Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 2.2

„Kolekcja znajduje się na dole w magazynie F. Będzie po lewej stronie korytarza, mniej więcej w połowie drogi,” powiedziała lekkim głosem. Podziękowałem jej i zauważyłem, jak kąciki jej ust uniosły się w delikatnym uśmiechu, zanim wróciła do swojego wózka z książkami.

Prawie dotarłem do drzwi prowadzących do schodów do piwnicy, gdy nagle poczułem dłoń na swoim bicepsie. Zaskoczony podskoczyłem i odwróciłem się gwałtownie. Dziewczyna z recepcji stała przede mną, jej policzki zaróżowione ze wstydu, że mnie przestraszyła. Nawet nie słyszałem jej kroków na wyłożonej wykładziną podłodze, gdy podchodziła do mnie.

„Zapomniałam... Mam ci to przekazać... Przepraszam,” wyszeptała niemal. Zauważyłem kopertę w jej wyciągniętej ręce, moje imię wydrukowane na froncie w charakterystycznym, nieczytelnym piśmie dr Segalla.

„Och, dziękuję,” powiedziałem, biorąc od niej kopertę.

„P-przepraszam. Nie chciałam cię przestraszyć. Daj znać, jeśli będziesz czegoś potrzebować podczas pracy.” Jej głos był tak cichy, że musiałem się niemal wysilić, żeby usłyszeć jej słowa.

„Nie ma sprawy...” zawahałem się, zdając sobie sprawę, że nie znam jej imienia.

„Debbie,” podpowiedziała mi.

„Dzięki, Debbie.” Uśmiechnąłem się. Była chyba najcichszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem, ale wydawała się miła. Prawie czułem się źle, że przemycam termos pełen kawy do biblioteki, myśląc, że Debbie z pewnością by tego nie pochwalała.

Zszedłem do magazynu F, otworzyłem drzwi, znalazłem włącznik światła i zapaliłem stare, fluorescencyjne górne światło. Światło mrugnęło, oświetlając małe pomieszczenie wypełnione opadającymi kartonowymi pudłami. Małe biurko z jednym krzesłem stało po lewej stronie pokoju, na biurku znajdowała się stara lampka bankierska z krzywym abażurem.

Rzuciłem swoją torbę na biurko i zdjąłem kurtkę, wieszając ją na oparciu krzesła. Otworzyłem list od dr Segalla i przeczytałem:

Camellia!

Jeszcze raz dziękuję za pomoc przy tym projekcie. Proszę, zacznij od sporządzenia listy tytułów, autorów i dat wydania. Odłóż na bok wszystko, co przykuje twoją uwagę jako coś, co może wymagać drugiego spojrzenia. Ufam twojej ocenie.

Pracuj tak długo, jak możesz i daj mi znać, ile godzin wpisać na twoją kartę pracy. Cokolwiek uda ci się przejrzeć, będzie dużą pomocą!

Z poważaniem,

Dr Segall

Formalność jego podpisu sprawiła, że się uśmiechnąłem. Dr Segall był starym, siwowłosym, tradycyjnym profesorem; takim, który miał łatki na łokciach marynarki, nosił kamizelki swetrowe i nosił skórzaną teczkę. Był życzliwym człowiekiem z prawdziwą pasją do literatury.

Dr. Segall był profesorem na mojej pierwszej uczelni, gdzie miałem zajęcia z literatury na pierwszym roku. Kiedy pod koniec semestru dowiedział się o mojej sytuacji rodzinnej, zaczął stawać się dla mnie jak dziadek. Nigdy nie naciskał, bym opowiadał o swoich problemach, ani nie okazywał mi litości, jak robili to inni; zamiast tego, cicho mnie wspierał, słuchał, kiedy potrzebowałem porozmawiać, i zawsze miał na biurku miseczkę pełną cukierków karmelowych.

Sięgnąłem do torby i wyciągnąłem notatnik, długopis i termos. Byłem zadowolony, że miałem przemyślenie, by zabrać ze sobą kawę; zapowiadał się długi poranek spędzony na patrzeniu w stare książki. Po solidnym łyku kawy otworzyłem klapy pudełka najbliższego biurka, wyciągnąłem pierwszą z wielu zatęchłych, zakurzonych książek i zacząłem przeglądać.

Około pięć i pół godziny później, przyjemny zapach starych książek przestał być przyjemny, ponieważ moje zatoki zaczęły puchnąć od całego wdychanego kurzu. Kawa się skończyła, podobnie jak lekko zgnieciony baton granola, który wygrzebałem z dna torby, oczy bolały od wpatrywania się w stare, wyblakłe teksty, palce były suche i brudne od trzymania tych starożytnych książek, a ja czułem się trochę otępiały.

Położyłem książkę, którą właśnie skończyłem zapisywać, na wózku obok innych, które sumiennie rozpakowałem i udokumentowałem. Oparłem się na krześle, rozciągając plecy, kręcąc obolałymi ramionami i mrugając, by pozbyć się zmęczenia z oczu.

Nie zrozum mnie źle, cieszyłem się odkrywaniem, jakie skarby kryją się w kolekcji, ale byłem już na granicy swojej wytrzymałości na ten dzień. Już dawno powinienem był się zbierać do domu w poszukiwaniu gorącego prysznica i późnego obiadu.

Podniosłem puste pudełko, by przenieść je w inne miejsce, gdy poczułem, że coś przesuwa się na dnie. Spojrzałem do środka i zauważyłem, że została jedna mała książka, której prawie przegapiłem. Wyciągając ją z pudełka, zauważyłem, że była to bardzo stara książka w materiałowej oprawie z pożółkłymi kartkami. Była mała i dość cienka. Zużyta okładka miała głęboki granatowy kolor, a materiał był poplamiony i podrapany. Cienkie złote zdobienia otaczały złoty obrazek kwiatka na środku okładki. Wyglądało to prawie jak ostróżka, ale zużycie książki utrudniało pewność.

Na okładce nie było żadnych słów, tylko kwiatek. Przewróciłem książkę w dłoniach i zauważyłem, że na grzbiecie również nie było tytułu. Otworzyłem okładkę na stronie tytułowej. Tytuł był napisany starannym, eleganckim pismem.

Opowieść Czerwonego Kapturka

Previous ChapterNext Chapter