Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 5.

Zadzwoniła dwa razy zanim ktoś otworzył drzwi. Pani Fuller otworzyła drzwi. Miała na sobie duży szary kardigan i spodnie dresowe.

"Czego chcesz?"

Powiedziała surowo, próbując zamknąć drzwi.

"Proszę, poczekaj! Tylko mnie wysłuchaj!"

Lori błagała.

"Po prostu, muszę go zobaczyć... Obudziłam się i powiedzieli, że go zabrałaś..."

"Zobaczyć go?!"

Pani Fuller prychnęła, zawiązując szlafrok z gniewem.

"Nie jesteś jego matką. Zrzekłaś się praw do niego, pamiętasz?"

Lori kiwnęła głową.

"Wiem. Wiem, że to zrobiłam. Ale proszę, możesz mi tylko powiedzieć, gdzie jest pochowany? Po prostu... chcę się pożegnać."

"Pożegnać się?!"

Pan Fuller pojawił się zza drzwi, miał na twarzy grymas. Musiał podsłuchiwać ich rozmowę.

"Nie zasługujesz na to! Nie zasługujesz na nic. Naraziłaś jego życie na niebezpieczeństwo!"

"Tom."

Pani Fuller mruknęła, ale on zignorował swoją żonę.

"To przez ciebie on nie żyje!"

Krzyknął pan Fuller.

Lori przełknęła ślinę.

Otarła łzy z twarzy.

"Proszę. Błagam was."

"Nie zasługujesz na nic od nas."

"Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiliśmy."

"To koniec. Jeśli jeszcze raz tu przyjdziesz, wezwę policję za wtargnięcie."

Powiedział pan Fuller, zatrzaskując drzwi.

Lori stała na zewnątrz, czekając, mając nadzieję, że wrócą. Nie wrócili.

Powoli opuściła ich ganek, idąc wolno w stronę ulicy.

Spróbuje ponownie. Nie podda się. Tyle razy, ile będzie trzeba.

Lori poszła spać zła i smutna. Znowu śniła o płaczącym niemowlęciu, niemowlęciu w łóżeczku, do którego próbowała dotrzeć, ale nie mogła.

Obudziła się przerażona, cała spocona i dysząca.

Po tym ciężko było jej zasnąć. Odciągnęła trochę mleka i leżała na łóżku, szeroko otwartymi oczami.

Poszła do pracy jak zwykle, zapominając o kontrakcie na stoliku kawowym. Praca minęła w zwolnionym tempie, ledwo coś godnego zapamiętania się wydarzyło.

Kiedy wróciła z pracy i zobaczyła kontrakt na stoliku, westchnęła i podniosła go.

Spojrzała na kontrakt ponownie, tym razem poświęcając czas na przeczytanie go słowo po słowie i spojrzała na wizytówkę, która była do niego dołączona. Gabriel Caine. CEO Caine Inc.

Lori otworzyła laptopa i postanowiła go wyszukać, jednocześnie stawiając garnek na kuchence na ramen. Nie pamiętała, żeby coś jadła przez cały popołudnie. Tylko jajka na śniadanie i kawę w kawiarni.

Gabriel Caine, jego imię, zdjęcie i kilka linków do artykułów pojawiło się.

Miał dwadzieścia osiem lat. CEO Caine Inc, multi-miliardowego konglomeratu. Pochodził z dużej, znakomitej rodziny. Niestety jego rodzice już nie żyli. Ale jego dziadek, który miał około dziewięćdziesięciu siedmiu lat, wciąż był żywy. Nie miał rodzeństwa, był jedynakiem, ale miał wielu kuzynów, więc wydawało się, że nie był samotny.

Miał interesy wszędzie w Ameryce i Europie. Przejął firmę w młodym wieku dwudziestu lat. Szkołę skończył dopiero trzy lata później. Nie było żadnych wiadomości o jego córce, musiał trzymać ją z dala od mediów.

Jego zdjęcia pojawiały się wszędzie. Często widywano go z prominentnymi bogaczami, a były też twierdzenia, że należał do rzekomej grupy kultowej The Lords.

The Lords to kult, elitarna grupa składająca się wyłącznie z prominentnych postaci z całego świata. Choć jej członkowie nie potwierdzili ani nie zaprzeczyli, że to kult, mówiło się, że odbywają spotkania w różnych tajnych miejscach na całym świecie. Nikt nie wiedział, co robią ani dlaczego zostali założeni, ale wydawali się być bardzo potężną grupą.

