Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 10

Przebijam się przez trening w rekordowym czasie i wracam do mieszkania na szybki prysznic. Po umyciu włosów, namydleniu wszystkich części ciała i wysuszeniu się, poświęcam godzinę na stylizację włosów, aplikację makijażu i upiększenie się na wieczór w Fiddlers Bar and Grill. Jest położony poza dzielnicą Wendell w Sunnyslope i poza rejonem policji Cactus. To miejsce, gdzie obie grupy policjantów zbierają się w cywilnych ubraniach, by się odprężyć. Chcę wyglądać najlepiej i poczuć, co się dzieje w niebieskim świecie.

Parkuję Sally na bocznym parkingu obok pięciu innych pojazdów i wchodzę do ciemnego, chłodnego wnętrza baru. Całkowicie ignoruję znak na drzwiach, który mówi: Brak broni dozwolony, zajmuję boks w tylnym rogu. Gwarantuję, że każdy tutaj nosi broń, nie tylko policjanci.

Obserwuję tłum i widzę tylko kilka twarzy, które wydają się znajome. Większość policyjnego tłumu zacznie się pojawiać wkrótce. Przyszłam trochę wcześniej, żeby zająć tylny boks i zobaczyć, kto wchodzi do baru. Policjanci, których znam, zauważą mnie od razu - sprawdzą wszystkich w miejscu, zanim usiądą. To kwestia bezpieczeństwa policji. Ten boks to najlepsze miejsce, i właśnie dlatego go chciałam.

Nie rozpoznaję mojej kelnerki. Przedstawia się jako Lex i przyjmuje moje zamówienie. Wygląda na typową "króliczkę od odznak" - puszyste włosy, duże piersi i długie nogi. Sporo z nich pracuje od czasu do czasu w Fiddlers, ponieważ wiedzą, że policjanci tu się zbierają. Inne "króliczki od odznak" to zazwyczaj dyspozytorki. Bardzo się starałam polubić dyspozytorki, które zapewniały mi bezpieczeństwo podczas mojej zmiany, ale zawsze wiedziało się, kim są króliczki.

Zamawiam Corone w butelce, która przychodzi z kawałkiem limonki. Odpoczywam i czekam.

Pierwszym policjantem, który wchodzi, jest Al Jansen. To ulga, to dobry facet. Jest też starym wyjadaczem, który nie jest zbytnio zadowolony z tego, że jestem prywatnym detektywem, ale będzie miły. Kiwa mi głową, gdy zmierza do baru i składa zamówienie. Pije ostro. Chłopaki odprowadzają go do domu, jeśli przesadzi. Dzisiejsza noc zależy od tego, gdzie jest w swojej zmianie. Jeśli jest na swoim piątku, nie przestanie, dopóki nie zacznie bełkotać i zataczać się. Jeśli będę tu wystarczająco długo, warto będzie go odwieźć. Jeśli Kennedy jest w kłopotach, Jansen będzie wiedział. Nie oznacza to, że nawet pijany, zdradzi informacje, ale warto spróbować.

W końcu podchodzi z drinkiem w ręku. Zanim zdąży powiedzieć "cześć", mój drink zostaje dostarczony. Lex ledwo zwraca na niego uwagę. Szuka kogoś młodszego. Al wie o tym i ja też. Uśmiecha się półgębkiem i obserwuje jej kołyszące się biodra, gdy odchodzi.

Kiedy się odwraca, jego uśmiech znika. „Jak się masz, Mak?”

Podnoszę swoje piwo i gestem wskazuję, żeby usiadł naprzeciwko mnie. Patrzy przez chwilę, zanim daję mu to, czego chce. „Mam broń i jestem za tobą, ale rozumiem, jeśli nie chcesz siedzieć z prywatnym detektywem.”

Śmieje się i wsuwa się do kabiny. „Zawsze byłeś jednym z chłopaków, Mak.”

Poprawiam go, co prawdopodobnie nie pomaga mojej sprawie. „Jednym z oficerów, Al. Nigdy nie byłem jednym z chłopaków.”

Wybucha kolejnym śmiechem. Jest dużym mężczyzną. Nie otyłym, po prostu dużym. Jego włosy są zgodne z dawnymi regulacjami, krótko przycięte, a linie na twarzy wyraźnie pokazują, że pracował w stresującym zawodzie. Widział za dużo i przeżył, by opowiadać o tym, jak dotąd. Zawsze lubiłem jego historie; im bardziej krwawe, tym lepiej. Gliniarze, zwłaszcza młodzi, żyją dla krwi i makabry. Podnosi trochę podbródek. „Rozumiesz, co mam na myśli, Mak. Jak tam ramię?”

