Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 4: ODRZUCONE.

ROWAN.

"Dokąd się wybierasz? Stary," pyta, jego głos zimny, a oczy jeszcze zimniejsze.

"Dominic-"

PLASK.

Moja głowa uderzyła o podłogę z siłą uderzenia, a w ustach poczułem smak krwi z rozciętej wargi.

"Mówiłem ci, żebyś nigdy mnie tak nie nazywał! Dla ciebie jestem Alfa!"

"Przepraszam…" mówię, tylko po to, by zauważyć, że mój wzrok zaczyna się zamazywać.

Coś, co on również zauważa, gdy próbuję na niego spojrzeć.

"Dobrze, działa," zauważa, wstając na nogi.

"Mówiłam ci, że tak będzie," odzywa się głos.

Clarisse.

Ona tu jest…

Ona mnie odurzyła.

A on o tym wiedział.

Dlaczego?

"Pewnie zastanawiasz się, co się teraz dzieje," mówi. "Ja też. Powiedz mi, dokąd się wybierasz?"

Nie odpowiadam mu.

Nie jest głupi, wyraźnie widzi, co planowałam zrobić.

"Wow, naprawdę nabrała odwagi," Clarisse mówi z jadem w głosie, podchodząc do niego. "Musi myśleć, że jest wyjątkowa, bo była z tobą połączona."

"Cicho, Clarisse, nie widzisz, że rozmawiam z twoją Luną?" pyta.

"Luna, akurat! Jak ona może aspirować do przewodzenia nam, skoro nawet nie potrafi wydać na świat wilka? Zastanawiam się, jaki grzech musiałeś popełnić w poprzednim życiu, żeby być skazanym na nią. Wyobrażasz sobie, jakie dzieci będzie miała?" pyta z pogardliwym śmiechem.

Na wspomnienie dzieci zamieram, strach zalewa mnie od środka.

Owuluję.

Gdybym zaszła w ciążę, te kilka dni byłoby idealnym czasem na to, a Dominic…

Proszę…

Proszę, bogini, nie…

"To nie ma znaczenia," głos Dominica sprowadza mnie z powrotem do rzeczywistości. "Nie będę z nią długo."

"Po prostu mnie puść," mówię w jego kierunku, nie mogąc już widzieć i mając zdrętwiałe kończyny. "Nigdy więcej nie wrócę, nigdy więcej się nie zobaczymy."

"Myślisz, że w to uwierzę?! Ty? Po tym, jak wszyscy wiedzą, że jesteś moją partnerką i masz zostać Luną jutro?"

"To ty ujawniłeś ten fakt, nie ja!" odgryzam się.

"Masz rację," prycha. "To ja popełniłem błąd, chwila słabości z mojej strony, ale teraz to naprawię."

"Po prostu… po prostu mnie puść, proszę. Przysięgam, nigdy nie wrócę."

"O, wiem, że nie wrócisz, bo ja się o to postaram. Zabierzcie ją," rozkazuje.

Słyszę ruch kilku stóp i mam tylko chwilę na panikę, zanim zostaję złapana i ciągnięta bogini wie dokąd.

"Proszę! Proszę!" błagam, gdy mnie ciągną. "Ja też tego nie chcę!"

"Co?" jego głos przerywa panikę i zatrzymuje mężczyzn, którzy mnie niosą. "Co powiedziałaś?" powtarza, gdy słyszę, jak zbliża się do mnie.

"Słyszałeś mnie. Ja też nie chcę być twoją partnerką!" wykrzykuję.

"Jakbym w to uwierzył."

"To nie jest trudne do uwierzenia. Byłeś okrutny, złośliwy, wredny i mściwy przez całe moje życie, a w dniu, w którym znalazłam swoją drugą połówkę - w moje urodziny - zgwałciłeś mnie! Dlaczego miałabym kiedykolwiek chcieć być twoją partnerką?! Ty bestio!"

„Naprawdę?” warczy, gdy czuję, jak chwyta mnie za twarz, ściskając ją tak mocno, że kości zaczynają boleć. „To ułatwię ci to. Ja, Dominic Valor, Alfa stada Obsidian, odrzucam cię, Louisa Kane, jako swoją partnerkę!”

Ból, który mnie przeszywa, jest tak silny, że upadam na podłogę, wyrywając ramiona z rąk tych, którzy mnie trzymali.

„Ugh,” dyszę i jęczę, chwytając się za serce z rozpaczy, w obliczu piekła, które teraz czuję.

To tak, jakby moje serce stanęło w ogniu. Płonący pożar, który sprawia, że prawie nie mogę oddychać, a potem powoli, w męczący sposób, rozprzestrzenia się po reszcie ciała, krew pompująca skutki jego odrzucenia do reszty moich nerwów.

„Co jest nie tak?” słyszę, jak nad sobą mówi. „Myślałem, że mówiłaś, że tego nie chcesz.”

Jego radość i zadowolenie z mojego bólu są dokładnie tym, czego potrzebuję, aby przebić się przez oślepiający ból.

Powoli, ale z determinacją, chwieję się na nogi i zwracam się w kierunku jego głosu. Nadal nic nie widzę, niestety, a moje nogi wciąż próbują się uginać, ale chcę stać, kiedy to robię.

„Ja,” wykrztuszam przez ból. „Louisa Kane… przyjmuję odrzucenie… Alfy Dominica Valora i zobowiązuję się do tego.”

Słyszę zaskoczone westchnienia na moje oświadczenie i szept, który po nim następuje.

„O, wow.”

„Naprawdę to zrobiła, przyjęła jego odrzucenie.”

„Dominicowi się to nie spodoba.”

Zastanawiam się, dlaczego.

Przecież powiedziałam już, że go nie chcę.

Że go nienawidzę.

Że chcę odejść.

Dlaczego są jeszcze tak cholernie zaskoczeni?

Czy myślą, że świat kręci się wokół niego?

Dlaczego miałabym się przejmować i opłakiwać uczucia kogoś, kto okazywał mi tylko pogardę?

W jakim świecie oni żyją?!

„Ty… ty żałosna, słaba, bezkręgowa suko!” Dominic warczy, zanim czuję jego rękę na mojej szyi, chwytając mnie za nią i ciągnąc do przodu, moje kroki ciągną kamienie i gruz, gdy przyspiesza.

„Dominic!” słyszę, jak krzyczy Clarisse, gdy biegną za nami. „To koniec! Przyjęła to, po prostu pozwól jej odejść!”

„O, odejdzie, na pewno. Odejdzie z tego życia!”

Co?!

„Nie… nie, puść mnie!”

Nagle się zatrzymuje i wyraźnie czuję chłodną bryzę morza na policzkach.

Jesteśmy na klifach.

„Dominic!” krzyczy ponownie Clarissa, a on na nią warczy.

„Zostańcie z tyłu! Wszyscy. To rozkaz.” A potem pochyla się bliżej mnie, na tyle, abym poczuła jego oddech na policzkach, i szepcze. „Od kiedy cię znam, nie miałaś żadnej wartości dla stada, a teraz nie masz wartości dla nikogo. Po tym odrzuceniu nie masz celu w życiu, więc zrób wszystkim przysługę i umrzyj. Przynajmniej po drugiej stronie będą na ciebie czekać ludzie.”

A potem, odpycha mnie od siebie.

W ciemności spadam, moje krzyki giną w wietrze, a z głośnym pluskiem wpadam do morza i tracę przytomność.

Previous ChapterNext Chapter