




Rozdział pierwszy
Catherine wjechała swoim zardzewiałym samochodem na miejsce parkingowe za farmą Gulf Breeze i zatrzasnęła drzwi z przeraźliwym piskiem. Słysząc znany dźwięk, Matt, właściciel farmy, wyjrzał zza zasłony i uśmiechnął się.
„Catherine! Jak miło cię widzieć, jak zawsze,” powiedział z mrugnięciem oka.
„Cześć, przystojniaku,” przywitała się.
Matt był starszy, miał pewnie siedemdziesiąt lat, z plamkami wątrobowymi, skórą przypominającą skórę zamszową od słońca i siwe włosy, ale uwielbiała patrzeć, jak jego twarz czerwieni się na komplement każdego sobotniego poranka. Jego jasnoniebieskie oczy błyszczały, a on ruszył w jej stronę.
„Co masz dla mnie w tym tygodniu?” zapytała.
„To dobry tydzień na korzenie! Rzodkiewki, rzodkiewki, więcej rzodkiewek,” powiedział, wskazując na kartonowe pudła, które ułożył. „Mam dla ciebie kapusty, jarmuż i kilka innych zielonych warzyw i…” Położył dłoń na dużym pudełku. „Marchewki, twoje ulubione.”
„Kocham cię, dziękuję!” wykrzyknęła, zabierając się do pracy, by załadować tył samochodu.
Kiedy skończyła, zatarła ręce i wyciągnęła torebkę z kabiny, żeby zobaczyć, co jeszcze mogła znaleźć na rynku. Odwróciła się i zobaczyła Matta tuż za sobą, naruszającego jej przestrzeń osobistą. Lekko się odchyliła.
„Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę w tym tygodniu,” zaświergotał, wręczając jej małe pudełko.
„Uh, dziękuję,” powiedziała, omijając go. Wzięła pudełko i zauważyła, że drapał się po karku z nerwów. Jego oczy przeskakiwały po tłumie ludzi. Catherine otworzyła pudełko i pisnęła z radości: boczniaki. „Dziękuję, Matt!” wykrzyknęła, rzucając mu się na szyję.
„Ile to kosztuje?” zapytała.
„Za darmo,” zapewnił ją z uśmiechem.
„Jesteś… jesteś pewien?”
„Twój kontrakt sprzedaży przez te ostatnie lata utrzymał moją małą farmę na powierzchni. Gdyby nie ty, musiałbym ją zamknąć lata temu. To moja forma podziękowania,” powiedział.
Ścisnęła pudełko do piersi. „Dziękuję.”
Matt nadal wyglądał na zdenerwowanego. „Nie chcesz ich spróbować teraz?” zapytał.
„Och, nie, jeszcze nie. Wolałabym je zachować.”
„No, ale przynajmniej jednego powinnaś spróbować, prawda?” naciskał, znowu się do niej zbliżając i podnosząc pudełko.
Czując się po raz pierwszy bardziej niż niekomfortowo w obecności starego rolnika, Catherine przeprosiła, mówiąc, że ma zakupy do zrobienia. Gdy odchodziła, czuła na sobie zirytowane spojrzenie Matta i powstrzymała dreszcz.
Targ rolny w centrum Sterling był jednym z jej ulubionych miejsc. Dwie rzędy namiotów wypełniały rynek. Byli tam rolnicy, rzemieślnicy, rękodzielnicy, a latem nawet sprzedawca waty cukrowej. Robiła tu zakupy w każdą sobotę od momentu, gdy przeprowadziła się do Sterling pięć lat temu. Kilka miesięcy po przeprowadzce miała szczęście znaleźć pracę jako szef kuchni w Shepherd’s Bar and Grill, gdzie jej przyjaciel pracował jako barman. Paul był jedyną osobą, która nie przejmowała się jej statusem wilka renegata. Miał tylko jeden warunek: nie wychodzić na front podczas pracy.
Niestety, piętno związane z jej statusem renegata przylgnęło do niej jak kurz. Nawet teraz, gdy przeglądała namioty, wiedziała, że niektórzy z nich odmówią przyjęcia jej pieniędzy z tego powodu. Kilku z nich nawet na nią napluło w przeszłości. To była ich strata. Kupowała całe jedzenie potrzebne do restauracji na tym rynku, wydając tysiące co tydzień. Jeśli nie chcieli zarobić dużej sumy, bo uciekła od tamtego drania, trudno.
Ciężko pracowała w barze. Kiedy została zatrudniona, był to bar dla zmiennokształtnych, którzy mogli się upić i być hałaśliwi. Fakt, że bar serwował jedzenie, nie był nawet zauważany. Wkrótce po jej rozpoczęciu pracy, strona grillowa zarabiała prawie tyle samo co bar. W godzinach od 14:00 do 22:00 wszystkie stoliki były zajęte, a talerze wylizywane do czysta. To było dla niej źródło ogromnej dumy. Catherine otrzymała nawet prośby od kilku magazynów i gazet, które chciały zrobić o niej artykuł. Zawsze odmawiała. Każda uwaga skierowana na nią mogła przyciągnąć jego uwagę, a musiała zrobić wszystko, by do tego nie doszło.
Po zakupie mięsa na tydzień i obietnicy, że odbierze je przed wyjściem, weszła do Amherst’s Honey Hives, aby uzupełnić zapasy. Kiedy Mike pozwolił jej spróbować swojego nowego miodu z dzikich kwiatów, zauważyła, że przez rynek przeszedł szmer. Włożyła patyczek do lodów do ust i spojrzała w stronę ulicy. Jej serce zamarło. Cztery czarne SUV-y zatrzymały się przy krawężniku. Czy to on? Czy ją znalazł? Drzwi środkowego SUV-a otworzyły się, a Catherine szybko ukryła twarz, udając niezwykłe zainteresowanie różnymi patyczkami z miodem ułożonymi na stole.
