




Przełączniki Leniwego Wilka
Ainslee
„Ja też nie jestem zachwycony, że cię znów widzę,” mówi chudy, wysoki wampir. Udaje mi się rzucić łuk za drzwi, ale jestem pewna, że już go zauważył.
Nie wydaje się tym przejmować, co jest sprzeczne z wszystkim, co kiedykolwiek słyszałam o wampirach. Stoję tam, wpatrując się w niego, próbując zrozumieć, co do cholery tutaj robi.
„Ainslee, zaproś naszego gościa do środka.” Słowa mojej matki są krótkie, prawdopodobnie mówi przez wymuszony uśmiech. Albo jest przerażona. Może jedno i drugie.
„Jest wysoki,” mówi Brock. Oczy wampira migają w stronę mojego młodszego brata, a ja nie lubię, jak patrzy na niego, jakby chciał go rozszarpać na pół.
„Brock, Sinead, idźcie do pokoju mamy i taty.” Odwracam się i daję im znaczące spojrzenie, i oboje wiedzą, że lepiej nie dyskutować. Kierują się w tamtą stronę, nie sprzeciwiając się, ale też nie spiesząc się, żeby wyjść z pokoju ze dziwnym nowym gościem.
Przypominam sobie, że matka poprosiła mnie, żeby go zaprosić, czego jeszcze nie zrobiłam, ale to nie ma znaczenia. On i tak wchodzi do środka, więc odsuwam się na bok. Za nim stoi kolejny wampir, mniejszy, ubrany w coś, co wygląda na mundur strażnika, chociaż nie jestem pewna. Miałam dzisiaj więcej bliskiego kontaktu z wampirami niż przez wszystkie inne lata razem wzięte, ale nie znam wszystkich ich mundurów ani większości z nich. Jedynym, którego mogłabym rozpoznać, gdybym go zobaczyła, jest król.
Strażnik niesie dużą kosz, a gdy tylko wchodzi, moja szczęka opada, a oczy wychodzą z orbit. Kosz jest praktycznie przepełniony wszelkiego rodzaju smakowitymi potrawami. Aromat mięsa, sera i świeżo upieczonego chleba uderza mnie w płuca, a ślina zaczyna mi cieknąć. Muszę zamknąć usta, zanim zacznę się ślinić.
Pierwszy wampir mówi: „Jego Wysokość przesłał to, aby wynagrodzić chleb, który upuściłaś w błocie.” Z tym, odwraca się na pięcie i kieruje się w stronę drzwi, podczas gdy moja matka łapie powietrze, prawie hiperwentylując, bo nie może uwierzyć w to, co właśnie jej przedstawiono.
Chociaż jestem wdzięczna, jestem też obrażona. „Co?” pytam, idąc za nim. „Hej, tak się nie stało,” przypominam mu. Idzie dużo szybciej niż ja mogłabym. „Czekaj!”
Wzdycha, zatrzymując się na drodze przed moim domem, opuszczając głowę w wyczerpaniu. „Co?”
Doganiam go. „Nie upuściłam go. On wytrącił go z mojej ręki, pamiętasz?” Nie brzmię teraz tak wściekle, jak byłam wcześniej, co chcę sobie pogratulować. Nie rozbijam głów, tylko stwierdzam fakt.
Kręci głową. „To nie ma znaczenia. Dlaczego nie możesz po prostu łaskawie przyjąć daru Jego Wysokości i kontynuować swój dzień, hmm?”
Nie podoba mi się, jak jego oczy zwężają się na mnie. Są świecąco zielone, i to niepokojące. Ale jestem tak zdezorientowana w tym momencie, że kontynuuję pytanie, które miałam na końcu języka od chwili, gdy pierwszy raz oskarżył mnie o upuszczenie chleba. „Jego Wysokość kto?” powtarzam. „Król nie jest w mieście.”
Chichocze, i znów kręci głową na mnie, jakbym była idiotką. Cholera, może jestem. „Wracaj do swojej małej chatki, jedz to cholerne jedzenie i przestań ciągle narzekać. Naprawdę nie rozumiem was, ludzi.”
„Was, ludzi?” Moje oczy wychodzą z orbit, i jestem gotowa znów walczyć. Bogini, ma rację. Dlaczego nie mogę po prostu wrócić do środka. Powiedzieć dziękuję, odejść. Drugi wampir, strażnik, stoi blisko mnie, wyraźnie niekomfortowo. Ten mężczyzna macha na niego, a ja przygotowuję się, żeby porządnie go zrugać. „My, ludzie, robimy strasznie dużo dla was, wiecie?”
