




4- Ale był krwawiony i gorący, dobrze?
KACIA
Mój plan wywołania chaosu i rozdzielenia mężczyzn działa perfekcyjnie. Minęło zaledwie kilka minut, a wewnątrz budynku już wrze. Słyszę krzyki, spanikowane głosy próbujące ustalić, skąd pochodzi dym. Uśmiecham się i przesuwam do przodu, skulona w cieniu, obserwując główne wejście. Zaczynają wychodzić, jeden po drugim. Liczę pod nosem.
„Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć… Sześć... Siedem, osiem, dziewięć, dziesięć… Iiiiii… Jedenaście.” Mruczę. Idealnie. Z budynku wyczyszczonym, poza ostatnim facetem, moim celem najprawdopodobniej, ruszam do akcji. Przemykam przez frontowe drzwi, starając się trzymać nisko. Dym uderza mnie natychmiast, gęsty, gryzący, duszący. Łzawią mi oczy, zakrywam usta i nos dłonią. Cholera, zapomniałam, że będę musiała również zmierzyć się z dymem. A ten plan wydawał się tak poważny. Naprawdę powinnam była zabrać maskę czy coś. Notatka dla siebie, dodać jakiś rodzaj ochrony przed wdychaniem dymu do zestawu, który trzymam w samochodzie. Główna sala, którą szpiegowałam, jest bałaganem, półpuste butelki po piwie, porzucone krzesła i przewrócony stolik do kart. Śmierdzi też, nawet przez dym czuję, że to miejsce naprawdę nie jest higieniczne. Będę potrzebowała najdłuższej kąpieli później. To miejsce jest zasadniczo tak kiepskie, jak można się spodziewać, ale to, co przyciąga moją uwagę, to metalowa skrzynka stojąca otwarta w kącie, jej zawartość sprawia, że przewraca mi się w żołądku. Krew. Cztery rzędy starannie zapakowanych fiolek, każda wypełniona po brzegi. Muszą być jedyną zorganizowaną rzeczą tutaj! Cholera. To oznacza, że już zaczęli odciągać komuś krew. To RÓWNIEŻ oznacza, że gdzieś w tym budynku jest ofiara. A jeśli ofiara straciła tyle krwi, nie mają czasu, żebym przekazała informacje i pozwoliła policji interweniować później. Jestem tu sama, nie mogę aresztować kogoś I jednocześnie zająć się ofiarą. Zmiana planów. Miałam przyprowadzić przywódcę, najlepiej żywego, żeby mógł dostarczyć policji więcej informacji o nielegalnym handlu krwią. Ale teraz ratowanie kogoś, kogo złapali, ma priorytet. Ugh, nienawidzę, gdy moje plany się komplikują.
Z trzaskiem zamykam walizkę w złości i przeciągam ją do najbliższego okna, tego samego, przez które wcześniej patrzyłem. Szybkie spojrzenie na zewnątrz, żeby upewnić się, że droga wolna, i wypycham ją przez okno, pozwalając jej spaść na ziemię. To niewiele, ale przynajmniej nie pozwalam IM jej zatrzymać. Jasne, kradzież krwi nie pomoże osobie, której ją ukradli, ale niech ich diabli, jeśli myśleli, że mogą na tym zarobić. Wolę wylać ją niż pozwolić im zarobić choćby grosz. Z krwią z głowy, szybko przechodzę przez pokój i idę wzdłuż korytarza. Moje oczy zatrzymują się na jedynych zamkniętych drzwiach. Są na końcu korytarza. Moje palce zaciskają się na rękojeści katany, gdy się zbliżam. Muszę się pospieszyć. Dym zaczyna gęstnieć, widoczność tutaj spada, a moje płuca płoną. Przepycham się i sięgam po drzwi. Mam pewne wyobrażenie, co mogę tam znaleźć - ofiarę i ostatniego bandytę. Ale kto wie, w jakim będą stanie. W najgorszym przypadku bandyta próbuje użyć ofiary jako zakładnika lub coś w tym stylu i go zabija. Nie mogę na to pozwolić, więc muszę być ostrożny. Trzymając jedną rękę na ostrzu, otwieram drzwi. Drzwi uderzają w ścianę z ostrym hukiem. Tak wiele dla ostrożności. W środku dwóch mężczyzn odwraca się w moją stronę, chwilowo oszołomionych. Ups, chyba źle policzyłem. Było trzynastu bandytów. Moja wina. W tym momencie jest już za późno, żeby wymyślać nowy plan. Wchodzę do środka i rozglądam się. Jeden z mężczyzn trzyma tacę pełną narzędzi, skalpeli, rurek, więcej fiolek, podczas gdy drugi klęczy obok ich ofiary, trzymając ogromną strzykawkę w połowie pełną krwi... Obrzydliwe.
