




Rozdział 6
Perspektywa Lucy
„Z twoim doświadczeniem...” Dyrektorka HR w szpitalu Mount Sinai zrobiła delikatną pauzę, idealnie wypielęgnowane paznokcie stukając o moje CV. „Musimy być... niezwykle ostrożni przy wyborze pracowników.”
Piąte odrzucenie, a jeszcze nie było południa. Słyszałam to samo w Columbia Presbyterian i NYU Langone - mój dyplom z Harvardu nie znaczył nic w porównaniu z kartoteką więzienną.
„Rozważałaś prywatne kliniki?” Zasugerowała, już wstając, by zakończyć naszą rozmowę. „A może... badania naukowe?”
Wymusiłam uprzejmy uśmiech. „Dziękuję za poświęcony czas.”
Wyszłam ze szpitala Mount Sinai na ostre słońce. Grupa rezydentów przeszła obok, ich białe fartuchy były bolesnym przypomnieniem przyszłości, którą straciłam. Powinnam być jedną z nich. Zamiast tego, rzeczywistość była tak okrutna.
Mój telefon zabrzęczał z kolejnym mailem odrzucającym mnie z prywatnej kliniki. Usunęłam go bez czytania. W takim tempie, miałabym szczęście, jeśli dostałabym pracę jako recepcjonistka.
Gdy wieczorem otworzyłam tylne drzwi, zamiast zwyczajowego ciepłego powitania, znalazłam Sarę nerwowo krążącą po kuchni, podczas gdy wujek Owen ciężko wzdychał przy stole do przygotowywania.
„Nareszcie!” Głos Sary był przenikliwy. „Widziałaś, co robi twój ukochany mąż?”
Żołądek mi się ścisnął. „Co?”
„Storm Investment Group kupuje cały blok!” Wcisnęła mi w twarz list. „Podwajają czynsz wszystkim - podwajają! Ledwie wiążemy koniec z końcem!”
„Sara...” Ostrzegawczy ton wujka Owena nic nie zdziałał, by ją powstrzymać.
„Przyjęliśmy cię, kiedy nie miałaś gdzie się podziać! A tak się nam odpłacasz? Pozwalając swojemu mężowi zniszczyć nasz biznes?”
Znane poczucie winy podniosło się jak żółć. „Nie wiedziałam. Porozmawiam z Ethanem-”
„Porozmawiasz z nim?” Sara drwiła. „Śpisz w naszym pokoju gościnnym, podczas gdy on prawdopodobnie je kolację z tą dziedziczką Wilsonów. Obudź się!”
„Dość!” Wujek Owen wstał, jego życzliwa twarz była pełna troski. „Lucy, coś wymyślimy. Nie martw się o nas.”
Ale poczucie winy i wstyd już mnie dusiły. Wyciągnęłam telefon, pisząc gorączkowo: Używasz swoich pieniędzy, żeby zastraszyć moją rodzinę? Bardzo dojrzałe, Ethan.
Jego odpowiedź była natychmiastowa: Wracaj do domu, porozmawiamy.
Rozejrzałam się po kuchni - na rodzinne zdjęcia na ścianach, zużyty blat, na którym wujek Owen nauczył mnie robić prawdziwe włoskie makarony. To miejsce było bardziej domem niż rezydencja Stormów kiedykolwiek była.
„Przepraszam,” wyszeptałam. „Znajdę inne miejsce do zamieszkania.”
„Lucy, nie-” zaczął wujek Owen, ale już kierowałam się na górę, żeby się spakować.
Brooklyn walk-up był dokładnie tym, czego można się spodziewać za 800 dolarów miesięcznie - popękane płytki, migoczące światła i uporczywy zapach curry z sąsiedztwa. Ale był mój. Bez designerskich mebli wybranych przez Ivy, bez duchów małżeństwa zbudowanego na kłamstwach.
Wieszałam swoją starą bluzę, gdy zadzwonił mój telefon - nieznany numer.
„Pani Storm?” Męski głos, profesjonalnie zatroskany. „Tu Tom z The Pierre. Pani mąż jest... dość pijany. Odmawia opuszczenia Sky Lounge.”
Powinnam była odłożyć telefon, ale myśli o restauracji mojego wujka zmusiły mnie do rozmowy z Ethanem osobiście. Gdy taksówka wije się przez most, stalowe kable rozciągają się jak ciemne wstążki nad nami, a blask latarni ulicznych prowadzi nas do serca Manhattanu.
Oczy hostesy rozszerzyły się na widok moich znoszonych jeansów, ale rozpoznała mnie natychmiast.
„Pani Storm! Pan Storm jest w sekcji VIP—”
Przepchnęłam się obok niej, podążając za tym znajomym głosem. Przez matowe szklane drzwi zobaczyłam ich - Ethan osunięty w skórzanym fotelu, jego krawat poluzowany, podczas gdy kobieta przyciskała swoje usta do jego.
