Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 2

Rozdział 2

„Natura nie jest miejscem do odwiedzenia. To jest dom.”

Gary Snyder

Po ponad dwóch godzinach zajęć udało mi się przekonać Rae, żeby okazała trochę litości naszym biednym, wyczerpanym uczniom. Większość ich siniaków już się zagoiła, ale jedna dziewczyna miała złamaną nogę. Spojrzałam na nią ze współczuciem, gdy kuśtykała do ambulatorium.

„To tylko złamana noga,” Rae przewróciła oczami, gdy sprzątałyśmy po zajęciach, „Będzie dobrze. Kazałam jej rozszerzyć postawę, prawda?”

No, z tym trudno się nie zgodzić.

Podnosząc czyjąś porzuconą butelkę z wodą, zauważyłam w oddali postać zbliżającą się do boiska.

„Hej, uwaga,” powiedziałam, „Hudson idzie w naszą stronę.”

Rae natychmiast się wyprostowała, odwracając głowę jak spłoszona sarna. „Co? Dlaczego?” zapytała, „On nigdy nas nie odwiedza na boisku.” Rae zaczęła wygładzać wyimaginowane zmarszczki na swoich spodniach do jogi, mówiąc.

Ukryłam rozbawiony uśmiech, gdy Hudson w końcu do nas dotarł, szeroko się uśmiechając. Hudson był tylko dwa lata starszy ode mnie, a większość ludzi od razu mogła stwierdzić, że jesteśmy rodzeństwem. Mieliśmy te same kasztanowe włosy, piegi i zielone oczy. Hudson był znacznie wyższy ode mnie, przewyższając nawet Rae, a jego masywna postura sprawiała, że wyglądał jak prawdziwy Beta.

„Hej, dziewczyny,” przywitał się, zerkając na mnie, „To jak sen na jawie widzieć cię przed południem, Ollie.”

Przewróciłam oczami. „Nie wszyscy chodzimy spać o tej samej porze co osiemdziesięcioletni staruszek, Hudson.”

„No, zobaczymy, kto będzie się śmiał, kiedy będę miał osiemdziesiąt lat i wyglądał jak czterdziestolatek dzięki temu, że się wysypiam,” odparł Hudson. „Tak czy inaczej, zajęcia poszły dobrze?”

„Tak, było świetnie,” powiedziała Rae, i mogłam powiedzieć, że weszła w tryb Hudsona. Tryb Hudsona, jak to nazywałam, to stan, w który Rae wpadała, gdy była blisko Hudsona. Jej oczy stawały się rozmarzone, a głos miękki i lekki. To było najbliżej zakochania, jak Rae mogła się dostać.

Rae zaprzeczała istnieniu trybu Hudsona, bez względu na to, jak często wskazywałam jej dziwne zachowanie. Odmawiała także przyznania, że ma na niego ochotę – mimo że od lat zachowywała się jak nieśmiała uczennica w jego obecności.

„Dobrze, cieszę się,” powiedział Hudson, „Wiem, że dzisiaj macie opowieści zamiast Luny Baila. Chciałem tylko przyjść i podziękować – nie wiem, co byśmy zrobili, gdybyście nie zgłosiły się na ochotnika.”

„Och, nie ma problemu,” odpowiedziała Rae.

Spojrzałam na nią kątem oka.

Tak, nie ma problemu, że mnie zgłosiła bez pytania.

Jednak ugryzłam się w język. Przegapię drzemkę, ale z wojownikami i Alfą Romanem walczącymi, wszyscy musieliśmy się zaangażować, gdzie tylko mogliśmy – nawet jeśli oznaczało to poświęcenie większości popołudnia na opiekę nad grupą wrzeszczących dzieci.

Poza tym, nie mogę zepsuć momentu Rae przed Hudsonem.

„Zobaczę was obie na kolacji w stadzie dziś wieczorem, prawda?” zapytał Hudson, zerkając na nas. Obie skinęłyśmy głowami.

Jakbym miała przegapić makaron z serem Luny Baili.

Hudson skinął głową, a potem spojrzał na mnie. „Och, Ollie,” powiedział, „Wysyłam Jasona po zapasy. Powiem mu, żeby kupił trochę tej herbaty na sen, którą lubisz.”

Uśmiechnęłam się do niego. „Dzięki, Huds. Prawie mi się skończyła.”

Dla niektórych mogło to wydawać się drobnym gestem, ale tak właśnie Hudson się mną opiekował – małymi, przemyślanymi gestami, jak zmiana oleju w moim samochodzie czy dbanie o to, żebym miała wystarczająco dużo herbaty, żeby dobrze spać.

Robił to od lat, odkąd nasi rodzice zmarli dziesięć lat temu. Miałam tylko jedenaście lat, kiedy doszło do ataku na nasze stado, a Hudson miał wtedy trzynaście. Był tak samo dzieckiem jak ja, a mimo to nie wahał się, żeby się zaopiekować. Opiekował się mną od momentu, gdy pochowaliśmy naszych rodziców, a w dniu swoich szesnastych urodzin przejął też starą pozycję naszego ojca w stadzie – Beta Alfy Romana.

W skrócie, miałam całe mnóstwo podziwu dla mojego starszego brata.

Nawet jeśli chrapie tak głośno, że słychać to na mile.

„Potrzebujesz czegoś, Rae?” zapytał Hudson, zerkając na nią. „Jason jeszcze nie wyjechał, więc jeśli brakuje ci jedzenia lub czegokolwiek innego, mogę mu dać znać.”

