Read with BonusRead with Bonus

Nieoczekiwana wizyta

Punkt Widzenia Ariasa

Poranne powietrze było rześkie, kiedy wyszedłem na zewnątrz, a miasto cicho brzęczało wokół mnie. W powietrzu unosił się zapach świeżego deszczu, mieszając się z odległym aromatem kawy od pobliskiego sprzedawcy ulicznego. Mocniej zapiąłem kurtkę, mój oddech był widoczny w chłodnym porannym powietrzu. Mimo zimna, mój umysł był niespokojny, splątany myślami, których nie mogłem się pozbyć.

Matteo Moretti.

Nie wiedziałem, dlaczego ciągle o nim myślałem. Może to sposób, w jaki się nosił, ta bezwysiłkowa pewność siebie, czy ten niepokojący uśmiech, który sprawiał, że nie można było odgadnąć, co naprawdę myśli. A może fakt, że pojawił się znikąd, twierdząc, że jest moim przyrodnim wujkiem, jakby miał pełne prawo wtrącać się w moje życie.

Pokręciłem głową, zmuszając myśli do odejścia, gdy zbliżałem się do swojej kliniki. Mały budynek znajdował się w spokojniejszej części miasta, stanowiąc azyl dla zwierząt, a w wielu aspektach także dla mnie. W chwili, gdy wszedłem do środka, ogarnęło mnie znajome ciepło. Zapach środków dezynfekujących i futra był dziwnie kojący, stanowiąc wyraźny kontrast do burzy w moim umyśle.

„Dzień dobry, doktor Aria!” Sarah, moja asystentka, przywitała mnie radośnie zza recepcji, jej brązowe oczy błyszczały z rozbawieniem.

„Wyglądasz na zmęczoną. Impreza do późna, na którą mnie nie zaprosiłaś?” drażniła się, krzyżując ręce z szelmowskim uśmiechem.

Prychnąłem. „Jeśli przez imprezę rozumiesz leżenie bez snu i myślenie o ludziach, o których nie powinienem myśleć, to tak, była to dzika noc.”

Sarah zaśmiała się, potrząsając głową. „Brzmisz tajemniczo. Zawsze za dużo myślisz, Aria. Powinnaś czasem zrobić sobie przerwę.”

„Chciałabym móc,” mruknęłam pod nosem, zanim założyłam biały fartuch. „Co mamy dziś w planie?”

„To, co zwykle. Kilka kontroli, kilka szczepień, a golden retriever pana Dawsona potrzebuje kolejnej terapii na nogę.”

Kiwnęłam głową, czując, jak poranny stres nieco ustępuje. Praca zawsze miała sposób na uziemienie mnie. Zwierzęta nie oceniały, nie grały w gry umysłowe – były po prostu czystymi, prostymi istotami, które potrzebowały opieki i miłości.

Kiedy weszłam do tylnego pomieszczenia, aby sprawdzić kilku pacjentów, którzy zostali na noc, zadzwonił dzwonek drzwi.

Sarah zerknęła zza biurka i mrugnęła. „Eee… Aria?”

Odwróciłam się, aby zobaczyć, co ją zaskoczyło, i wstrzymałam oddech.

W wejściu, oświetlony porannym światłem, stał Matteo Moretti. Nie był sam.

Trzy ogromne dobermany stały obok niego, ich lśniące czarne futro błyszczało w świetle fluorescencyjnym. Stały nieruchomo, gotowe, ich oczy ostre i czujne, emanujące tą samą cichą władzą co ich właściciel. Matteo trzymał ich smycze bez wysiłku, jakby nic nie ważyły.

Mój żołądek się skręcił, choć nie byłam pewna, czy z niepokoju, czy z czegoś innego.

„Doktor Aria,” przywitał się Matteo, jego głos był gładki jak jedwab, ale z nutą, która sprawiała, że moja skóra cierpła. „Pomyślałem, że wpadnę na kontrolę.”

Skrzyżowałam ręce, unosząc brew. „Twoje psy są chore?”