Odwróciła głowę - Ivy - ta twarz, która napełniała mnie przerażeniem i obrzydzeniem.
"Biedna Lucy, naprawdę myślałaś, że możesz zatrzymać Ethana na zawsze?"
Wspomnienie tamtego popołudnia nagle ożyło, promienie słoneczne wpadały przez okna w korytarzu. Ivy stała na szczycie schodów, z kpiącym uśmiechem na ustach. Patrzyłam na nią w szoku. Odkąd poślubiłam Ethana, Ivy zawsze była dla mnie przyjazna. Jej nagła złośliwość była niezrozumiała.
"Wiesz, Ethan był mój od dzieciństwa. Gdybyś nie przeszkodziła, bylibyśmy razem już dawno. Ty materialistko, myślałaś, że małżeństwo z nim pomoże ci uciec od twoich żałosnych korzeni?"
"Zamknij się!" Rzuciłam się naprzód, żeby powstrzymać jej oszczerstwa, ale zręcznie się cofnęła.
"Zła? Planujesz mnie uderzyć?" Zrobiła krok do przodu, popychając mnie w stronę krawędzi schodów. "Zobaczymy, co się wtedy stanie."
"Jesteś szalona?" zapytałam, czując narastające przeczucie.
"Nie, to ty jesteś szalona." Nagle chwyciła mnie za nadgarstek z zaskakującą siłą. Potem, w następnej chwili, puściła poręcz i przechyliła się w tył.
"Nie!" Krzyknęłam, wyciągając rękę, żeby ją złapać, ale było już za późno. Jej biała sukienka wirowała w powietrzu, gdy spadała ze schodów. Krew szybko zabarwiła jej czystą białą sukienkę.
Wtedy w drzwiach pojawił się Ethan. Widząc Ivy leżącą w kałuży krwi, jego twarz wykrzywiła się w gniewie.
"Ty szalona! Co jej zrobiłaś?" ryknął, rzucając się do Ivy.
"To nie ja... Ethan, proszę, uwierz mi..." Próbowałam wyjaśnić, ale on brutalnie mnie odepchnął. Moje plecy uderzyły w ścianę, a ból sprawił, że wygięłam się w łuk.
"Jeśli coś jej się stanie, nigdy ci tego nie wybaczę!" Podniósł Ivy i wybiegł, zostawiając mnie osuniętą na ścianę.
"Och, Lucy!" Fałszywy głos Ivy przywrócił mnie do rzeczywistości.
"Dzięki Bogu, że jesteś tutaj. Ethan jest tak zdenerwowany twoją... sytuacją."
Jej ręka spoczywała posiadawczo na jego ramieniu. Głowa Ethana opierała się o fotel, oczy zamknięte, usta lekko rozchylone, twarz zarumieniona od alkoholu.
"Próbowałam go odwieść od przejęcia majątku," kontynuowała, szeroko otwartymi oczami niewinności. "Ale wiesz, jaki jest, gdy się złości. Gdybyś tylko nie była tak uparta..."
"Ciężko dalej grać ofiarę, Ivy?" Mój głos był lodowaty. "Zaaranżowałaś ten upadek ze schodów, żeby mnie wrobić, a teraz używasz interesów mojej rodziny, żeby zmusić mnie do powrotu? Nie męczy cię już te brudne sztuczki? Chcesz Ethana? Dobrze. Będziesz go miała."
Lucy próbowała wyjaśnić, "Źle mnie rozumiesz; ja tylko..."
"Daruj sobie. Widziałam, jak go całowałaś." Mój głos ociekał pogardą. "Kontynuuj swoje idealne przedstawienie. Mam dość bycia twoją krwiodawczynią."
Ivy szybko podjechała na wózku do mnie, jej twarz była maską wyćwiczonej troski.
"Lucy, proszę," sięgnęła po moją rękę. "Ten pocałunek był tylko błędem. Był tak zdenerwowany twoim odejściem... Po prostu go pocieszałam jako stara przyjaciółka."
Wyrwałam się z jej dotyku. "Stara przyjaciółka? Żartujesz sobie?"
"Jesteś paranoiczna." Jej perfekcyjnie błyszczące usta wygięły się w sympatyczny uśmiech. "Wiem, że czas w więzieniu musiał być traumatyczny, ale-"
"Zamknij się." Przeszłam obok jej wózka, ale ona chwyciła mój nadgarstek, wbijając paznokcie.
"Nie możesz po prostu odejść," wysyczała, maska w końcu opadła. "Myślisz, że ktoś uwierzy byłej więźniarce zamiast mnie? Jesteś nikim bez nazwiska Storm."
Wyrwałam się. W tej chwili wózek Ivy przechylił się w tył. Wydała przeszywający krzyk. Upadła na podłogę w wyćwiczonym upadku.
Zawahałam się przez moment. Co ona, do diabła, knuje?
Wtedy gniewny krzyk przerwał moje myśli, "Co ty zrobiłaś?"