„Wygląda na to, że znowu mają spotkanie,” wyszeptał Mike konspiracyjnie.
Catherine spojrzała, widząc, jak przygląda się mężczyznom wychodzącym z samochodu. „Stali bywalcy?” zapytała z nadzieją w głosie.
Skinął głową. „Lykanie.”
Catherine odetchnęła z ulgą, co wywołało u Mike'a uniesienie brwi. Lykanie nie byli powodem do odetchnięcia z ulgą, mimo że Sterling sąsiadowało z jednym z największych stad w kraju. Byli lepsi od wilków, mieli prawie nieśmiertelne życie, wyostrzone zmysły, wrodzoną intuicję i znacznie bardziej zabójcze zdolności. Catherine powinna to wiedzieć, sama była w połowie lykanem. Bezpańskim kundelkiem… najgorszym z najgorszych w obu kręgach. Odrzuciła pytające spojrzenie Mike'a, wybierając patyczek miodowy, łamiąc go i wdychając.
„Mmmm, jabłko i… czy to goździk?” zapytała, patrząc w górę z cieknącą śliną.
Jego brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej. Spojrzał na patyczek. „To jest lawenda.”
„Hm,” powiedziała Catherine, dodając patyczek do swojej kupki zakupów.
Rozejrzała się i uniosła nos wyżej w powietrze. Jej kolana zadrżały od pysznego zapachu. Chciała go znaleźć i dodać cokolwiek to było do swojego menu na tydzień. Odsunęła się i ponownie powąchała. Obróciła głowę w kierunku zapachu i otworzyła oczy. Jej oddech utknął w gardle, a całe ciało zadrżało.
Jej oczy przyciągnęła grupa mężczyzn odchodzących od SUV-ów. Wszyscy byli dobrze ubrani, a ich kroki pochłaniały chodnik, wyraźnie spiesząc się gdzieś. Czterech mężczyzn szło z przodu. Dwóch szło nieco z tyłu. Obaj byli szczupli, z blond włosami i grymasami na twarzach. Zauważyła tatuaże wystające spod ich marynarek, a jeden z nich miał nawet obraz na twarzy.
Jeden mężczyzna szedł w środku grupy, jakby pod ich ochroną. Był ogromny. Zbudowany jak dom, wpatrywał się w telefon, pisząc coś gorączkowo. Spojrzał w górę raz i ona westchnęła. Jego oczy… nigdy nie widziała nikogo z takim samym stanem genetycznym jak ona: heterochromią. Podczas gdy ona zawsze nosiła brązowy kontakt w swoim pojedynczym niebieskim oku, aby unikać niechcianej uwagi, ten mężczyzna chwalił się tym, co sprawiało, że kobiety wokół niego gapiły się na tę rzadkość.
Jednak żaden z tych mężczyzn nie przyciągnął jej wzroku na początku. Nie, mężczyzna o pysznej woni cydru jabłkowego prowadził grupę. Ciągnął mankiety swojej marynarki i bawił się kołnierzykiem. Wyraźnie nie był przyzwyczajony do noszenia garnituru, choć nie była pewna dlaczego, skoro wyglądał w nim tak dobrze. Musiał mieć co najmniej 190 cm wzrostu. Był dokładnie w jej typie, z szczupłym ciałem, które z pewnością kryło dobrze wyrzeźbione mięśnie. Jego kroki były długie, a ciemne oczy skanowały rynek, przez który przechodzili, jakby był na baczności przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Przeciągnął lewą ręką przez ciemne włosy, sprawiając, że kilka pasm opadło mu na czoło, zanim znowu próbował poprawić kołnierzyk.
„Towarzysz,” Catherine wyszeptała na wiatr. Zatrzasnęła usta zszokowana. Nie zamierzała tego mówić na głos. A wiedziała, że to zrobiła, bo w momencie, gdy to słowo opuściło jej usta, jego głowa odwróciła się w jej kierunku.
Jej towarzysz stanął jak wryty, jego ramiona uniesione w niezręcznym kącie za szyją. Nawet z drugiej strony rynku zauważyła, jak jego ciemne oczy stają się czarne od rozpoznania. Chwyciła słup namiotu obok siebie i poczuła, jak metal wygina się pod napięciem. Jej towarzysz nadal wpatrywał się w nią w szoku, dopóki mężczyzna piszący na telefonie nie uderzył w jego ramię. Wielki mężczyzna spojrzał na nią z gniewem, wyraźnie nieprzyzwyczajony do tego, że jej towarzysz przerywał to, co prawdopodobnie było rutynową formacją. Dwóch mężczyzn za nim rzuciło mu pytające spojrzenia, gdy przechodzili.
Catherine czekała z nadzieją. Uśmiechnęła się nieśmiało i uniosła rękę na powitanie. On nie odwzajemnił uśmiechu, zamiast tego nadal patrzył na nią z tym samym niepewnym, zszokowanym wyrazem twarzy. Chwilę później mrugnął, spojrzał na mężczyzn, którzy go minęli, zerknął z powrotem na nią i potrząsnął głową. Catherine mrugnęła kilka razy w zamieszaniu, a potem on odwrócił się i poszedł za pozostałymi mężczyznami. Poczuła, jak coś ściska jej serce, gdy oddalał się coraz bardziej. Patrzyła na jego plecy, gdy znikał za rogiem na Main Street.
Jej towarzysz, lykan, po prostu odszedł od niej bez drugiego spojrzenia. Co ona, do diabła, miała teraz zrobić?