Między nimi leży ofiara, nieruchoma, oparta o ścianę. Nie wspominając o tym, że jest zakuta w kajdanki. Jego głowa lekko opada na bok, a nawet stąd mogę powiedzieć, że jest w kiepskim stanie. Jego aura jest ledwie widocznym migotaniem czegoś ciemnego i cieniowego. To nie jest kolor, który mogę dokładnie określić, prawie jak dym i nieokreślony, ale szczerze mówiąc, to nie ma znaczenia. Ludzie lubią robić założenia na temat kolorów aury, ale wielokrotnie udowodniono, że to tylko genetyczny kaprys, nie mówi nic o moralnym kompasie osoby. Mimo to... Coś w tej aurze wydaje się inne... Trudno powiedzieć, jest tak wyczerpany, że nie mogę wiele z niej wyczytać. A potem jego oczy lekko się otwierają, ledwo. Patrzy prosto na mnie, oszołomiony i nieobecny. Jest zdecydowanie świadomy, choć JAK jest świadomy po utracie tylu krwi, to zagadka. Prawdopodobnie to kombinacja magii i czystej upartości. Facet wygląda na zdezorientowanego. Rozumiem to. Nie jestem typem osoby, która robi subtelne wejścia, i naprawdę tutaj nie pasuję.
Facet ze strzykawką, który jest jedynym w pokoju z nawet najmniejszą magiczną aurą, musi być przywódcą. To niewiele, tylko słabe migotanie, ale wystarczyłoby, żeby wyczuć magię u innych. Więc tak wybierają ofiary, on może zobaczyć, kto ma magię wartą kradzieży. Przerażający drań. Gdy wchodzę całkowicie do pokoju, w końcu dochodzą do siebie po szoku. I rzucają się na mnie. Serio? Wzdycham i przewracam oczami, już wyciągając ostrze. Katana błyszczy w słabym świetle, a ja płynnie przesuwam się na bok, gdy potykają się obok mnie.
"Naprawdę?" pytam, sucho.
"Zła forma, chłopaki. Daję wam szansę. Nie chcę was zranić, więc sugeruję, żebyście skierowali się do drzwi, zanim zmienię zdanie." mówię stanowczo. Przechylam miecz w stronę wyjścia, ostrze łapie trochę światła przez dym. Zawahają się, zauważając dym. Jeden z nich patrzy na drugiego, i jakaś cicha panika przechodzi między nimi. Obaj rzucają się do drzwi.
„Czekaj!” Wołam za nimi.
„Klucze do łańcuchów. Oddajcie je.” Domagam się. To było blisko. Prawie zapomniałem o kluczach. To by było okropne. Jeden z facetów grzebie w kieszeni i rzuca mały zestaw kluczy na podłogę w moją stronę, zanim zniknie w zadymionym korytarzu. Klucze lądują przy moich stopach z brzękiem. Facet nie próbował się kłócić ani walczyć. Nawet nie próbował dowiedzieć się, kim jestem ani dlaczego tu jestem. Wszystko, co dostałem, to niedbały rzut kluczem i tchórzostwo. Bardzo niegrzeczne.
Podbiegam i grzebię kluczami, odblokowując łańcuchy tak szybko, jak moje palce na to pozwalają.
„Czy wszystko w porządku? Możesz wstać? Musimy stąd wyjść jak najszybciej.” Mówię, wszystko na jednym oddechu. Facet nie odpowiada, tylko gapi się na mnie. Z szeroko otwartymi oczami i oszołomiony. Jakby widział ducha. Albo może myśli, że jestem gorączkowym snem, co, biorąc pod uwagę jego stan, nie byłoby dalekie od prawdy. Właściwie, prawdopodobnie uważa, że cała ta sytuacja to koszmar. Wygląda na pół martwego, szczerze mówiąc.
„Hej.” Mówię łagodniej.
„Halo… Półprzytomny facet. Musimy się ruszyć.” Mówię mu. Kończę odblokowywanie kajdanek i obroży, i pomagam mu usiąść porządnie. Następnie z dużym wysiłkiem pomagam mu wstać. Ten facet jest DUŻO większy ode mnie, więc to jest trochę trudne. Chwieje się niebezpiecznie, jakby jego nogi nie chciały współpracować, więc wsuwam ramię wokół jego talii i kładę jedno z jego ramion na moich barkach. Jego koszula jest... Dziwna. Wyboista i gruba w miejscach, jakby coś było pod spodem. Może zbroja? Albo dziwne wybory modowe? To może być pasek czy coś... Wiesz co, to nie ma znaczenia. To nie moja sprawa teraz. Ten facet jest ofiarą, a nie kimś do zbadania. Opiera się ciężko na mnie, jego waga prawie za duża dla mojej małej ramy, ale zaciskam zęby i znoszę to. Gdy zmierzamy w stronę drzwi, w końcu wydobywa kilka słów. Jego głos jest ochrypły, ledwo słyszalny.
„Uratowałeś mnie. Jestem ci dłużny.” Mamrocze. Biedny facet. Jego oddech jest płytki. Nawet nie chcę zgadywać, jak długo go tu trzymali. Utrzymuję ton lekki, coś, co odwróci nas oboje od rzeczywistości.
