Read with BonusRead with Bonus

6- Ale był nagi. Byłem zdezorientowany.

OZ

Potrzebuję sekundy, żeby jej słowa do mnie dotarły.

„Mam na imię Kacia Hunter.” Powiedziała. Kacia. Hunter. Jak ta dziewczyna, którą fae wezwał mnie, żeby zabić. Jak osoba, która musi umrzeć, żebym mógł wrócić do domu. Cholera. Cholera, cholera, CHOLERA! Wyskakuję na nogi w nadziei na płynny, niepodejrzany ruch. Nic z tego. Moje nogi wciąż się trzęsą, potykam się jak pijany.

„Hej, co się dzieje?” pyta Kacia, zaniepokojenie wypisane na jej twarzy. Marszczy brwi, jej wyraz twarzy łagodnieje z troską. Nawet nie sięga po broń. Po prostu... Martwi się o mnie. Co sprawia, że to jest jeszcze gorsze.

„Uuuh, ja tylko…” Myśl, Oz. Kłam lepiej.

„Chcę się tylko odświeżyć. Mogę skorzystać z twojej łazienki?” pytam. Mój głos brzmi prawie normalnie, jeśli nie liczyć napięcia i tego, jak się łamie pod koniec.

„Och. Jasne.” mówi, wciąż patrząc na mnie, jakby podejrzewała, że mogę zemdleć czy coś.

„To tam, pierwsze drzwi po lewej.” wskazuje mi łatwo. Najwyraźniej nie martwi się o to, że pozwala mi swobodnie kręcić się po jej domu. Sztywno kiwam głową i ruszam w kierunku korytarza, trzymając się resztek godności. Gdy tylko jestem w łazience, zamykam drzwi i opieram się o nie, wydychając gwałtownie. To jest złe. Nie. To jest gorsze niż złe. To jest kosmicznie złe. Rozwijam ogon z wokół talii, pozwalając mu trzepotać i drgać z całą nerwową energią, którą próbowałem ukryć na twarzy. Nie ma tu miejsca na chodzenie, ta łazienka jest prawie tak mała jak Kacia, ale chcę się ruszać. Moje ciało jest napięte z adrenaliny i strachu. Co mam zrobić? Nawet jeśli NIE zawdzięczam tej dziewczynie swojego życia, nadal nie byłbym w stanie tego zrobić. Zakładałem, że fae wysyła mnie po kogoś potężnego. Skorumpowanego. Złego. Pewnie kolejnego fae. Nie to. Nie dziewczynę, która walczy jak diabli, żeby ratować nieznajomych. Która ich karmi. Która martwi się, gdy się potykają i nie oczekuje nic w zamian. Jest za dobra. Ale jeśli jej nie zabiję... Nigdy nie wrócę do domu. Zaklęcie wiążące moje zdolności bramkowania nadal jest zaciśnięte na moim nadgarstku jak kajdanki. Jeśli nie znajdę sposobu na jego zdjęcie, utknę tutaj. A tymczasem? Zawdzięczam Kacii dług życia. Dziewczynie, którą miałem zabić. Fantastycznie.