Teorie spiskowe spekulowały, że są satanistami lub częścią niesławnej iluminatów, ale Lori niewiele sobie z tego robiła. Cokolwiek by nie byli i cokolwiek ludzie o nich myśleli, byli szanowanym kultem.

Mimo że życie Gabriela Caine'a było na oczach publiczności, w internecie było bardzo mało informacji o jego życiu osobistym. Wydawało się, że izolował się, żyjąc w prywatnych i tajnych miejscach, głęboko w lasach, niedostępnych dla zwykłych ludzi. To był jedyny aspekt jego życia, który wydawał się Lori dziwny.

Lori podniosła telefon i wykręciła numer z wizytówki.

Przyjmowała pracę.

Odebrał po pierwszym dzwonku.

"Pani Wyatt?"

Powiedział, a oczy Lori się rozszerzyły.

"Jak? Jak pan wie, że to ja?"

Zapytała, a on wydawał się chichotać.

"Oczekiwałem pani telefonu."

Powiedział.

"Więc jak to będzie, pani Wyatt? Przyjmuje pani moją ofertę?"

Lori wzięła głęboki oddech i westchnęła.

"Tak. Przyjmuję."

Odpowiedziała.

"Świetnie. Rozpoczyna pani od razu. Proszę spakować swoje rzeczy, mój kierowca przyjedzie po panią za godzinę."

Powiedział, a Lori skinęła głową.

Natychmiast po zakończeniu rozmowy poszła do swojej małej sypialni.

Pod łóżkiem miała walizkę, uklękła i wyciągnęła ją.

Oczyściła walizkę i otworzyła ją na łóżku.

Wróciła do kuchni, żeby wyłączyć kuchenkę. Była zbyt podekscytowana, żeby jeść.

Przynajmniej na razie.

Spakowała swoje dobre ubrania, wszystkie, które będą jej potrzebne, oraz kilka par butów. W lodówce nie miała wiele, ale włożyła zamrożone torby z mlekiem do chłodziarki z lodem.

Potem posprzątała swoje mieszkanie, wyrzucając rzeczy, których nie potrzebowała oraz te, które mogłyby się zepsuć, jeśli zostawiłaby je na zbyt długo. Właśnie wynosiła śmieci, gdy zauważyła czarny samochód czekający przed jej blokiem. Kierowca podszedł do niej.

"Czy pani Wyatt?"

Zapytał, a ona skinęła głową.

Był wysokim mężczyzną, z ogoloną głową i okularami przeciwsłonecznymi.

"Jestem Tony, szofer pana Caine'a. Poprosił mnie, żebym panią odebrał."

Powiedział, a Lori skinęła głową.

"Daj mi chwilę. Muszę tylko przynieść walizkę."

Podróż była długa, dłuższa niż się spodziewała. Po kilku minutach dotarli do dużej rezydencji na szczycie wzgórza. Jedyną drogą do rezydencji była samotna, ciemna droga prowadząca bezpośrednio do niej.

Lori nie była zbyt zaskoczona, biorąc pod uwagę to, co przeczytała o nim, to były miejsca, do których Gabriel Caine był przyzwyczajony. Poza tym, był bardzo prywatnym człowiekiem, dom na szczycie wzgórza otoczony drzewami był najlepszym miejscem, aby uniknąć cywilizacji.

W końcu samotna droga dobiegła końca i przed nimi pojawiła się żelazna brama, która otworzyła się automatycznie, a samochód wjechał na podjazd. Podjazd był duży, otoczony dobrze przyciętymi krzewami i figurkami, a gdy zbliżyli się do domu, zauważyła wodospad przed wejściem, wodospad ze statuą dużego wilkołaka z głową odchyloną do tyłu, z którego ust i łap płynęła woda. Dziwne, nigdy wcześniej nie widziała tak osobliwej rzeźby.

Samochód zatrzymał się przed domem, a Lori wysiadła, podczas gdy Tony wyciągnął jej walizkę z bagażnika. Pogoda była ciepła, rezydencja wyglądała jeszcze większa niż sobie wyobrażała, po jej lewej stronie znajdował się kolejny dom, wyraźnie mniejszy, prawdopodobnie dom dla gości, a po prawej stronie rozciągał się duży trawnik z małym ogrodem. Tony wniósł jej walizkę na frontowy ganek, a drzwi otworzyły się automatycznie. Jakby ktoś na nich czekał.

