Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 6: Poślubić cycatego nieznajomego

POV Adriana

Nigdy nie chciałem tu przyjeżdżać.

Gdyby nie moja matka, nie zgodziłbym się towarzyszyć wujkowi Maxwellowi do stada Frostshadow. Błagała mnie, żebym go wspierał, mówiła, że czas "postawić stado na pierwszym miejscu" i "odpuścić przeszłość".

Odpuścić przeszłość? Miała na myśli mojego ojca.

Minęło zaledwie kilka miesięcy od jego pogrzebu, a Maxwell już siedział na jego miejscu, nosząc tytuł Alfy, jakby zawsze do niego należał. Rada Stormhowl stała za nim. Tak samo moja matka.

"Jesteś jeszcze młody, Adrianie," powiedziała mi. "Stormhowl potrzebuje stabilności po atakach Łotrów. Twój wujek może teraz to zaoferować. Ma więcej doświadczenia."

Słyszałem to już wcześniej. W kółko. Stabilność. Siła. Przetrwanie.

Ale prawda była prostsza—moja matka kochała Maxwella, zakochała się w bracie swojego męża. Chciała pokoju. Nawet jeśli oznaczało to zdradzenie wszystkiego, za czym stał mój ojciec. Nawet jeśli oznaczało to oddanie stada Maxwellowi i proszenie mnie, żebym się uśmiechał.

Więc tu byłem, nie jako prawowity Alfa Stormhowl, ale jako cichy, posłuszny gość, podążający za Maxwellem jak jeden z jego strażników. Po prostu kolejny syn zmarłego Alfy.

Ziemie Frostshadow były zupełnie inne niż ciepłe, słoneczne plaże Stormhowl. Zima na Alasce była pusta i szara, jakby zimno tutaj nie tylko gryzło skórę, ale osiadało głęboko w kościach. Śnieg padał wolno i ciężko, uciszając świat jak koc, którego nikt nie chciał.

Pominąłem bankiet.

Maxwell powiedział, że Alfa James organizuje dziś wieczorem uroczystość, coś o zakończeniu festiwalu łowieckiego. Bankiet pełen pieczonego mięsa, wyśmienitego wina i politycznych uśmiechów.

Nie, dziękuję.

Udałem się nad zamarznięte jezioro na skraju terytorium Frostshadow. Było daleko od ciepłych świateł wielkiej sali. Nikt mnie tutaj nie szukał. Zdjąłem ubranie i zanurkowałem w wodzie, pozwalając, by jej szok przeciął mnie na wskroś. Zimno, ostro, czysto.

To mój ojciec nauczył mnie pływać w lodowatych prądach. Zwykł mówić: "Jeśli to przetrwasz, przetrwasz wszystko." Pamiętałem, jak śmiał się głośno i swobodnie, jego śmiech odbijał się echem po powierzchni wody.

Teraz pozostały tylko fale i mój oddech.

Kiedy wynurzyłem się, usłyszałem kroki chrzęszczące na śniegu. Moje mięśnie napięły się, instynkty zaostrzyły. Postać w niebieskiej sukni stała blisko brzegu, jej ramiona były mocno skrzyżowane na piersi. Jej srebrne włosy lśniły w świetle księżyca jak szron.

Na początku mnie nie zauważyła. Płakała cicho i spokojnie, jej ramiona drżały. Zmarszczyłem brwi. Nikt nie powinien być tutaj sam, zwłaszcza ktoś ubrany tak, jakby należał do bankietu.

"Pani," zawołałem, płynąc bliżej brzegu, "przepraszam, że przeszkadzam, ale wydaje mi się, że siedzi pani na moich ubraniach."

Odruchowo cofnęła się, zaskoczona. Jej wzrok skierował się na mnie, a ja zauważyłem, jak podejrzliwość pojawiła się na jej twarzy. Szybko się poruszyła, oczy zwęziły się, ramiona napięły. Mądra.

"Kim jesteś?" zażądała.

"Stado Stormhowl," powiedziałem, starając się utrzymać równy ton. "Jestem tu z Alfą Maxwellem."

Nie zrelaksowała się. Ani trochę. Dobrze.

"Czemu nie jesteś na bankiecie?" zapytała. "I czemu pływasz? Woda jest lodowata."

"Mógłbym zapytać o to samo," powiedziałem. "Dlaczego ktoś taki jak ty płacze samotnie nad jeziorem w takiej sukni?"

"To nie twoja sprawa," warknęła.