Parska. „Jeśli tak mówisz. Idź sobie. Sio much, sio.”
„Tak mówimy.” Już zaczyna odchodzić, ale ja idę obok niego. Nigdy nie nadążę, jeśli nie zwolni. On o tym wie, a mimo że strasznie go irytuję, teraz jest rozbawiony i chce usłyszeć, co powiem dalej, tak przypuszczam. „Pracujemy w kopalniach, aby dostarczać cenne metale do produkcji broni, której używasz do niszczenia swoich wrogów, nawet nas.”
„Nie potrzebujemy broni, żeby was zniszczyć.” Jego kły się wydłużają, a ja cofam się o krok, życząc sobie, że mogę się choć trochę przemienić, żeby też to zrobić.
Przełykając ślinę, kontynuuję ścieżkę, na której nie powinienem być. „Może to prawda teraz, ale kiedyś byliśmy silni. Teraz wszyscy umieramy z głodu.”
„To idźcie znaleźć pracę!” Machnął rękami w obie strony, a ja cofam się o kolejny krok. Jest zły z powodów, których nie rozumiem.
I jest źle poinformowany.
To nie powstrzymuje go przed kontynuowaniem. „Narzekacie i jęczycie, że nie macie co jeść, że nie stać was na chleb, albo że nie macie wystarczająco krwi, żeby go kupić, ale jest praca do wykonania. Idźcie pracować na jednej z farm lub ranczach. Zróbcie coś. Przestańcie siedzieć jak leniwe bachory.”
„Co ty kurwa właśnie nazwałeś mnie?” Tak, to się stało. Po raz drugi tego dnia straciłem rozum.
Słyszę, jak Lenny woła moje imię z oddali, ale tym razem nie biegnie w moją stronę, żeby mnie odciągnąć od tego szalonego wampira, trzyma się na dystans. Logiczna część mojego mózgu, która teraz nie funkcjonuje, nie obwiniałaby go, gdyby miała jakąkolwiek kontrolę.
Nie ma.
„Nie jesteśmy leniwi! To wasze ograniczenia uniemożliwiają nam robienie tych rzeczy. Czy nie znasz własnych praw? Chcemy pracować. Chcemy uprawiać więcej jedzenia, zbierać je, przetwarzać na rzeczy, których potrzebujemy do przetrwania, ale nie wolno nam.” Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie nie przejmował się łukiem, ponieważ nie wie, że wilkołakom nie wolno mieć żadnych broni. Coś więcej niż nóż do steków spowoduje nasze aresztowanie. Nasi własni ludzie zamkną nas za łamanie praw wampirów.
„Jesteś szalony,” mówi, odwracając się ode mnie.
„Tak, może jestem,” zgadzam się. „Ale wiem, że mój ojczym będzie pracował dziś piętnaście godzin w kopalni, a za swoją ciężką pracę zostanie nagrodzony sto trzydziestoma pięcioma wladami, co wystarczy dokładnie na trzy bochenki chleba. Raz w tygodniu dostaje mięso i warzywa, żeby nie umarł. To wszystko. Na tym żyje. Tymczasem ja oddaję więcej krwi niż jakiekolwiek stworzenie powinno oddać, żeby móc wyżywić swoją rodzinę.”
„Dlaczego twoja matka nie może pracować?” Przewraca oczami.
„Nie słyszałeś, jak kaszle?” Kręcę głową. „Połowa miasta jest chora. Nikt nie może sobie pozwolić na lekarstwa, nie mówiąc już, że ich nie ma, a nie ma lekarza ani uzdrowiciela, tylko technicy w klinice, gdzie oddajemy krew. Więc ona pogarsza się każdego dnia. Pozwól mi zgadnąć. Moja młodsza siostra też powinna znaleźć pracę?”
„Nie zamierzam marnować ani minuty więcej na rozmowę z tobą, śmieciu.” Warczy na mnie, a potem rzuca się w moją stronę. Szybko się cofam, wpadając na ceglaną ścianę, która nie powinna tam być, gdy on się śmieje i odchodzi.
Patrzę za nim przez chwilę, zanim dociera do mnie, że nie może być ceglanej ściany na środku ulicy. Powoli odwracam się i napotykam kolejnego wampira.
Ale ten się uśmiecha.