„To jeszcze nie koniec.” Mówię, przesuwając się, aby lepiej podtrzymać jego ciężar.
„Na zewnątrz jest jeszcze mnóstwo facetów, którzy prawdopodobnie chcą nas bardzo, bardzo martwych. Możesz mi się odwdzięczyć później... Jeśli przeżyjemy.” Mówię żartobliwie. On daje mi słaby uśmiech.
„Umowa.” Mamrocze. Przez ułamek sekundy, ledwo, jego oczy wydają się migotać. Jakby ich szary kolor ciemniał i zastępował go atramentowa czerń, całkowicie pochłaniając białka. Ale to znika, zanim mogę być pewny. Pewnie to sztuczka światła. Dym robi dziwne rzeczy z widocznością. Albo może po prostu działam na zbyt mało snu i za dużo adrenaliny.
Kulimy się niezgrabnie do głównego pomieszczenia. Dym teraz się rozrzedza. Cokolwiek zapaliłem, musiało się wypalić. Szybko rozglądam się wokół, a potem prowadzę go do stołu i opieram o niego.
„Zostań tu.” Rozkazuję stanowczo. Wygląda jakby miał znowu zemdleć, ale kiwa głową. Pędzę do drzwi wejściowych i zatrzaskuję zasuwę.
„Czy ty właśnie... zamknąłeś nas?” Wydobywa z siebie ochrypłym głosem. Uśmiecham się.
„Technicznie? Zamknąłem ich na zewnątrz. Bierzemy okno. Nie jest tak wysoko, a znajduje się po przeciwnej stronie budynku od tych, którzy próbują nas zabić, więc... Bonus.” Mówię z udawaną radością. Unosi brew, jakby chciał się sprzeciwić, ale zamiast tego tylko marszczy brwi i niechętnie kiwa głową. Mądry człowiek. Wracam do niego i wskazuję na okno.
„Myślisz, że dasz radę się wspiąć? Nawet jeśli spadniesz, to nie jest na tyle wysoko, żeby coś sobie złamać. Mam nadzieję...” Urywam, gdy zaczyna się głośne łomotanie do drzwi wejściowych. Ktoś próbuje się dostać. Facet nie odpowiada, tylko odwraca się powoli i chwiejnymi ruchami wspina się na parapet. Wysiłek kosztuje go sporo, ale udaje mu się przejść przez okno i znika z pola widzenia. Sekundę później słyszę huk, gdy uderza o ziemię. Auć, współczuję mu.
„Gracja.” Mruczę. Daję mu chwilę, żeby się przesunął, a potem podążam za nim. Przechodzę przez okno i spadam za nim. Jest na kolanach, jedną ręką opiera się o chodnik, ciężko oddychając. Kucam obok niego i wciskam mu skrzynkę z krwią w bok, jednocześnie obejmując jego ramię wokół moich ramion.
„Jak na razie, nieźle.” Mruczę, częściowo do niego, częściowo do siebie.
„A ludzie mówią, że podpalenie to nie jest dobra strategia.” Prychnę. Łomotanie zaczyna się na nowo. Słyszę stłumione krzyki i pięści uderzające w drzwi wejściowe budynku.
„Czas ruszać.” Ogłaszam cicho.
„Mój samochód jest zaraz za rogiem.” Mówię, kierując nas w jego stronę.
„Powinniśmy dać radę.” Dodaję zachęcająco. Idzie powoli. Nie jest lekki, a do tego kuleje dość mocno. Każdy krok przypomina ciągnięcie worka cegieł w bojowych butach. Ale udaje się, nikt nas nie goni, nikt nie krzyczy, nie ma nagłego zasadzki. Szczerze mówiąc, to... niepokojące.
„Moje plany nigdy nie idą tak gładko.” Mruczę, otwierając drzwi samochodu.
„Albo w końcu awansowałem w życiu, albo zaraz dostaniemy spektakularny kosmiczny odwet.” Wzdycham. Wpycham go na tylne siedzenie tak delikatnie, jak tylko mogę, starając się nie poruszyć jego ukrytych obrażeń. Osuwa się, oczy mu się zamykają, ale jeszcze nie mdleje. Zamykam drzwi, wsiadam na przednie siedzenie i uruchamiam silnik.
„Trzymaj się.” Mówię, ruszając z krawężnika.
„Jeszcze nie jesteśmy bezpieczni. Ale zmierzamy w dobrą stronę.” Mówię do niego. Nie jestem pewien, czy w ogóle słucha, ale mówię dalej, na wszelki wypadek. No cóż, nie tak wyobrażałem sobie ten wieczór. Mam dym we włosach, a na tylnym siedzeniu krwawy bałagan, pół martwego tajemniczego faceta i skradzioną skrzynkę z magicznymi kontrabandami. Tak. Po prostu kolejna całkowicie normalna noc w moim życiu.