Zaśmiałem się, strzepując wodę z włosów, gdy wyszedłem na pokryty śniegiem brzeg. Ona pisnęła i obróciła się, trzymając moje ubrania w wyciągniętej dłoni za plecami.

„Proszę,” mruknęła.

„Dzięki,” powiedziałem, zakładając koszulę przez głowę.

Po chwili zapytała, „W twojej paczce jest dużo wojowniczek, prawda?”

To mnie zaskoczyło.

„Mnóstwo,” odpowiedziałem powoli. „Dlaczego pytasz?”

„Bez powodu,” powiedziała zbyt szybko.

W jej głosie była ukryta boleść. Nie naciskałem. Mimo to coś w niej poruszyło coś cichego we mnie. Nie znała mnie. Ja nie znałem jej. Ale przez chwilę byliśmy tylko dwojgiem ludzi uciekających przed czymś większym od nas samych.

„Jesteś piękna, wiesz,” powiedziałem. „Nie marnuj czasu na porównywanie się z kimkolwiek.”

Odwróciła się lekko, jakby chciała coś powiedzieć, ale zanim zdążyła, rozległ się męski głos.

„Skye!”

Dziewczyna drgnęła i odwróciła się. Wysoki mężczyzna biegł ku niej - ciemne włosy, ostre oczy. Może brat. Nie wyglądał na zadowolonego, że mnie widzi.

„Kto to?” zapytał, mierząc mnie wzrokiem.

„Tylko wojownik ze Stormhowl,” odpowiedziała szybko.

Złapał ją za rękę. „Uciekłaś, a mama i tata są przerażeni. Wracaj ze mną.”

Pozwoliła mu się prowadzić, a ja patrzyłem, jak znika w drzewach, jak sen przepływający przez moje palce.

Schyliłem się, żeby podnieść buty i poczułem coś pod piętą.

Złamana spinka do włosów.

Srebrna, z zielonym kamieniem. Pęknięta tam, gdzie na nią nadepnąłem.

Musiała być jej.

Włożyłem ją do kieszeni płaszcza. Jeśli ją znowu zobaczę, oddam jej.

W pensjonacie, który przygotował Alpha James, ledwo zdążyłem się wytrzeć, zanim Maxwell wpadł, pachnący alkoholem i samozadowoleniem.

„Mam dobre wieści!” oznajmił.

Pozostałem siedzący, zachowując uprzejme zainteresowanie. „Co takiego?”

Uśmiechnął się, siadając naprzeciwko mnie. „Za długo jesteś samotny, Adrian. Znalazłem kogoś dla ciebie. Piękna. Silna. Z Frostshadow.”

Uniosłem brew. „Teraz zajmujesz się swataniem?”

„Jest idealna,” powiedział, podsuwając mi telefon. „Nazywa się Maya. Jest ich najlepszą wojowniczką.”

Kobieta na ekranie miała czerwone usta i obcisły kombinezon, który niewiele zostawiał wyobraźni. Jej oczy płonęły arogancją. Wszystko w niej krzyczało ambicją.

„Nie,” powiedziałem stanowczo. „Nie jestem zainteresowany. Chyba że jest moją partnerką, nie trać czasu.”

Uśmiech Maxwella zniknął. „Nie bądź głupi. To jest większe od ciebie. To polityczny sojusz. Frostshadow potrzebuje wsparcia, a my też. Myślisz, że Rogues się skończyli?”

Wstałem, podchodząc do okna. Śnieg znowu padał. Cicho. Nieskończenie.

„Już oddałem ci miejsce Alpha,” powiedziałem. „Nie oddam ci też mojego małżeństwa.”

Prychnął. „Myślisz, że nadal masz wybór? Nie możesz wiecznie prowadzić Stormhowl z cienia. To najlepsza oferta, jaką dostaniesz.”

„Nie ożenię się z kimś, żeby cię zadowolić,” powiedziałem, nie odwracając się. „Teraz wyjdź. Potrzebuję odpoczynku.”

Mruknął coś pod nosem, a potem ruszył w stronę drzwi. „Porozmawiam z twoją matką. Zrozumie, jak ważne to jest.”

Wyszedł, trzaskając drzwiami.

Oparłem się o okno, patrząc, jak śnieg okrywa drzewa. Wewnątrz mnie toczyła się wojna - lojalności, żalu i urazy. To nie było życie, którego chciałem. Może nadszedł czas, żeby przestać czekać, aż wszystko wróci do tego, jak było.

Może najlepszą opcją... było opuszczenie paczki Stormhowl.

Previous ChapterNext Chapter