Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 3 Rana rodzinna

Amelii perspektywa:

Jego ciemne oczy zatrzymały się na moich i nagle przestrzeń między nami zdawała się znikać. Jego ręka uniosła się, by odgarnąć kosmyk włosów z mojej twarzy, a dotyk przesłał elektryczność przez moją skórę.

"To nie jest w umowie," wymruczał, jego głos opadając do niebezpiecznie niskiego tonu. Jego palce przesunęły się po moim policzku, wzdłuż szczęki, zatrzymując się u podstawy mojego gardła, gdzie puls bił szybko.

Powinnam była się odsunąć. Powinnam była zachować profesjonalny dystans. Zamiast tego, znalazłam się pochylając ku jego dotykowi, moje ciało zdradzając moje lepsze osądy.

Druga ręka Luke'a zacisnęła się na krawędzi biurka, jego kostki zbielały od napięcia. "Nie możesz ode mnie uciec," wyszeptał, jego oddech ciepły przy moich ustach.

Nie mogłam mówić. Nie mogłam myśleć. Jego perfumy otaczały mnie, oszałamiające. Poranne słońce przez okna rzucało na nas oboje złocisty blask, sprawiając, że wszystko wydawało się jak ze snu, nierealne.

Jego kciuk przesunął się po mojej dolnej wardze, a mały dźwięk uciekł mi - coś pomiędzy westchnieniem a jękiem. To wydawało się przełamać jego kontrolę. W jednym płynnym ruchu podniósł mnie na nogi, przyciskając mnie do chłodnego szkła okna. Jego ciało było twarde przeciwko mojemu, jedna ręka zaplątana w moje włosy, podczas gdy druga trzymała moją biodro.

"Luke," wydyszałam, niepewna, czy protestuję, czy błagam.

Odpowiedział, chwytając moje usta swoimi. Pocałunek był zupełnie nie taki, jak się spodziewałam - nie delikatny, nie nieśmiały, lecz wymagający i głodny. Jego język przesunął się do środka, zdobywając, posiadując. Jego ręce wsunęły się pod moje ubranie, jego palce śledziły ścieżkę po mojej skórze, aż znalazły mój biust. Mocno go chwycił, jego uchwyt zaciskając się, gdy zaczął ugniatać i ściskać, wysyłając dreszcze przez moje ciało.

Rozpływałam się w nim, moje ciało przyciskając się bliżej, a moje ręce chwyciły jego garnitur.

Głośne pukanie do drzwi sprawiło, że oboje zamarliśmy. Luke wyprostował się płynnie, zachowując profesjonalny dystans w jednym płynnym ruchu.

"Tak?" Jego głos był perfekcyjnie kontrolowany.

"Pan Carter, pańska 11:30 jest tutaj," jego asystentka zawołała przez drzwi.

Moje ręce lekko drżały, gdy chwyciłam długopis, szybko podpisując swoje imię na wszystkich zaznaczonych liniach. "Gotowe. Zrobione."

"Jutro o dziewiątej odbiorę cię," powiedział, prostując krawat. "Pójdziemy do sądu, żeby to oficjalnie załatwić."

Kiwnęłam głową, wciąż próbując uspokoić bijące serce. "Dziewiąta. Sąd. Rozumiem."

"Ubierz się odpowiednio." jego oczy przelotnie przeleciały po mnie.

"Wiem, jak się ubrać," odpowiedziałam, z lekką nutą obronności w głosie.

Kącik jego ust drgnął. "Wiem. Tylko upewniam się, że przedstawimy właściwy wizerunek." Podniósł telefon. "Mój kierowca odwiezie cię do domu."

Podążając za jego kierowcą do czekającego samochodu, wciąż czułam duchową obecność Luke'a, pozostającą ciepło tam, gdzie jego ciało było tak blisko mojego. W co ja się właśnie wpakowałam?

