Read with BonusRead with Bonus

3- Ponieważ pomyślałem „Jak źle to może być?” Wszechświat się śmiał

OZ

Zbieram się w sobie, jedną ręką opierając się o ścianę dla równowagi, i ruszam w stronę wyjścia. Gdziekolwiek jestem, jakiekolwiek miasto czy kraina to jest, potrzebuję jedzenia, schronienia — i informacji. Fae nie powiedzieli mi, jak długo będę musiał radzić sobie z tą kobietą, ale mam przeczucie, że Fae nie będą cierpliwie czekać. Zmęczony ponad wszelkie wyobrażenie, potykam się, wychodząc z pokoju na ciemny korytarz. W mojej normalnej formie widziałbym dobrze w takich warunkach. Ale z tymi przytępionymi, ludzkimi oczami? Ledwo widzę cokolwiek. Jak ludzie radzą sobie w takich sytuacjach? Czuję się prawie ślepy. Powietrze jest gęste od kurzu i zapachu starego kamienia, a moje kroki miękko odbijają się echem w ciszy. Na końcu korytarza znajduję drzwi. Są zniszczone i brudne, mają szklane okno w górnej części, ale jest tak brudne, że nie mogę przez nie nic zobaczyć. Otwieram drzwi i wychodzę na zewnątrz. Chłodne powietrze uderza mnie w twarz jak balsam. Wdycham głęboko, pozwalając mu przegonić zalegający słodkawy zapach fae. Robię kilka kroków na zewnątrz. Cholera, ziemia jest wilgotna. Jakie to niewygodne. Zmieniam zdanie, powietrze nie jest chłodne, jest zimne. Naprawdę chciałbym mieć buty i może jakąś kurtkę czy coś... Patrzę na budynek, próbując dowiedzieć się, gdzie jestem. Dać mi jakiś wskazówkę, co się dzieje. Wygląda na to, że jestem w prawdziwym mieście lub miasteczku, a nie w środku niczego, więc to coś. Znak na budynku jest wyblakły. Nie mogę go w ogóle przeczytać, poza literą „b”, reszta znaku jest zakryta dużą, odważną naklejką z napisem „do wynajęcia”. Więc chyba po prostu wezwał mnie do jakiegoś przypadkowego budynku, który obecnie nie jest używany. Tak... Nie mam pojęcia, co robić. Boli mnie głowa i czuję się okropnie. Nie mogę się skupić w ogóle. Jedzenie. Potrzebuję jedzenia. To powinno pomóc... Prawdopodobnie. Nie wiem, jak za to zapłacę, a teraz, nie obchodzi mnie to. Umieram z głodu. Głowa kręci mi się lekko, gdy stawiam pierwsze kroki po popękanym chodniku, oczy przystosowują się do słabego blasku latarni ulicznych w oddali. Coś wymyślę. Zawsze coś wymyślam.

Podnoszę rękę, aby odgarnąć włosy z twarzy i zamieram. Moje ramię jest oznaczone. Od nadgarstka aż do łokcia jest coś, co wygląda jak tatuaż. Ma wijące się, czarno-zielone wzory oplatające moje ramię jak winorośle, z kolcami wystającymi z wzoru, które wyglądają jakby mogły przebić moją skórę, gdyby mogły. Zrywam rękaw na drugim ramieniu. Te same oznaczenia. Całkowicie identyczne. Cholera. To muszą być dwa zaklęcia, które fae rzucili na mnie, wiązanie, które blokuje moje zdolności do otwierania bram i to, które uniemożliwia mi użycie czyjegoś portalu. Po prostu genialne. Drań. Oznaczenia mogłyby nawet wyglądać fajnie, gdyby nie fakt, że powstrzymują mnie przed powrotem do domu. Zaciskam zęby. Gdybym tylko wiedział, kim on jest, już planowałbym swoją zemstę. Zaklęcia fae nie mogą trwać, jeśli są martwi. Może ta opaska na oczy nie była tylko po to, aby chronić go przed moimi oczami. Zrobiła całkiem niezłą robotę, ukrywając jego tożsamość. Idę dalej, starając się ignorować niekomfortowe zimno, wilgoć i brudne uczucie na ziemi pod moimi bosymi stopami. Jest tu jedna jasna strona... Przynajmniej nie próbował zawrzeć umowy. Demoniczne umowy nie są żartem, święte i wiążące, daleko poza zasięgiem żalu obu stron. Gdyby zmusił mnie do jednej z takich umów, byłbym jego, w sposób, który nawet jego śmierć by nie złamała. Chyba to ryzyko, którego nie był skłonny podjąć. Dał mi rozkaz, nie kontrakt. To cienka granica, ale oznacza, że wciąż mam swoją wolę. Mój umysł. Moją wolność. To coś... Prawda? W końcu znajduję drogę z bocznej uliczki, którą idę. Kończy się na szerszej drodze, i zatrzymuję się. Wygląda na to, że nie jestem tak daleko od zaludnionego obszaru, jak myślałem. Jest późno, ale wokół mnie wznoszą się wysokie budynki, neonowe światła słabo świecą w ciemności. Ale wciąż jest cicho. Zbyt cicho. Bary są ciemne, ich drzwi zamknięte, okna puste. Musi być dużo później wieczorem, niż myślałem. Wzdycham i idę dalej. Może gdzieś tu jest całodobowa restauracja lub kawiarnia. Coś tłustego, gorącego i sycącego. Albo nawet jakiś tandetny sklep spożywczy. Nie obchodzi mnie, co to jest. Po prostu coś, co zamknie pustkę w moim żołądku. Latarnie uliczne migoczą nad głową, a moje kroki wydają się zbyt głośne w ciszy. Mój ogon niekomfortowo drga pod koszulą, ale ignoruję to. Jestem zbyt zmęczony, aby myśleć jasno. Zbyt zmęczony, aby zauważyć, jak naprawdę jest cicho. Zbyt zmęczony, aby usłyszeć kroki za mną... I ZBYT zmęczony, aby zareagować, aż będzie za późno. Coś uderza mnie w tył czaszki, mocno, szybko i bezlitośnie. Ból rozkwita gorąco, rozświetlając moje widzenie, gdy świat przechyla się na bok. Chodnik pędzi, aby mnie spotkać, a potem... Ciemność.

