kilka godzin temu.

Jak przez całą tę podróż, Andriej nic nie powiedział. Braden czułby się mniej samotny, gdyby Andriej przynajmniej podzielił się jego frustracją z powodu pogody, ale z perspektywy czasu zauważył, że Andriej był cichszy niż zwykle – co było do niego niepodobne.

Ach, ale czuł, jak niespokojny stał się Andriej, zwłaszcza w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.

Nie obwiniał go. Bycie zamkniętym w pojeździe i przebywanie w nieznanym otoczeniu miało na niego taki sam wpływ. „Pozwolę ci na długi bieg po naszej ziemi, jak tylko wrócimy do domu” – obiecał.

Im szybciej dotrą, tym lepiej, dlatego planował jechać całą noc, deszcz niech się schowa. Czas spędzony na spaniu tej nocy uważał za zmarnowany cenny zasób, skoro nie miał już żadnych spraw do załatwienia poza domem.

„Dzięki Bogu, jest stacja benzynowa” – powiedział bardziej do siebie niż do Andrieja, gdy zauważył samotny, słabo oświetlony budynek kilka metrów dalej. Jeden cel zrealizowany, jeszcze jeden do zrobienia.

W kilka sekund Braden podjechał do dystrybutora i wysiadł z pojazdu. Szybko przeciągnął kartę kredytową przez czytnik samoobsługowy; gdy tylko transakcja została zatwierdzona, zaczął napełniać bak.

Spojrzał szybko na zegarek. Było tuż po 20:00. Jego oczy przeniosły się na drogę, która była wolna i czysta. Oczywiście, o tej porze tak właśnie było. Chociaż szacował, że ta burza dodała dodatkowe czterdzieści pięć minut do jego podróży, ponieważ wyraźnie go spowolni.

Musiał znaleźć kawę; to już nie była opcja. Na tych odludnych drogach było niewiele miejsc, ale jeśli w promieniu półtora kilometra byłaby kawiarnia lub bar, mógłby ją wywąchać.

Wziął głęboki wdech.

Natychmiast udało mu się zlokalizować, skąd pochodzi zapach kawy, ale poza tym był tam inny zapach, który zatrzymał jego serce. Upojne połączenie miodu i wanilii z delikatnymi nutami lawendy.

Wdychał go, jakby od tego zależało jego życie.

I wtedy jego oczy się rozszerzyły.

Nagle usłyszał, jak Andriej ożywa z nową energią. „Idź! Teraz!” – zażądał.

Zapominając o deszczu i pragnieniu powrotu do domu, Braden ruszył biegiem, jakby od tego zależało jego życie.

Cały ten czas wątpił, że Bogini Księżyca dała mu towarzysza.

Cały ten czas się mylił.

Previous ChapterNext Chapter