Biorę głęboki oddech i podchodzę do prysznica. Jeden problem na raz. Najpierw muszę się wyleczyć. Jeśli odzyskam choćby odrobinę siły, będę mógł myśleć jasno. Może znajdę inne rozwiązanie. Może jest sposób na złamanie zaklęcia wiążącego. Może... Odkręcam kran i pozwalam wodzie się rozgrzać. Ustawiam ją na wrzącą, tuż poniżej punktu wrzenia. Takie ciepło, które zaszkodziłoby ludzkiej skórze. Ale nie jestem człowiekiem. Nawet blisko. Spoglądam na swoje ubrania. Moja koszula jest brudna, pokryta zaschniętą krwią, brudem i potem. Moje jeansy WYGLĄDAJĄ na znośne, ale w rzeczywistości też nie są dobre. Nie że mam coś innego do zmiany... Szybko się rozbieram i wchodzę w parę, pozwalając wodzie spływać po mnie. Uderza jak fala ulgi. Przez dłuższą chwilę po prostu stoję, pozwalając brudowi, bólowi i panice spływać do odpływu. Odpuszczam. Potem, kawałek po kawałku, pozwalam mojej prawdziwej formie przebić się przez szczeliny. Moja skóra zmienia się, ciemniejąc z powrotem do naturalnej szarości. Moje pazury wracają, zwijając się z zadowoleniem. Rogi przebijają się przez moją skórę głowy. Moje oczy, kiedyś zamglone szarością, zalewają się nieskończoną czernią, gdy moje widzenie się wyostrza. Znaki wokół moich nadgarstków nadal tam są, okrutne przypomnienie wyryte w mojej skórze. Ale nawet z nimi, czuję, jak siła powoli wraca do mnie. Zamykam oczy i oddycham. Czuję się... Lepiej. Nie idealnie. Ale znacznie bardziej stabilnie. Więc wyłączam wodę. Wychodzę i sięgam po ręcznik, tylko po to, żeby natychmiast potknąć się o cholerną matę łazienkową. Tak wiele z bycia stabilnym... Potykam się do przodu, mokre stopy ślizgają się po kafelkach. Walczę o równowagę. Przez chwilę myślę, że może będzie dobrze, ale wtedy łapię łokciem umywalkę, a przy tym zrzucam wszystko z niej, szczotki do włosów, butelki, kosmetyki. Wszystko spada na ziemię z głośnym, katastrofalnym hukiem. Próbuję złapać coś, ale też się przewracam i mój tyłek uderza o kafelki. Ała. I ponieważ najwyraźniej los jeszcze ze mną nie skończył, drzwi otwierają się sekundę później.

„Jesteś w porządku, co się sta-” Kacia zatrzymuje się w połowie zdania. Jej oczy szeroko się otwierają, a ja zamarzam. Przygląda się scenie, mnie, całkowicie w demonicznej formie, kompletnie nagiego, siedzącego na podłodze łazienki otoczonego wrakiem jej kosmetyków. Jest długa, naładowana cisza. Patrzę na nią. Ona patrzy na mnie. Cholera.

KACIA

Tkwię po łokcie w szafie z bielizną, wyciągając koc z idealnie zorganizowanego stosu, kiedy głośny huk rozbrzmiewa z łazienki. Serce mi podskakuje. Świetnie. Wiedziałam, że nie powinnam pozwolić mu iść się samemu kąpać. Facet ledwo siedział prosto dziesięć minut temu. Ale nie, musiałam mu pozwolić odejść samemu. Teraz pewnie się poślizgnął, rozbił głowę i krwawi na moich kafelkach. W mojej łazience. Porzucam koce i biegnę do drzwi. Są zamknięte, ale nie waham się. Może umierać! Używam paznokcia, żeby przekręcić tani zamek, a potem otwieram drzwi.

„Jesteś w porządku? Co się sta-” Przerywam. W połowie zdania. W połowie myśli. Ozraed leży rozwalony na podłodze. Otoczony cmentarzem mojej kolekcji kosmetyków. Mojej bardzo drogiej, starannie zorganizowanej, kolorystycznie posegregowanej kolekcji kosmetyków. Jest po prostu… wszędzie. Szminki. Eyelinery. Pokruszone cienie do powiek… Jeden z moich pędzli stoi włosiem w dół w kałuży wody i, o cholera, myślę, że to był mój ulubiony puder wykończeniowy. Dobra wiadomość jest taka, że Ozraed nie wygląda na rannego. Ale co ważniejsze, jest demonem? Co do cholery? Jak mogłam tego nie zauważyć? O kurde, przyprowadziłam DEMONA do domu... A teraz leży na podłodze w mojej łazience.... Nie wydaje się tak niebezpieczny w tej sytuacji. Poza tym jest nagi. Nie że jego nagość czyni go mniej niebezpiecznym.... Ale naprawdę trudno jest patrzeć na niego i oceniać jego demoniczną rasę, kiedy czuję potrzebę odwrócenia wzroku, żeby nie zacząć wpatrywać się z niewłaściwych powodów. Mówiąc o oczach, Ozraed zamknął je, co wydaje mi się trochę dziwne.

