




Rozdział 4
Luca zamarł.
Oczywiście, że zamarł!
Tylko na sekundę. Mrugnięcie. Ale ja to zauważyłam. Moment, w którym jego dusza opuściła jego zarozumiałe, wyrzeźbione ciało i wróciła do tej niezręcznej nocy.
Pot spływał mu po skroni. Szybko go starł—za szybko.
„Och, pamiętasz,” zamruczałam, robiąc przysiad dla dramatu. „Nie martw się, nie zrujnowało mnie to czy coś. Po prostu spędziłam kolejne trzy lata pisząc tragiczną poezję i przysięgając, że nie będę jeść cytrusów. Żaden problem.”
Zaśmiał się—niezręcznie, niepewnie. „Andria, miałaś szesnaście lat.”
„A teraz mam dwadzieścia dwa. Ukończyłam szkołę. Legalna. Gorąca. Emocjonalnie niestabilna w seksowny sposób. Jaki masz punkt?”
Wyglądał, jakby nie wiedział, czy śmiać się, czy błagać o przebaczenie. A szczerze? Uwielbiałam to.
„Nie chciałem cię zranić tamtej nocy,” powiedział niższym głosem. „Myślałem, że robię właściwą rzecz.”
Wzruszyłam ramionami, rzucając hantlę w powietrze i łapiąc ją. „Jasne. Bardzo szlachetne. Bardzo rycerskie w spoconych mięśniach brzucha. Byłam tylko hormonalnym idiotą z tragicznym zauroczeniem.”
Luca zbliżył się. „Nie byłaś idiotką.”
Odwróciłam się powoli, spotykając jego wzrok. „Ale miałam na ciebie crush.”
Zacisnął szczękę. Nic nie powiedział.
Pochyliłam się, tylko oddech od niego. „Wciąż zarozumiały, co?”
„Tylko kiedy patrzysz na mnie w ten sposób.”
„Nie patrzę,” wyszeptałam. „Drwię.”
Potem cofnęłam się, chwyciłam butelkę wody i rzuciłam mu mrugnięcie przez ramię, wychodząc.
„Dobra rozmowa, Bianchi. Spróbuj założyć koszulkę następnym razem. Staram się leczyć emocjonalne rany, a nie rozwijać nowe.”
Stał tam—widocznie pocący się teraz z niewłaściwych powodów—a ja?
Wyszłam z tej siłowni jakbym była właścicielką willi, jego serca i swojej godności.
Okej. Połowy mojej godności.
Postęp.
Byłam w połowie drogi do drzwi siłowni, ręcznik przewieszony przez jedno ramię, godność odzyskana i trzymana jako zakładnik w jednej ręce, kiedy oczywiście—jakby nie mógł się powstrzymać—musiał otworzyć swoje idealne usta.
„Andria,” zawołał Luca, głosem niskim, swobodnym, niebezpiecznie męskim. „Czy wciąż jesteś zła?”
Zatrzymałam się w miejscu.
Och, ta bezczelność.
Ta zuchwałość. Prosty chaos tego pytania.
Zła?
Czy byłam zła, że odrzucił mój nastoletni pocałunek jakbym oferowała przeterminowane lody?
Czy byłam zła, że wrócił do mojego życia wyglądając jak sen z Calvin Klein i zachowując się, jakby nic się nie stało?
Czy byłam zła, że jego pot nie miał prawa błyszczeć na tych mięśniach brzucha?
OCZYWIŚCIE, ŻE BYŁAM ZŁA.
Ale odwróciłam się powoli, uśmiech słodki i ostry jak nóż ozdobiony diamentami.
„Zła?” powtórzyłam, kładąc rękę na sercu. „Luca. Proszę.”
Wydałam najfałszywszy, najbardziej oscarowy śmiech, jaki kiedykolwiek udawałam w życiu. Meryl Streep nie dałaby rady.
„Nie schlebiaj sobie,” powiedziałam, rzucając włosami jakbym skończyła grać w jego fantazji. „Przestałam się tobą przejmować dawno temu. Jak... w fazie trądziku.”
Uniósł brew—och, ta zarozumiałość. Jakby już wiedział, że kłamię. Jakby był osobiście urażony, że próbowałam blefować, że nadal nie zauważam, jak jego spodnie dresowe są lekko opuszczone. Boże, nienawidziłam, że to zauważyłam.