„Nie, nie,” powiedziała Rae, a ja praktycznie słyszałam, jak jej serce bije jak szalone, „Wszystko w porządku. Dziękuję, Hudson. To naprawdę miłe z twojej strony, że pytasz.”

„No cóż, to do zobaczenia później. Myślę, że pójdę sprawdzić, co u Luny Baila,” powiedział, obdarzając nas szerokim uśmiechem, zanim wyszedł.

Gdy tylko zniknął nam z oczu, odwróciłam się do Rae z prześmiewczym uśmiechem. „Dziękuję, Hudson. To naprawdę miłe z twojej strony –”

Szybki cios Rae w moje ramię zamknął mi usta. „Dobra, nie brzmię tak cukierkowo,” warknęła.

„Brzmisz,” odparłam, „Jestem zdziwiona, że nie robiłaś dosłownie maślanych oczu na jego widok.”

„Po raz ostatni, nie podoba mi się twój brat,” przewróciła oczami, „Po prostu… szanuję go. Jest silny i podziwiam siłę. Pewnego dnia będzie niesamowitym przywódcą.” W jej głosie było coś, czego nigdy wcześniej nie słyszałam, nawet w stosunku do Alfy Romana. Ruszyła do obozu, zanim zdążyłam ją o to więcej wypytać, i nie miałam wyboru, jak tylko za nią pobiec.

Ona zdecydowanie jest w nim zakochana.

Pomimo tego, jak często ją drażniłam, część mnie rozumiała, dlaczego Rae nie chciała przyznać się do swoich uczuć wobec Hudsona. To by jej niewiele dało. Nie byli sobie przeznaczeni, więc potencjalny związek tylko przedłużyłby nieuniknione złamane serce, gdy jedno z nich spotka swojego partnera.

Będzie to mój pech, że Rae i Hudson dostaną swoje szczęśliwe zakończenia, a ja będę bez partnera, gdy będę miała czterdzieści lat.

Będę musiała zostać jedną z tych fajnych ciotek i znaleźć sobie jakieś dziwaczne hobby, które zajmie mój czas. Może robienie na drutach? Stolarstwo? Zbieranie antycznych lalek?

Nie, już mam za dużo koszmarów na ostatnie.

W głębi umysłu czułam, jak moja wilczyca porusza się, jak zawsze, kiedy myślałam o moim nieistniejącym partnerze. Nie że lubiłam o tym myśleć zbyt często.

Myślenie o moim partnerze – lub jego braku – zwykle prowadziło tylko do nieprzyjemnych myśli. Zastanawiałam się, kiedy spotkam swojego partnera – jeśli kiedykolwiek go spotkam. Zastanawiałam się nad możliwością, że może już straciłam swoją szansę, że mój partner zginął w jakiś okropny sposób.

Moja wilczyca wydała skomlenie na tę myśl.

Wszystko w porządku, powiedziałam jej. Jestem pewna, że on nadal żyje i gdzieś tam jest. Po prostu zajmuje mu to trochę czasu, żeby do mnie dotrzeć.

Przestała skomleć i uspokoiła się trochę po moim zapewnieniu, nawet jeśli sama nie byłam całkowicie przekonana. Ale wiedziałam, że nie ma sensu rozmyślać o najgorszych scenariuszach – nie kiedy miałam już wystarczająco dużo na głowie.

Gdy Rae i ja weszłyśmy do głównej części naszego terytorium i obozu, zakopałam myśli o partnerze w głębi umysłu.

Jak większość terytorium Nightwalker, nasz obóz znajdował się w gęsto zalesionym obszarze. Nasz obóz był kilka mil w głąb lasu, i zazwyczaj trzeba było porządnie się wysilić w formie wilka, żeby dotrzeć do głównej drogi. Nie przeszkadzała mi jednak izolacja – gęsty las z dębów i jodeł zapewniał osłonę i dużo miejsca do przemiany. Jeśli poszło się wystarczająco daleko na zachód, można było dotrzeć do jeziora. Nazywaliśmy je Jeziorem Nightwalker, chociaż jestem pewna, że ludzie nazywali je inaczej.

Rae i ja przeszłyśmy obok kilku nastolatków stojących na straży przy wejściu do obozu, którzy pomachali nam na powitanie.

Sam obóz to właśnie obóz. Kilku członków naszej watahy mieszkało w dużych namiotach, camperach i przyczepach kempingowych. Mieliśmy kilka drewnianych chat, ale te zazwyczaj były zarezerwowane dla żłobka i przedszkola, domu watahy i domu Alfy Romana.

Nie było tego dużo, i bledło to w porównaniu do tego, co nasze terytorium miało dwie dekady temu. Przed atakiem mieliśmy szkołę i sklep spożywczy. Teraz musieliśmy wysyłać członków watahy do ludzkiego świata po zaopatrzenie, a starsze dzieci do szkół publicznych na naukę.

Ale to jest dom.

Gdy Rae i ja szłyśmy przez obóz, pani Butters pomachała do nas ze swojego campera. Nawet z daleka czułam zapach hot-dogów, które przygotowywała na kolację dla watahy.

Siedząc przed swoim dużym żółtym namiotem, widziałam pana Waitsa, który brzdąkał na gitarze i podsycał ogień. Pozwalał kilkorgu dzieci piec pianki nad płomieniem, i słyszałam, jak wykładał im zasady bezpieczeństwa przy ogniu.

Te same dzieci próbowały wciągnąć jednego ze strażników na patrolu do swojej zabawy, ale on nie miał na to ochoty.

To jest dom.

To się liczy.

Previous ChapterNext Chapter