Budzę się z zapachem wilgoci i pleśni w powietrzu. Zmuszam się do otwarcia oczu, a dziwne plamy kolorów rozmazują mi wzrok, jakbym patrzył na słońce czy coś. W końcu mój wzrok się klaruje na tyle, żebym mógł rozejrzeć się wokół. Pokój, w którym się znajduję, jest mały, wilgotny i cuchnie zaniedbaniem. Odłażąca farba trzyma się kruszących betonowych ścian, a pojedyncza migocząca żarówka bzyczy nad głową. Właściwie ten dźwięk doprowadza mnie do szału, a dopiero się obudziłem. Mam nadzieję, że nie utknę tu na długo... Próbuję się ruszyć i natychmiast tego żałuję. Moje ramiona protestują z bólem, i zdaję sobie sprawę, że moje ręce są niewygodnie skręcone za plecami, nadgarstki zamknięte w ciężkich metalowych kajdankach. Czuję ciężar na szyi. Spoglądam w dół, jak tylko mogę, i dostrzegam matowy blask metalowej obroży, grubej i zimnej przeciwko mojej skórze. Krótki łańcuch biegnie od obroży do stalowego bolca, który jest mocno przymocowany do ściany. Funkcjonalne, okrutne. I zaprojektowane dla kogoś, albo czegoś silnego. Ten zestaw zdecydowanie nie został stworzony, by trzymać człowieka. Dreszcz przechodzi mi po kręgosłupie. Byłbym potężniejszy w mojej naturalnej formie, ale nie mam siły, żeby się zmienić z powrotem. Jakiekolwiek zaklęcie, którego użyły wróżki, aby mnie przywołać, wyssało mnie do cna. Nie wspominając, że jest mi zimno, jestem wygłodzony i dostałem paskudny cios w głowę. Teraz jestem na oparach, ledwo mogę usiąść, nie mówiąc już o powrocie do pełnej formy. Co tu się do cholery dzieje?

Stłumione głosy docierają zza drzwi. Śmiech. Brzęk metalu i kroki. Światło przedostaje się przez szczelinę pod framugą drzwi, cienkie i chwiejne. Potem zawiasy skrzypią, a drzwi się otwierają, zalewając pokój oślepiającym białym światłem, które pali moje oczy jak ostrze. Jak bardzo chciałbym zobaczyć, kto wchodzi i przygotować się na to, co nadchodzi, nie mogę się powstrzymać. Zaciskam oczy przeciwko blaskowi, moje głowa pulsuje coraz mocniej z każdym uderzeniem serca. Ból od pierwotnego ciosu w czaszkę potroił się, pozostawiając mnie oszołomionym i zdezorientowanym. Czuję się, jakby ktoś uderzył młotem w mój mózg. Cholera, może tak było. Zmuszam się do uchylenia oczu. Dwie postacie wchodzą do pokoju. Nie widzę dobrze, ale to mężczyźni, sądząc po ich rozmiarze i zapachu. I do tego ludzie. Noszą zwykłe ubrania. Żadnych mundurów, żadnych odznak, żadnych symboli. Tylko ciemne kurtki, rękawiczki i swobodne wyrazy twarzy. Mam wrażenie, że cokolwiek tu robią, robili to już wcześniej. Wiele razy. Nie mówią do mnie. Nie zadają pytań. Nawet nie sprawdzają, czy jestem przytomny czy świadomy. Po prostu poruszają się z wyćwiczoną sprawnością, stawiając między sobą torbę sportową i rozpinając ją. Patrzę, jak jeden z nich wyciąga coś długiego i metalowego. Moja krew zamarza. To strzykawka i jest ogromna. Prawie przemysłowa. Taki rodzaj, który spodziewasz się zobaczyć w pokręconym laboratorium albo horrorze, a nie w rękach jakiegoś bandyty. Igła błyszczy pod migoczącym światłem nad głową. Cholera. Ta rzecz jest wystarczająco gruba, żeby przebić się przez zbroję, nie mówiąc już o skórze. Cokolwiek planują, wątpię, żeby to dobrze wróżyło dla mnie. Pomimo bólu spowodowanego światłem, moje oczy szeroko się otwierają, panika rozbłyska głęboko w mojej piersi. Nie. Nie, nie, nie. Jestem totalnie skazany. Szarpię kajdanki za sobą, skręcając nadgarstki w bezskutecznej próbie uwolnienia się, ale są zbyt mocne i zbyt ciasne. Moja skóra pali się od zimnego metalu. Łańcuch wokół mojej szyi grzechocze, gdy się ruszam, ale bolec w ścianie nawet nie drgnie. Jestem uwięziony. Całkowicie bezradny i na ich łasce. A co jest w tej strzykawce? Naprawdę nie chcę się dowiedzieć. Najgorszy. Dzień. Ever.

Previous ChapterNext Chapter