„Wiesz,” kontynuowałam, wracając do niego jakbym nie toczyła wewnętrznej wojny, „miałam szesnaście lat. Hormony. Emocjonalne zaparcia. Miałeś motocykl i ramiona jak rzymska rzeźba. To był tragiczny okres.”
Skrzyżował ramiona. „Mówisz, że już mnie nie uważasz za atrakcyjnego?”
Zaśmiałam się ponownie—tak fałszywie, że można by to datować węglem.
„Proszę cię. Już mnie to nie rusza. Nawet nie jesteś teraz w moim typie. Zbyt zarozumiały. Zbyt bez koszulki. Zbyt... ty.”
Uśmiechnął się. O, ten irytujący uśmieszek. Jakby nie wierzył ani słowa.
„Więc jaki jest teraz twój typ?”
Zmrużyłam oczy. „Prywatny. Lojalny. Bez uśmieszku.”
„Brzmi nudno.”
„Brzmi bezpiecznie.”
Zapadła cisza. Taka cisza, w którą nie chcesz wpadać, bo jest naładowana. Lepka. Głupia od napięcia.
A potem zrobił krok bliżej.
„Mówisz, że już to przeszłaś,” mruknął, głos tak chrapliwy, że powinien być nielegalny, „ale pamiętasz wszystko.”
Moje gardło się zacisnęło. „Pamiętam litość. I zażenowanie. I przysięganie, że nigdy więcej nie zjem pomarańczy.”
„A pocałunek?”
Uniosłam podbródek. „Był błędem.”
Uśmiechnął się. Powoli. Zarozumiale.
A potem—bezczelny—powiedział, „Śmieszne. Nie czułem, żeby to był błąd.”
Boom.
Oto było. Pełna eksplozja. Detonacja emocjonalnej bomby. Moje wewnętrzne szesnastoletnie ja krzyknęło i dramatycznie upadło na aksamitną kanapę.
Wzięłam głęboki oddech, położyłam rękę na drzwiach i powiedziałam jak najspokojniej:
„Dzięki za rozmowę, Bianchi. Zróbmy to nigdy więcej. Może kiedy nie będziesz bez koszulki i ociekający wspomnieniami.”
I z tym wyszłam.
Elegancka. Promienna. Możliwe, że nadal spocona.
Ale z dumą w większości nietkniętą.
Może się uśmiechać, ile chce.
Już go przeszłam.
…Prawda?
Tej nocy czułam się złośliwa.
Nie złośliwa w stylu zabijania rodziny wroga—bardziej w stylu emocjonalnego zranienia mojego dziecięcego zauroczenia, wyglądając przy tym nieskazitelnie w jedwabnych piżamach. Taka złośliwość, która nosiła czerwoną szminkę na „luźną” domową kolację i wiedziała dokładnie, które guziki nacisnąć.
Wprowadzenie: Marco D’Angelo.
Tak. Kolejny Marco.
Sześć stóp cztery. Były wojskowy. Szerokie ramiona. Ostry podbródek. Nowo zatrudniony prywatny ochroniarz w posiadłości Gregori.
I co najważniejsze?
Luca go nie lubił.
Oczywiście nie mówił tego. Po prostu zaciskał szczęki, kiedy Marco przedstawiał się z perfekcyjnym akcentem, „To przyjemność chronić kogoś tak olśniewającego, Signorina Gregori.”
Luca miał drgnięcie oka.
Gra rozpoczęta.
Kolacja była nieformalna, tylko personel domowy, pieczeń wołowa tak delikatna, że powinna być nielegalna, a nieobecność Papieża wisiała nad długim mahoniowym stołem jak złoty tron czekający na wypełnienie.
Usiadłam na swoim krześle w małej satynowej sukience, która przylegała we wszystkich właściwych miejscach i upewniłam się, że siedzę bezpośrednio naprzeciwko Marco. „Więc,” powiedziałam, uśmiechając się słodko, podczas gdy kroiłam jedzenie, „Marco D’Angelo, powiedz mi. Czy to prawda, że rozbroiłeś trzech uzbrojonych mężczyzn tylko za pomocą noża do masła?”
Zaśmiał się, nisko i pysznie. „Właściwie, to był widelec.”