




Rozdział 4
„Zabezpieczcie zbiornik!” krzyczy Stan, a ja obserwuję, jak zespół zaczyna mocować wodoodporną uszczelkę na górze zbiornika.
Biobox jest zaprojektowany tak, aby utrzymywać temperaturę wody wewnątrz i zapewniać stabilne środowisko dla schwytanego okazu. Jest również przeznaczony wyłącznie do przechowywania stworzeń, które oddychają wyłącznie pod wodą.
Chwytam Stana za ramię. „Co ty robisz? Nie możesz trzymać go w tak małym pojemniku. Nie wiemy, ile tlenu potrzebuje do oddychania.”
Wzrok Stana opada na miejsce, gdzie trzymam jego ramię. Wyrywa je, odwracając się do mnie z protekcjonalnym spojrzeniem. „To coś żyje na dnie oceanu. Myślę, że wytrzyma kilka dni w zbiorniku.”
Patrzy na mnie z góry, przez lekko krzywy nos, wyraźnie myśląc, że jest twardy i nieustraszony, ale to tylko sprawia, że mam ochotę wyprostować mu ten nos.
„Nie mamy żadnych podstaw, by tak sądzić. Tak czy inaczej, ten zbiornik jest całkowicie nieodpowiedni i dobrze o tym wiesz,” odgryzam się.
Biobox jest w porządku do szybkiego schwytania żywego okazu, ale nigdy nie był zaprojektowany do długotrwałego użytku, zwłaszcza nie dla stworzenia tak dużego jak syrena. Łatwo dziesięć stóp długości od czubka do ogona, jest niemal wciśnięty w mały zbiornik, jego długi, wężowy ogon zwija się wzdłuż zewnętrznej ściany. Na razie wystarczy, gdy jest nieprzytomny, ale kiedy się obudzi, będziemy mieli problem. Jest dziki i nieokiełznany, a coś mi mówi, że nie zniesie dobrze bycia uwięzionym. Musimy sprawić, by ta przejściowa sytuacja była jak najłagodniejsza.
Wpada mi do głowy pomysł. „Na tej łodzi jest wbudowany zbiornik, całkowicie akrylowy. Możemy go tam przenieść do obserwacji.”
Do tej pory załoga zwolniła tempo, obserwując naszą kłótnię, mimo że niebo zasypuje pokład wiatrem i deszczem przypominającym pociski. Dostrzegam Willa, którego wzrok przeskakuje między nami, a palec zawisa nad przyciskiem, który uruchomi pokrywę bioboxu. Z rosnącym niepokojem zdaję sobie sprawę, że Will czeka na wynik naszej rozmowy, zanim wykona rozkaz Stana. Załoga wstrzymała przygotowania, bo wie, że mam rację, a Stan na pewno to zauważy i znienawidzi.
Stan odwraca się i zauważa załogę w stanie zawieszenia, wyraźnie nie wykonującą poleceń. „Wszyscy wracajcie do roboty!” warczy, a załoga natychmiast wraca do swoich obowiązków, jak posłuszni żołnierze, których Stan zastraszał przez ostatni semestr. „A ty,” warczy, chwytając mnie za ramię tak mocno, że zostaną ślady, „chodź ze mną.”
Nie daje mi wyboru, ciągnąc mnie za sobą, praktycznie wlekąc po schodach i korytarzu pełnym gruzu. Walczę z jego żelaznym uściskiem, próbując wyrwać ramię. „Stan, puść mnie!”
Stan obraca się, ciągnąc mnie tak, że nasze twarze są na tyle blisko, że nasze nosy niemal się stykają. Z tak bliska widzę żyły pulsujące na jego skroniach i wokół oczu. Zastanawiam się, na jakiej substancji jest Stan i ile z niej przyczynia się do jego okropnego zachowania.
„Na twoim miejscu zamknąłbym tę gorącą buzię, zanim wkopiesz się w jeszcze głębszy dół, niż już jesteś, cukiereczku,” grozi.
„Stan—” Moje protesty zostają przerwane, gdy Stan otwiera drzwi do swojej kajuty i wrzuca mnie do środka. Potykam się o przeszkody na podłodze, szybko—absurdalnie—zastanawiając się, czy bałagan jest wynikiem burzy, czy po prostu stanem normalnym u Stana. To tylko ma sens, że żyje w otoczeniu tak brudnym jak jego dusza.
„Czy ty oszalałeś?” krzyczę, łapiąc się końca jego koi i podnosząc się, by stanąć twarzą w twarz z nim.
„Jestem w porządku, mała. To ty zapomniałaś, jakie jest twoje miejsce na tym statku,” Stan wyciąga rękę i chwyta mnie za podbródek, zmuszając mnie do odchylenia głowy, aż patrzę mu prosto w jego mętne, niebieskie oczy. „Tutaj, to co ja mówię, jest prawem. Nigdy, przenigdy nie kwestionuj mnie przed moją załogą.”
