




Popiół do popiołów
Alice
Nie mogę oderwać oczu.
Ksiądz stoi za ziejącą dziurą, do której zaraz zostanie opuszczona trumna mojej matki, jego głos to monotonna melodia smutku, której nie mogę nawet pojąć. Wokół mnie powietrze wypełniają pochlipywania przyjaciół mojej matki i członków rodziny mojego ojczyma, którzy opłakują odejście Sarah Voss, ale ja nie mogę przestać patrzeć na tę skrzynię, w której ona leży. Tę, w której będzie leżeć na zawsze.
Kolejna łza pojawia się na mojej twarzy, cicho spływając po policzku. Jak inne, nie wycieram jej. W przeciwieństwie do dramatycznych krzyków wokół mnie, mój smutek jest prawdziwy. Ból w mojej piersi jest tak głęboki, że czuję, jakby moje serce miało zostać rozdarte na pół. Próbuję wyobrazić sobie jej twarz, taką jaką była tydzień temu, kiedy razem graliśmy na pianinie, ale wszystko, co widzę, to blady wizerunek jej, na który patrzyłam dziś rano, gdy ten sam ksiądz mówił w kaplicy za mną, że Bóg zabiera nas tylko wtedy, gdy nadchodzi nasz czas.
Nie wiem, jak to mogło być jej czas. Moja matka miała tylko czterdzieści dwa lata. Była aktywna i zdrowa. Była dobrą kobietą, taką, jaką dzieciom mówi się, że powinny być. Teraz leży w ozdobionej cedrowej skrzyni, z rozcięciem na brzuchu spowodowanym wypadkiem samochodowym ukrytym pod warstwami niebieskiego taftu, ból na jej twarzy zamaskowany grubą czerwoną szminką w odcieniu, którego nigdy nie miała, i niebieskim cieniem do powiek, który graniczy z krzykliwością.
W końcu ksiądz kończy swoje żałobne przemówienie. Chociaż jego słowa wydawały się szczere, równie dobrze mogłyby pasować do ostatniej osoby, którą wysłał na spotkanie z ich stwórcą. Mógłby ich użyć ponownie jutro. Nie znał mojej matki. W rzeczywistości, gdybym oderwała wzrok od trumny i spojrzała na ziemię, śmiałabym się powiedzieć, że nikt tutaj jej nie znał – nawet jej mąż.
Nikt nie znał Sarah Elizabeth Wilson Heathe Voss tak, jak ja. I teraz, nikt nigdy nie będzie.
Krzyki i szlochy nasilają się, gdy trumna zostaje opuszczona do ziemi. Obok mnie Henry, mój ojczym, chwyta się za pierś, zgięty w bólu, którego wiem, że nie czuje. To akt, sposób na zdobycie współczucia od tych, którzy mogą go obserwować. Nie jest mu obce robienie wszystkiego, co może, aby manipulować tłumem, by myśleli, że jest głęboko zmartwiony, gdy zaledwie dzień przed jej śmiercią uderzył moją matkę w twarz i nazwał ją „bezwartościową suką”.
Odrywam wzrok od ozdobnej trumny, gdy znika pod powierzchnią i patrzę na niego. Jego oczy są przekrwione, ale to może być od alkoholu. Łzy wyglądają na prawdziwe, ale nie są z serca. Nigdy nie kochał mojej matki; chciał tylko jej pieniędzy. Kiedy mój ojciec zmarł, zostawił znaczny majątek. Teraz, gdy matka odeszła, wszystko przypadnie jemu. W rzeczywistości nie byłabym zdziwiona, gdybym zobaczyła wilczy uśmiech ukryty za chusteczką, którą zasłania twarz.
Ksiądz przywołuje rodzinę, aby rzucić róże na grób mojej matki. Henry bierze mnie za ramię, jakbyśmy byli ojcem i córką, i prowadzi mnie naprzód. Wyciągamy czerwone kwiaty z wazonu i stajemy z palcami na krawędzi przepaści. Nie widzę jej uśmiechniętej twarzy pod pokrywą trumny – widzę tylko karykaturę, którą z niej zrobili. Rzucamy nasze róże, a one lądują z głuchym stukiem na cedrowej pokrywie, który rozbrzmiewa z dziury i rozprasza się na wietrze.
Z głębokim oddechem pozwalam Henry'emu prowadzić mnie od mojej matki w kierunku czarnej limuzyny, która zabierze nas z powrotem do rezydencji, którą kupił kilka lat temu – za pieniądze mojego ojca. Wlokę nogi, nie dlatego, że chcę się zatrzymać na cmentarzu, ale dlatego, że nie chcę być zamknięta w pojeździe z nim. Nie chcę wracać do ogromnego domu, który wydaje się całkowicie pusty bez jej śmiechu.
Nie chcę zostawić jej w ciemnej dziurze w ziemi, pokrytej sześcioma stopami ziemi – i garścią umierających róż.
Gdy tylko kierowca zamyka drzwi, Henry chichocze, kręcąc głową. „Cóż, cieszę się, że to już za nami.” Wyciera nos chusteczką, na której moja matka wyhaftowała jego inicjały zeszłej wiosny, i wciska ją do kieszeni marynarki, jego oczy błądzą po mojej twarzy. „Wytrzyj te łzy, Alice. Nie ma sensu płakać za nią. To jej nie przywróci.”
Zamiast sięgnąć, by wytrzeć zapłakaną twarz, zwracam oczy ku oknu i obserwuję cmentarz, który znika z widoku.
Wtedy go widzę.
Mężczyzna, wysoki, ubrany na czarno, jak prawie wszyscy inni, stoi na obrzeżach tłumu, który powoli rozprasza się wokół grobu mojej matki. Nie widzę jego twarzy z tej odległości, ale jest blady, prawie luminescencyjny. Jego ciemne włosy są zaczesane do tyłu. Muszę się wysilić, aby utrzymać na nim wzrok, gdy skręcamy na zakręcie drogi. Tuż zanim zniknie z mojego pola widzenia, podnosi głowę i patrzy prosto na mnie, a mimo że jest co najmniej dwieście stóp dalej, a ja jestem za przyciemnionym oknem, czuję, jakby patrzył prosto w moją duszę.
Drżę i odwracam wzrok, modląc się, by nigdy więcej nie zobaczyć tego człowieka.
Obok mnie, Henry rzuca złośliwą uwagę, że dobrze, że nie zapraszamy ludzi po pogrzebie. Ostatnią rzeczą, jakiej chce, to nadal udawać przed wszystkimi, szlochając i bełkocząc. „To naprawdę żałosne,” mruczy.
Nie mówię nic, tylko wpatruję się w okno, bezmyślnie bawiąc się pasmami blond włosów w tym samym odcieniu co włosy mojej matki. I jakby same niebiosa płakały za moją stratą, niebo otwiera się, a ulewny deszcz bije o szybę, drzewa, cmentarz, częściowo zakopaną trumnę – ale nie moją matkę. Nie, ona nigdy więcej nie poczuje deszczu.
A ja nigdy więcej nie poczuję jej, ani miłości takiej jak jej.