„…Zdajesz sobie sprawę, że zamknięcie oczu nie oznacza, że cię nie widzę, prawda?” Udaje mi się powiedzieć zduszonym głosem. Ostrożnie obchodzę go, przeskakując jego ogon jakby to był śpiący wąż. Chwytam puszysty ręcznik z wieszaka i tak jakoś... Przykrywam nim jego biodra.

„Trzymam oczy zamknięte dla twojego dobra, nie mojego.” Mruczy.

„Jak pewnie zauważyłaś, jestem demonem Kakos.” Wyjaśnia. Nie żartuj. Teraz, gdy mogę na niego spojrzeć bez rumienienia się, to oczywiste. Szara skóra, pazury, rogi i ogon, zdecydowanie Kakos. Biorę głęboki oddech i zmuszam się, żeby odpuścić. Albo przynajmniej skompartmentalizować. Właściwie jestem trochę wkurzona. Wiedziałam, że nie jest całkowicie człowiekiem, ma przecież magiczną aurę, ale demon? Z drugiej strony... Chyba nie zatrzymałam się, żeby zapytać. Czy mam prawo być zła? Czy zrobiłabym coś inaczej, gdybym wiedziała, kim jest? To nie tak, że mogłam go po prostu tam zostawić, a przynajmniej teraz wiem, dlaczego nie chciał iść do szpitala. Naprawdę, to prawie pochlebne, że zaufał mi na tyle, żeby przyjść do mojego domu. Demony nie są znane z tego, że szczególnie ufają. Cofam się i odwracam, żeby odejść, ale jego głos znowu mnie zatrzymuje.

„Zamierzasz mnie teraz zabić?” Pyta cicho. Obracam się.

„Nie bądź idiotą. Właśnie cię uratowałam. Dlaczego miałabym cię zabić?” Pytam. Rzucam ręce w górę z irytacją.

„Nawet cię nie znam. Po prostu... Załóż coś i wyjdź tutaj, żebyśmy mogli porozmawiać jak cywilizowani ludzie. Najlepiej ubrani.” Rozkazuję. Potem odwracam się i wychodzę. I tak, MOŻE trzaskam drzwiami mocniej niż to konieczne, ale jestem zirytowana. Właściwie oskarżył mnie o bycie mordercą gatunkowym tylko dlatego, że jestem trochę zdezorientowana? Jasne, nie zapytałam, czy jest demonem, ale mimo to. Mógł coś powiedzieć. Nie że wie, kim jestem... A może wie? Demony mają wyostrzone zmysły. Niektóre z nich potrafią wyczuć magiczne pochodzenie. Może potrafi wyczuć we mnie fae. Naprawdę powinnam poczytać o demonologii, jestem trochę zardzewiała. Co mogą zrobić demony Kakos? Opadam na kanapę i przeciągam koc na kolana, bardziej dla komfortu niż dla ciepła. Mój mózg już wiruje. Demony Kakos. Co pamiętam? Wyostrzone zmysły, magia cienia, cała ta koszmarna telepatia. Związane magią umowy... Nie wspominając, że są silne, szybkie i generalnie niebezpieczne. Myślę, że zazwyczaj są raczej samotnikami. Nie dokładnie typ, który chcesz mieć w domu. A jednak... Nie zranił mnie. Nawet mi nie groził. Po prostu potknął się o matę łazienkową i próbował nie świecić mi podczas nadprzyrodzonego kryzysu tożsamości. Patrzę w sufit i cicho jęczę. To jest po prostu moje szczęście. Oczywiście, jeśli musiałam skończyć z demonem w domu. Przynajmniej to taki, który jest mi coś winien, prawda?

Previous ChapterNext Chapter