Wyduszam z siebie pogardliwy śmiech. „Nie jesteś żadnym kapitanem, a to nie jest załoga. To są twoi studenci. Ja jestem twoją studentką,” podkreślam, odpychając go ode mnie. „I nie będziemy na morzu wiecznie. Uniwersytet się o tym dowie, profesorze.”
Jego oczy rozszerzają się z zaskoczenia na moją zuchwałość, a potem zwężają. „Co zamierzasz zrobić? Zwolnić mnie? Kiedy jestem jedynym, który pozwala ci realizować twoje małe marzenie o ściganiu syren?”
Przełykam ciężko, zaciskając dłonie w pięści. „Wszyscy jesteśmy tu po to samo.”
„Nie, kochanie, to jest to, czego takie małe dziewczynki jak ty nie rozumieją, zawsze gryząc pięty większym mężczyznom. Bez mnie nie ma ekspedycji. Nie ma odkrycia. Jeśli powiem słowo, to coś tam na zewnątrz nigdy nie istniało. Rozumiesz mnie?”
Łapię oddech, serce bije mi mocno. „Nie odważyłbyś się.”
Stan uśmiecha się złośliwie, ponownie chwytając mnie za podbródek. Instynktownie chwytam jego nadgarstek, gotowa oderwać całą rękę, jeśli będzie trzeba. On tylko szerzej się uśmiecha. „Pomyśl, co jesteś gotowa stracić, nie grając miło, Phoebe. To jest jedyna taka okazja w życiu... dla ciebie.”
Pozwala, by to do mnie dotarło, czując, jak moje tętno przyspiesza, zanim kontynuuje, „Jestem szanowanym naukowcem. Ty jesteś nikim. Jeśli dojdzie do tego, Uniwersytet zawsze wybierze mnie. Ty będziesz skompromitowana, a ja będę na następnym statku do Tasmanii, polując na moje kolejne wielkie odkrycie. I zrobię to po swojemu.”
Zaciskam zęby, wściekła na groźby Stana i jeszcze bardziej wściekła, że ma rację. Akademia to merytokracja, a moje słowo nigdy nie wytrzymałoby w starciu z uznanym badaczem. To dlatego Will i inni znoszą traktowanie jak psy. To dlatego ciągle ignorowałam natrętne spojrzenia Stana i jego nieodpowiednie, długotrwałe dotyki. Mam cele, z których najważniejszy unosi się w małym zbiorniku zaledwie jedno piętro wyżej. Nie pozwolę, by taki narzędzie jak Stanley Wilcox stanęło mi na drodze.
Zrezygnowana, by walczyć innego dnia, opuszczam rękę z nadgarstka Stana i spuszczam wzrok. „Masz rację. Przepraszam, profesorze.”
„To lubię słyszeć,” mruczy Stan, a potem pochyla się, by mnie pocałować. Walczę z chęcią odskoczenia, gdy Stan bierze, co chce, jego ręka na mojej twarzy przesuwa się na tył mojej głowy, trzymając mnie nieruchomo, gdy jego śliniący się język miota się po moich ustach. Kiedy mnie puszcza, błysk w jego oczach nieco słabnie. „O wiele lepiej. To nie było takie trudne, prawda, cukiereczku?”
Gryzę wnętrze wargi i zmuszam się do cichego uśmiechu. Stan klepie mnie po tyłku jako nagrodę. „Dobra dziewczynka. Teraz, żeby było jasne, nie chcę, żebyś zbliżała się do tego czegoś na górze sama,” mówi, marszcząc brwi w zamyśleniu. „Jest w tym coś, co mi się nie podoba; to może być niebezpieczne. Rozumiesz mnie?”
Kiwam głową posłusznie. „Tak, profesorze.”
„Bardzo dobrze,” odpowiada, odwracając się do wyjścia. Otwiera drzwi, zatrzymując się. „Skoro jesteś taka zgodna, co powiesz na to, że rzucę ci kość, co? Pokażę ci, że też potrafię być miły. W rzeczywistości, wszystko, czego chcę, to być miły dla ciebie, cukiereczku.” Jego oczy stają się ciężkie, gdy mnie tak dokładnie ogląda, że prawie czuję to jak fizyczny dotyk. „Powiem chłopakom, żeby przygotowali wbudowany zbiornik. Ale pamiętaj, co mówiłem—nie idź tam sama.”
Prawie wydaję westchnienie ulgi i, mimo siebie, obdarzam Stana prawdziwym uśmiechem. „Dziękuję, Stan,” szepczę.
Napina się. „Profesorze,” poprawiam się. „Dziękuję, profesorze. Obiecuję, że nie zbliżę się do zbiornika.”
To obietnica, którą składam łatwo, wiedząc doskonale, że nigdy nie zamierzam jej dotrzymać.