Obracam je trochę z przyzwyczajenia. „Jest dobrze. Czasami boli, ale utrzymuję je w ruchu, wiedząc, że będzie gorzej, kiedy będę starszy.”

„Kolano też tak ma. Co cię sprowadza do niebieskiej nory?” odpowiada, przechodząc od razu do sedna.

Odpowiadam mu tak samo. „Złe plotki o gliniarzach.”

Jego oczy się zmieniają. Ciepło znika w jednym mgnieniu. Pije, a ja ciągnę swoje piwo. Odkłada drinka i patrzy na mnie lodowatym tonem. „Najlepiej zostawić plotki w spokoju.”

To odpowiada na pytanie, a moje wnętrzności się zaciskają. Mam tylko nadzieję, że Al nie jest w to zamieszany. Nie powinienem tak myśleć, ponieważ wiedza i nic nie robienie w tej sprawie oznacza, że jest zamieszany.

„Dzięki za ostrzeżenie, Al.” To wszystko, co mogę powiedzieć.

Jego ton pozostaje lodowaty. „To nie było ostrzeżenie, to była groźba.” Z tym podnosi drinka i wychodzi z kabiny. Idzie do baru, nie oglądając się za siebie.

Cholera, cholera, cholera. Schowałbym głowę w ramionach, gdyby to nie sprawiło, że wyglądałbym słabo. Znowu piję swoje piwo. Kilka minut później wchodzą dwaj kolejni znajomi gliniarze. Dostrzegają mnie, ale Al ich woła. Jest w tym głęboko, a z wszystkich ludzi, których bym podejrzewał, nigdy nie podejrzewałbym jego. Odlicza do trzydziestki i powiedział kilka lat temu, że planuje spakować żonę i przejść na emeryturę na Florydzie. Trzydzieści lat w służbie oznacza, że przejdzie na emeryturę z osiemdziesięciu pięciu procentami trzech najwyższych lat wynagrodzenia. To świetna oferta, jeśli możesz wytrzymać tak długo.

Przestaję myśleć o słodkiej umowie Terry'ego. Zagrałem swoją kartę przed niewłaściwą osobą. Cholera. To koniec. Kładę kilka dolarów na stole, zostawiam pół piwa i wychodzę. Ekipa z Al nawet nie kiwnęła głową.

Obchodzę budynek na boczny parking i dostrzegam jednego z Cadillaców Moona po drugiej stronie ulicy. Nie to, żeby nie było innych czarnych Cadillaców w Phoenix, po prostu wyczuwam obecność tego kryminalnego lorda. Przesadnie dramatyczny, to ja. Nie mam teraz ochoty na tę całą szopkę. Przekręcam klucz i uruchamiam silnik Sally. Jadę do mieszkania, myśląc o tym, co się właśnie stało. Oczywiście, Cadillac rusza za mną.

W ciągu dwudziestu czterech godzin moje życie zmieniło się z wpłacenia potrzebnych pieniędzy na konto na totalny burdel. Al jest w coś zamieszany z Kennedym i to coś nie wróży dobrze. A na dodatek mam stalkera. Nie byle jakiego stalkera. Ten sprawia, że Al i Kennedy i cokolwiek kombinują, wyglądają jak małe piwo.

Droga do domu zajmuje dwadzieścia minut. Zbyt mocno zwracam uwagę na czarny pojazd za mną. Muszę zaparkować na swoim miejscu i szybko wbiec do mieszkania, zanim samochód się zatrzyma i Moon wysiądzie. To mnie wkurza. Postanawiam jechać trochę bardziej nieprzewidywalnie pięć minut od mieszkania, żeby zyskać na czasie. Nie wiedzą, dokąd zmierzam, i może to zadziała. Jeśli dostanę mandat, wyślę rachunek Moonowi.