Uśmiechnął się złośliwie. „Nie. Ale nigdy nie zaszkodzi upewnić się, że są w idealnym stanie.”

Jego wzrok przesunął się po mnie, oceniając, nieodgadniony. To nie tylko jego obecność mnie niepokoiła - to było to, jak na mnie patrzył, jakby próbował rozwikłać coś ukrytego pod powierzchnią.

Sarah odchrząknęła, przerywając napięcie. „Sprawdzę kalendarz wizyt,” mruknęła, zanim zniknęła na zapleczu, zostawiając mnie samą z nim.

Westchnęłam i wskazałam na pokój badań. „Tędy.”

Matteo podążył za mną, a Dobermany poruszały się w idealnej synchronizacji z nim. Prawie niepokojące było, jak były zdyscyplinowane - jak dobrze wyszkoleni żołnierze.

W środku wskazałam mu, aby wprowadził pierwszego psa na stół do badania. Matteo zrobił to bez wahania, przesuwając ręką po głowie psa w cichym poleceniu. Doberman posłuchał, wskakując z gracją, która przeczyła jego rozmiarom.

Skupiłam się na pracy, odsuwając na bok swoje niekomfortowe uczucia. Kiedy sprawdzałam tętno, mięśnie i sierść psa, Matteo opierał się o ladę, obserwując mnie z leniwym zainteresowaniem.

„Jesteś w tym dobra,” mruknął.

Parsknęłam. „To moja praca.”

„Mimo wszystko. Nie każdy ma pewną rękę przy takich stworzeniach jak one.” Wskazał na pozostałe dwa Dobermany, które siedziały cierpliwie, ich bursztynowe oczy utkwione we mnie.

Zawahałam się, zanim spotkałam jego wzrok. „Dorastałam wśród zwierząt. One mają dla mnie sens.”

Matteo przechylił lekko głowę, jego złośliwy uśmiech zniknął, ustępując miejsca czemuś bardziej zamyślonemu. „Dlatego to wybrałaś?”

Zmarszczyłam brwi. „Dlaczego to ważne?”

„Po prostu jestem ciekawy.”

Westchnęłam, przechodząc do następnego psa. „Zwierzęta nie udają, że są kimś, kim nie są. Nie kłamią, nie manipulują, nie ukrywają się za maskami. Po prostu… istnieją. I albo ci ufają, albo nie.”

Matteo przez chwilę milczał, a potem mruknął: „To musi być miłe.”

Zatrzymałam się, spoglądając na niego. Coś mignęło w jego wyrazie - coś niemal odległego, jakby rozumiał, co miałam na myśli, znacznie bardziej niż chciał przyznać.

Zanim zdążyłam o tym pomyśleć, skończyłam badanie i cofnęłam się. „Są zdrowe. Bez zastrzeżeń.”

Matteo skinął głową, sięgając do kieszeni i wyciągając skórzany portfel. „Ile?”

Zawahałam się, potem pokręciłam głową. „Na koszt firmy.”

Uniósł brew. „Hojnie.”

„Po prostu nie chcę mieć u ciebie długu.”

Zaśmiał się, chowając portfel. „W porządku.”

Zebrał smycze, przygotowując się do wyjścia, ale zatrzymał się przy drzwiach. Odwracając się, studiował mnie, jego wyraz twarzy był nieodgadniony.

„Uważaj, na co jesteś ciekawa, Aria.”

Żołądek mi się skręcił. „Słucham?”

Znów się uśmiechnął, ale tym razem było w tym coś więcej - coś niemal jak ostrzeżenie.

„Do zobaczenia.”

Potem, bez słowa więcej, wyszedł, a Dobermany poruszały się w idealnej harmonii obok niego.

Stałam zamrożona, moje serce waliło jak oszalałe.

Co to miało znaczyć?

I dlaczego miałam przeczucie, że Matteo Moretti był znacznie bardziej niebezpieczny, niż sobie wyobrażałam?

Previous ChapterNext Chapter