Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 4: Uwięziony

Punkt widzenia Scarlett

Kobieta zaprowadziła mnie do małego, ciasnego pokoju, w końcu uwalniając mnie od srebrnych kajdanek. Ulga była natychmiastowa, choć wciąż czułam pieczenie tam, gdzie metal naciskał na moją skórę. Wyjaśniła, że zostanę tutaj, dopóki Alfy nie zdecydują się mnie ponownie zobaczyć. Jej słowa zostawiły niepokojące uczucie w moim żołądku.

W końcu to były Valkin Alfy. Bez lidera na Południu, mogliby łatwo przejąć ziemię podczas mojej nieobecności — a co gorsza, inne Valkin Alfy ze Wschodu lub Zachodu mogłyby wykorzystać tę okazję.

„Podczas gdy czekasz na ich decyzję, może powinnaś znaleźć jakieś zajęcie, żeby się wyżywić. Nie pomyśleli jeszcze o zapewnieniu ci utrzymania,” powiedziała, jej głos był praktyczny, ale dla mnie brzmiał przerażająco.

Byłam uwięziona, otoczona tylko niepewnością. Ci mężczyźni zachowywali się, jakby mieli do mnie jakiś uraz, a ich pytania były tak dziwne, jakby składali historię, której nie mogłam dostrzec. Nie rozumiałam. Nigdy wcześniej ich nie spotkałam, a jednak zachowywali się, jakby mój ojciec nas przedstawił, nawet oskarżając mnie o niewyobrażalne rzeczy, których nigdy nie zrobiłam.

Po jej wyjściu, wręczyła mi prosty, luźny kaftan, który nałożyłam, czując się nieco bardziej zakryta i ugruntowana. Ale głód był zbyt silny, by go zignorować. Nie mogłam spać w takim stanie, więc wyszłam na zewnątrz, desperacko szukając czegokolwiek, co mogłoby mnie utrzymać. Polizałam krawędź sopla wiszącego z dachu, aby ugasić pragnienie, zimno piekło moje usta, ale przyniosło trochę ulgi. Wiedziałam, że długo nie wytrzymam bez prawdziwego jedzenia.

Gdy wędrowałam po cichych, pustych terenach, zauważyłam krzew ciężki od małych, czerwonych żurawin. Podbiegłam, rozglądając się nerwowo, zanim zaczęłam zrywać tyle, ile mogłam. Były kwaśne i małe, ale jadłam do syta, wdzięczna za każdą jagodę.

Mój żołądek poczuł się nieco lepiej, więc pobiegłam z powrotem do swojego pokoju, mając nadzieję, że nikt nie zauważył splądrowanego krzewu. Do rana moje ślady znikną pod świeżą warstwą śniegu, nie pozostawiając żadnego śladu mojej nocnej wyprawy.

Siedząc w ciszy swojego pokoju, czekałam, czując ciężar wszystkiego, co na mnie naciskało. Jednak nie mogłam płakać. Miałam ochotę się poddać, ale coś we mnie odmówiło złamania się.

Moje myśli wciąż wracały na Południe—do mojego domu, mojej ziemi. Martwiłem się, co te Alfy mogły planować. Alfy z Valkin były znane z przejmowania terytoriów, a moja ziemia była dla nich nagrodą, bogatą w roślinność, żyzną glebę i piękną pogodę. Mogłem tylko wyobrażać sobie, co mogło się z nią stać teraz, gdy byłem bezsilny, związany z Północą, skazany na milczące rozmyślania.

Gdy tylko pierwsze promienie porannego światła przebiły się przez okno, wyszedłem, aby rozejrzeć się po okolicy. Każdy krok wydawał się śledzony; niezliczone oczy podążały za mną, obserwując każdy mój ruch. Nikt do mnie nie mówił, nikt nie uznawał mojej obecności poza tymi cichymi, oceniającymi spojrzeniami. Było jasne, że Alfy nakazały wszystkim trzymać się z daleka, obserwować, ale nie angażować się.

Podszedłem do pierwszego sklepu, jaki zobaczyłem, mając nadzieję znaleźć jakąś pracę, ale właściciel natychmiast mnie odpędził, jego twarz wykrzywiona w pogardzie. Próbowałem w trzech kolejnych miejscach, desperacko szukając nawet najmniejszej szansy, ale za każdym razem spotykałem się z wrogością, jakbym był przeklęty.

Bez sojuszników, bez znajomości, byłem uwięziony. Głód dręczył moje wnętrzności, ciągle przypominając mi, jak bardzo byłem bezbronny. Gdybym miał swojego wilka, mógłbym polować na jedzenie, nawet jeśli oznaczałoby to złamanie ich zasad. Ale w obecnej sytuacji nie miałem innego wyboru, jak wrócić do swojego pokoju, oszczędzać energię i mieć nadzieję, że przetrwam do zmierzchu, kiedy mógłbym znów wyjść po jagody.

Kiedy otworzyłem drzwi do swojego pokoju, zauważyłem małą stertę papierów leżącą na jedynym, zużytym łóżku. Ciekawość mnie pokonała, podniosłem je i zacząłem przeglądać, skanując słowa, ciężki język prawniczy. W miarę jak czytałem, moje serce zapadało się coraz głębiej. Wśród nich był akt małżeństwa—moje imię połączone z Alfami. Reszta dokumentów potwierdzała moje najgorsze obawy: prawne przekazanie całego mojego dziedzictwa, każdej ostatniej części ziemi, każdego ostatniego majątku, oddane im. Zabrali mi wszystko, moje prawo do dziedzictwa, mój dom, wszystko, co było moje.

Fala uświadomienia uderzyła we mnie, a łzy spłynęły po moich policzkach. Byłem dla nich tylko pionkiem, czymś do zdobycia, obrabowania i porzucenia. Ciężar zdrady osiadł ciężko na mojej piersi. Jak mogli to zrobić? Dlaczego odebrali mi wszystko, nawet moją tożsamość?

Delikatne pukanie do drzwi wyrwało mnie z żalu. Szybko wytarłem łzy, zmuszając się do oddychania. Kiedy otworzyłem drzwi, zobaczyłem starą kobietę stojącą tam. Trzymała pudełko i koszyk, jej twarz była łagodna, lecz nieczytelna. Kobieta, która okazała mi odrobinę życzliwości, nawet jeśli to były tylko drobne gesty, była tu znowu, i przez chwilę poczułem iskierkę nadziei.

Previous ChapterNext Chapter