




ROZDZIAŁ 001: PDA
~~ Julie ~~
Mój mąż, Ryan, stoi na scenie karaoke, robiąc z siebie idiotę. Jego koszula jest rozpięta do połowy, krawat dawno porzucony, a policzki zarumienione od nadmiaru whisky.
„I ja... zawsze będę cię kochać...” śpiewa, zamykając oczy.
Jego głos jest okropny.
Obok niego, praktycznie przyklejona do jego boku, stoi jego sekretarka, Emily. Jej lewa ręka jest wokół talii Ryana, palce delikatnie muskają jego plecy, gdy śpiewa razem z nim. Jest młodsza ode mnie, przynajmniej o pół dekady, ma szerokie oczy i idealne kształty, ubrana w obcisłą, głęboko wyciętą sukienkę, która sprawia, że nie sposób jej nie zauważyć. Pochyla się do Ryana, szepcząc coś mu do ucha, a on odrzuca głowę do tyłu, śmiejąc się. Patrzy na nią, jakby była najzabawniejszą osobą na świecie.
Nigdy nie widziałam go tak szczęśliwego.
Ostatni raz widziałam go tak szczęśliwego w dniu naszego ślubu, siedem lat temu. Wtedy jego oczy błyszczały, gdy na mnie patrzył. Teraz ten blask przygasł; świecą dla kogoś innego.
Wokół mnie wszyscy się śmieją. To impreza kwartalna firmy, a pracownicy są rozluźnieni po kilku za dużo drinkach, uznając występ Ryana i Emily za zabawny. Ale wiem, z czego naprawdę się śmieją. Śmieją się ze mnie. Żona prezesa, siedząca tutaj, podczas gdy jej mąż praktycznie obmacuje swoją sekretarkę na oczach wszystkich. Szepty, ukradkowe spojrzenia, nawet nie próbują tego ukryć.
„Myślisz, że się pocałują?” ktoś szepcze za mną.
„Na pewno. Założę się, że będą robić więcej niż całować się po tym,” odpowiada ktoś inny, a oboje chichoczą.
Odwracam się, by spojrzeć na osoby rozmawiające. Młodzi, pijani, prawdopodobnie naćpani też. Muszą być stażystami. Tylko osoby bez żadnej wiedzy o hierarchii firmy mogłyby wypowiedzieć takie słowa blisko żony swojego pracodawcy.
Albo po prostu ich to nie obchodzi.
Dziewczyna, z niechlujnymi blond włosami i czerwonymi policzkami, patrzy mi prosto w oczy. „Cześć!” mówi, trochę za głośno. „Pracujesz tutaj?”
Pracuję tutaj? Moje oczy się zwężają. Zdecydowanie stażystka.
Jest ładna, taka ładna, która przychodzi z młodością i arogancją. Chłopak obok niej leniwie opiera rękę na jej ramionach.
Nie odpowiadam. Po prostu patrzę na nich, zimno i nie mrugając.
Zanim zdążę powiedzieć coś, co sprawiłoby, że żałowaliby swojego istnienia, słyszę, że ktoś woła moje imię.
„Julie!” mówi głos, przyciągając moją uwagę.
Nawet zanim się odwrócę, wiem, kto to jest. Samantha, wiceprezes ds. marketingu. Obie pracujemy dla Paragon Jewels, firmy Ryana, wiodącego producenta luksusowej biżuterii w Ameryce Północnej. Jej pozycja jest tuż poniżej mojej, więc jest jedną z niewielu, które wołają moje imię jakbyśmy były przyjaciółkami, choć nimi nie jesteśmy.
„Samantha,” odpowiadam, zmuszając się do uprzejmego uśmiechu.
„Nie wiedziałam, że tu jesteś, Julie. Właśnie mówiłam zespołowi marketingowemu, że musimy cię bardziej zaangażować!”
„Ach?” mówię. „Dlaczego?”
„No cóż, jesteś szefową marketingu, a wszyscy chcą cię poznać! Jesteś tak trudna do złapania ostatnio. Poza tym, nigdy nie mamy okazji porozmawiać w pracy,” mówi, z przesadnym mrugnięciem.
Jej wzrok wędruje na scenę, gdzie Ryan i Emily kołyszą się razem, dzieląc mikrofon, śmiejąc się, jakby byli na prywatnej randce, a nie na imprezie firmowej.
„Więc, pani O’Brien,” mówi, uśmiechając się złośliwie, „jak podoba ci się show?”
Drwi ze mnie. Ta cholera.
Zmuszam się do szerokiego uśmiechu. „Och, jest... fantastycznie,” mówię, starając się zachować poważną twarz. „Cieszę się, że ciężka praca mojego męża jest nagradzana taką... oddaniem jego personelu.”
Tłum teraz bije brawo, dając Ryanowi i jego sekretarce owację na stojąco. Chyba skończyli swoje bzdury.
Ale wtedy Ryan mówi do mikrofonu. „Zanim skończymy, mamy dla was jeszcze jedną piosenkę!”
Więcej oklasków. Więcej śmiechu. A ja tylko chcę, żeby ziemia otworzyła się i mnie pochłonęła.