Czarny, elegancki Bentley sunął przez ulice miasta, błyszczące wieże Cypress Central ustępowały miejsca znajomym, zużytym budynkom Maple Heights. Siedziałam z tyłu, obserwując jak miasto rozmywa się za oknem, a kontrakt w mojej torbie wydawał się niewiarygodnie ciężki.

"Jesteśmy na miejscu, pani Wilson," oznajmił kierowca, zatrzymując się przed moim budynkiem.

Zanim zdążyłam sięgnąć po klamkę drzwi, już wysiadł i obchodził samochód, by je dla mnie otworzyć.

"Dziękuję," wymamrotałam, wychodząc z Bentleya. Kierowca skinął profesjonalnie głową i wrócił na swoje miejsce. Gdy samochód odjeżdżał od krawężnika, ruch przy wejściu do mojego budynku przykuł moją uwagę. Serce mi zamarło. Tam, stojąc z założonymi rękami i zaciśniętymi w cienką linię ustami, była moja matka.

"Amelia." Jej głos przebijał krótki dystans, ostry z dezaprobatą. Jej oczy przeskakiwały między mną a luksusowym samochodem, kalkulując.

Patrzyłam, jak Bentley znika za rogiem, zabierając ze sobą jakąkolwiek szansę na ucieczkę. Wciągając głęboko powietrze, odwróciłam się, by stawić jej czoła.

"Mamo." Wyprostowałam ramiona, mocniej ściskając torbę. "Co tu robisz?"

"W końcu zdecydowałaś się uznać istnienie swojej matki?" Zadrwiła. "Próbuję się z tobą skontaktować cały tydzień."

"Byłam zajęta z Lucasem-"

"Potrzebuję pieniędzy," przerwała mi. "Tylko tysiąc. Mam system, tym razem mogę je odzyskać."

Serce mi zamarło. Oczywiście. Zawsze chodziło o pieniądze. "Mamo, musisz przestać grać-"

"Nie pouczaj mnie!" Jej oczy zwęziły się. "Widzę, że znalazłaś własny system. Teraz cię podwożą luksusowe samochody?"

"Nie dam ci ani grosza," powiedziałam stanowczo, ignorując jej drwiny. "Znowu wszystko przegrasz."

Jej oczy błysnęły gniewem. "Ty niewdzięczna smarkulo," warknęła, nagle rzucając się do przodu. Jej ręka uderzyła w moją twarz, dźwięk odbił się echem na pustej ulicy. Siła uderzenia sprawiła, że cofnęłam się, a torba ześlizgnęła się z mojego ramienia.

"Kto myślisz, że zapłacił za twoją elegancką uczelnię, zanim wszystko zmarnowałaś?" Chwyciła mnie za ramię, jej paznokcie wbijały się w moją skórę. "Jesteś nam winna!"

Wyrwałam się z jej uścisku. "Winna wam?" Mój śmiech był pusty, policzek wciąż piekł. "Jak pięć lat temu w tamtym hotelu? Kiedy chciałam iść na policję, a wy z tatą groziliście, że się zabijecie, jeśli to zrobię? Czy to było dla mojego dobra?"

"Chroniliśmy cię!" Warknęła, jej twarz czerwieniała, gdy ponownie podniosła rękę. Cofnęłam się, ale tym razem byłam gotowa, łapiąc jej nadgarstek, zanim zdążyła uderzyć.

"Nie, chroniliście swoją cenną reputację!" Mój głos się łamał, ale trzymałam się mocno. "Nie obchodziło was, co się ze mną stanie. Nigdy was to nie obchodziło!"

Przepchnęłam się obok niej w kierunku wejścia do budynku, serce mi waliło.

"Kimkolwiek się teraz spotykasz, w końcu cię przejrzy!" krzyknęła za mną, jej głos surowy od złości. "Jesteś żałosna, Amelia. Zawsze byłaś."

Previous ChapterNext Chapter