Przejeżdżam przez prawie czerwone światło, choć miało też błysk żółtego. To moja wersja i się jej trzymam. Odetchnąłem z ulgą, kiedy wjechałem Sally na przypisane miejsce, zaciągnąłem hamulec ręczny i otworzyłem drzwi. Przebiegam przez parking i prawie docieram do budynku, kiedy Cadillac wjeżdża tak spokojnie, jakby nic się nie stało. Za późno. Nie otworzę drzwi, gdy już będę w środku. Jeśli Moon będzie nalegał, zadzwonię na policję. No, to nieprawda, ale zagrożę przez zamknięte drzwi.

Oddycham ciężko, kiedy zamykam drzwi za sobą. Moje mieszkanie jest prawie ciemne, tylko światło nad kuchenką, jakieś trzy metry dalej, jest włączone. Stojąc twarzą do drzwi, zabezpieczam zamek i łańcuch, a potem opieram czoło o drewno. Serce bije jak po maratonie. Nic nie wskazuje na obecność kogoś w moim mieszkaniu, dopóki moje biodra nie zostają złapane przez dwie duże ręce. Krzyk wyrywa się z mojej gardła, kiedy uderzam głową w tego, kto jest za mną. Trafiam i słyszę cichy jęk. Używam rąk, żeby odepchnąć się od drzwi. Pochylam się w pasie, żeby moje pośladki odepchnęły tę osobę. Jest duży i potrzebuję miejsca na manewr. Jestem teraz niezrównoważony i sięgam po pistolet. Obracam się i kopię w kolano tej osoby. Tym razem nie trafiam. Zostaję rzucony z powrotem na drzwi, a to ciało Moona przyciska mnie. Odsuwa głowę, kiedy próbuję uderzyć go w nos. Ledwo widzę jego zakrwawione usta od mojego uderzenia głową. Jego oczy się śmieją, a to potwierdza jego uśmiech. Teraz, po tym wszystkim, co przeszedłem, kiedy obudziłem się w jego domu, dostaję uśmiech. Pieprzyć go.

Szamoczę się. Nic to nie daje, a on chwyta moje nadgarstki. Używam wszystkiego, co mam, żeby walczyć, ale on z łatwością podnosi moje ręce nad głowę i przyciska je do drzwi.

"Tak zawsze witasz swoje randki?" pyta ochrypłym głosem.

Jestem cholernie wkurzona. "Dokonałeś włamania, napaści i śledzenia. Nic z tego, co tu robisz, nie ma nic wspólnego z randką."

Pochyla głowę, a jego nos dotyka mojego. To pierwszy raz, kiedy stoimy twarzą w twarz; zdaję sobie sprawę, że musi mieć sześć stóp wzrostu, może więcej. Mam pięć stóp i pięć cali wzrostu, a na butach mam obcas o wysokości jednego cala, więc muszę zadzierać głowę, żeby na niego spojrzeć. Oddycham ciężko i przysięgam, że jeśli mnie pocałuje, ugryzę go. Trzyma mnie tak przez minutę. Bardzo... długą... minutę. Odsuwa się nieco i opuszcza moją rękę do swoich ust. Całuje moje kostki, nie spuszczając wzroku z moich oczu. Jakoś to jest bardziej intymne niż pocałunek w usta. Spoglądam na swoją rękę i widzę jego krew rozmazaną na tylnej części moich palców. Kiedy patrzę w górę, oczy Moona są utkwione w moich ustach.

Popycham go. Jego ciało jest jak cholerny kamień i nie rusza się przez trzy sekundy. Potem robi krok w tył i nacisk na moją klatkę piersiową ustępuje. Zwolnia moje ręce, a ja czuję się absurdalnie głupio, bo nie od razu opuszczam tę nad głową.

Patrzę na niego. Jeansy i niebieski T-shirt, który pasuje do jego oczu, to coś, czego nigdy bym się po nim nie spodziewała. Mięśnie jego ramion nie są już ukryte pod koszulą. Jest wyrzeźbiony i tak cholernie seksowny.

Mentalnie daję sobie w twarz. Ten bandyta włamał się do mojego mieszkania, fizycznie mnie zaatakował, a ja znowu myślę swoimi przeklętymi narządami płciowymi. Muszę wyciągnąć pistolet i zastrzelić go. Z tą myślą moja ręka idzie do pasa. On ponownie się uśmiecha, a ja ściskam uda mocno przeciwko temu efektowi, który to na mnie wywiera.

"Musisz wyjść," mówię bez tchu.

Jego oczy powoli wracają do moich ust i szepcze, "Chcę zostać."

Previous ChapterNext Chapter