Samantha patrzy na mnie ze współczuciem w oczach. „No… umm,” mówi. „Spotkamy się później.”
Szybko się wymiguje.
Za mną słyszę, jak ci stażyści znowu szepczą. „O mój Boże. Słyszałeś, co powiedziała? To pani O’Brien.”
Odwracam się, aby rzucić im ostatnie spojrzenie, a chłopak niepewnie się przesuwa, podciągając dziewczynę na nogi. „Chodźmy,” mruczy pod nosem i potykając się, odchodzą, rzucając mi spojrzenie, zanim znikną w tłumie.
Dobrze. Niech uciekają.
Odwracam się z powrotem w stronę sceny, serce bije mi w piersi. Ryan śpiewa „Everything I Do”—jeśli można to nazwać śpiewaniem. Emily teraz przytula się do niego, jej ręka sunie w górę jego ramienia w sposób, który sprawia, że mój żołądek się skręca. Jest całkowicie bezwstydna, a on jest zbyt pijany, żeby to zauważyć—albo co gorsza, nie obchodzi go to.
Nie mogę tego dłużej znieść.
Bez zastanowienia odsuwam krzesło i wstaję. Moje obcasy stukają o podłogę, gdy maszeruję w stronę sceny. Czuję ciężar spojrzeń wszystkich na sobie, szeptów cichnących, gdy zdają sobie sprawę, co się dzieje. Czekali na to—czekali, żeby zobaczyć, czy się złamię.
Ale nie obchodzi mnie to. Skończyłam grać idealną żonę.
Wchodzę po schodach na scenę, każdy krok czuję coraz ciężej. Ryan nie zauważa mnie od razu, zbyt zagubiony w swoim pijackim występie, ale Emily mnie dostrzega i jej uśmiech gaśnie. Dobrze.
„Ryan,” mówię. „Wychodzimy teraz.”
Ryan patrzy na mnie zaskoczony. „Dlaczego?” bełkocze, wciąż trzymając mikrofon. „Impreza dopiero się zaczyna.”
Zaciskam zęby, moje pięści są zaciśnięte. „Chodźmy. Teraz.”
„Julie, daj spokój,” mówi, teraz brzmiąc zirytowany, jakby to ja psuła mu wieczór.
Nie mogę się powstrzymać. Coś we mnie pęka.
Bez słowa odwracam się i idę w stronę tyłu sceny. Operatorzy techniczni siedzący w kabinie podnoszą głowy, gdy się zbliżam, ich twarze bledną.
„Kto tu dowodzi?” pytam.
Wszyscy wskazują na mężczyznę stojącego obok konsoli dźwiękowej, trzymającego pół zjedzonego pączka. Jego oczy rozszerzają się, gdy mnie widzi.
„Pani O’Brien,” jąka się, szybko odkładając pączka. „Czy jest coś—uh—co mogę dla pani zrobić?”
„Wyłączcie wszystko. Impreza się skończyła.”
Mruga, niepewny, czy mówię serio, ale jedno spojrzenie na moją twarz i rzuca się do wykonania polecenia. Jego ręce latają po kontrolkach, a w ciągu kilku sekund głośniki wyłączają się z ostrym piskiem. Światła przygasają. Muzyka umiera. Cisza opada na salę jak ciężka kurtyna, a jedyne, co słychać, to stukot moich obcasów, gdy wracam na środek sceny.
Ryan stoi tam, jego mikrofon bezużyteczny w ręku.
„Julie, co do cholery?” Ryan mruczy.
Spotykam jego spojrzenie, czując ciężar wszystkiego, co trzymałam w sobie zbyt długo. „Miałeś swoją zabawę,” mówię cicho, ale z wystarczającą stanowczością w głosie, żeby powstrzymać go od dalszych słów. „Teraz koniec.”
Nie czekam na odpowiedź. Chwytam jego ramię i zaczynam prowadzić go w dół schodów.
Ryan potyka się lekko, zaskoczony moją nagłą siłą. Jego oczy przesuwają się po tłumie, szukając czegoś, może wsparcia, potwierdzenia, ale wszystko, co znajduje, to szeroko otwarte oczy i stłumione szepty. Wszyscy są zbyt zszokowani, zbyt rozbawieni rozwijającym się dramatem, żeby stanąć w jego obronie.
Szepty zaczynają się natychmiast. Słyszę fragmenty rozmów, gdy przechodzimy. Niech mówią. Niech się śmieją.
Ryan jest zbyt pijany, żeby walczyć, zbyt zawstydzony, żeby protestować. Po raz pierwszy to on jest cicho, a ja jestem w kontroli.
Justin, ochroniarz/kierowca Ryana, widzi, że nadchodzimy i już działa. Podchodzi, otwierając tylne drzwi samochodu bez słowa.
Ryan mamrocze coś pod nosem—może przeprosiny, może wymówkę—ale nie zatrzymuję się. Nawet na niego nie patrzę. Zaciskam uchwyt, zmuszając go do wejścia na tylne siedzenie mocnym pchnięciem, a on osuwa się do samochodu.
„Zawieź nas do domu,” mówię, wsiadając za Ryanem. Potem zatrzaskuję drzwi.