Okazało się, że ktoś rzeczywiście czekał.

Wysoki, ciemnoskóry mężczyzna w nienagannym garniturze.

"Witam panią Wyatt. Nazywam się Gregory. Jestem kamerdynerem."

Powiedział.

"Witam w domu Caine'ów. Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt niewygodna?"

Miał lekki brytyjski akcent, piękny uśmiech i nienagannie białe zęby, które podkreślały jego ciemną karnację. Lori od razu poczuła się z nim komfortowo.

"Było dobrze. Dziękuję."

Powiedziała, gdy prowadził ją do środka.

Wow. Pomyślała, gdy wchodziła do holu. Przyglądała się każdemu szczegółowi domu, gdy szli dalej.

No cóż! Był zdecydowanie bardziej wspaniały niż się spodziewała.

"Zostanie pani zaprowadzona do swojego pokoju. Może się pani odpocząć i przebrać. Grace przyjdzie później i przekaże szczegóły."

Skinęła głową.

"Och! Zanim zapomnę."

Podała mu chłodziarkę z zamrożonym mlekiem matki.

"Dla dziecka."

Powiedziała, a lokaj skinął głową, odbierając ją od niej.

Została zaprowadzona na duże, spiralne schody przez inną służącą, cichą, drobną kobietę z krótkimi czarnymi włosami. Mimo wszystkich protestów służącej, Lori nie pozwoliła jej pomóc z walizką, twierdząc, że będzie dla niej za ciężka.

I rzeczywiście była. Była bardzo ciężka.

Dotarły do pokoju na końcu korytarza i kobieta otworzyła go zapasowym kluczem.

W środku pokoju otworzyła okna i poklepała łóżko.

"To jest pani pokój."

Powiedziała, a Lori skinęła głową.

"Dziękuję."

Powiedziała, rozglądając się.

Pokój był idealny. Ani za mały, ani za duży. Były dwa okna, które pokazywały widok na tył rezydencji, duży owalny basen i domek plażowy obok niego z jeszcze większym trawnikiem.

Jej pokój miał nocny stolik, duże łóżko z baldachimem i białymi prześcieradłami, pełnowymiarowe lustro i małą szafę z przylegającą łazienką.

Weszła do łazienki i westchnęła, ach, była idealna. Białe kafelki, biała umywalka, wanna! Szybko przystąpiła do zmiany ubrań, była rozdarta między wyborem czegoś wygodnego a bardziej formalnego. Zdecydowała się na szare dresy i czarną koszulkę. Miała zamiar mieszkać w domu, więc nie musiała się ubierać sztywno.

Szukając gumki do włosów, usłyszała delikatne pukanie do drzwi.

"To ja, Grace!"

Podekscytowany głos powiedział zza drzwi.

Lori otworzyła drzwi i zobaczyła Grace stojącą po drugiej stronie, uśmiechającą się do niej. Lori nie mogła się powstrzymać od uśmiechu, jej uśmiech był zaraźliwy.

"Jestem tak szczęśliwa, że tu jesteś! Witamy!"

Pisnęła, wchodząc do środka.

"Jesteś głodna? Chcesz coś zjeść?"

Lori pokręciła głową.

"Nie. Nie. Jestem w porządku. Jestem w porządku."

"Pan Caine przyjdzie później, żeby cię poinformować. Chce zrobić to osobiście."

"Jestem tak szczęśliwa, że zdecydowałaś się przyjąć tę pracę, wiedziałam, że będziesz idealna."

Oczy Lori się rozszerzyły.

"Naprawdę?"

Grace skinęła głową.

"Oczywiście. Od kiedy zobaczyłam cię w szpitalu. Jeszcze raz, bardzo przepraszam za twojego syna."

Lori wzruszyła ramionami.

"To w porządku."

"Nie lubię o tym rozmawiać."

Dodała, a kobieta skinęła głową.

"Rozumiem."

Powiedziała poważnie.

"Chcesz poznać Emilię? Śpi teraz, ale jestem pewna, że możesz się zakraść, żeby ją zobaczyć, jej pokój dziecięcy jest tuż obok twojego."

Lori skinęła głową.

Mogła równie dobrze zobaczyć dziecko, któremu oddawała mleko przez ostatnie kilka tygodni.

Jej serce biło szybciej, gdy ona i Grace opuściły jej pokój, a Grace delikatnie otworzyła pokój dziecięcy Emilii.

To było to.

To był ten moment.

Previous ChapterNext Chapter