Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 3: Żart losu

Matthew's POV

Mocno obejmowałem Juno w talii, jej czerwone włosy spływały po plecach niczym wodospad ognia. Siedem lat małżeństwa, a moje serce wciąż biło szybciej, gdy na nią patrzyłem. Była dla mnie wszystkim.

"Znowu to robisz," szepnęła, jej oczy spotkały się z moimi.

"Co robię?" zapytałem, udając niewinność, choć doskonale wiedziałem, o co jej chodzi.

"Patrzysz na mnie, jakbym była jedyną osobą w pokoju."

Przyciągnąłem ją bliżej, wdychając znajomy zapach kremu i róż. "Bo dla mnie jesteś. Zawsze będziesz."

Zaśmiała się, a dźwięk ten uderzył mnie prosto w serce, tam gdzie powinien. Boże, jak ją kochałem. Była moim życiem, moją Luną, moim zbawieniem. Złożyłem jej obietnice, których wolałbym umrzeć, niż złamać. Przed naszym ślubem, kiedy rozmawialiśmy o możliwości spotkania naszych przeznaczonych partnerów, tych rzadkich połączeń, które czasem odczuwają wilki, oboje przysięgliśmy na krew. Odrzucilibyśmy takie połączenie, gdyby kiedykolwiek się zdarzyło. Naszym wyborem byliśmy my.

Wtedy to mnie uderzyło.

Zapach tak silny, że przebił się przez wszystko inne. Wanilia i karmel, słodki i pyszny. Mój wilk natychmiast się poruszył, Zephyx naciskał na moją świadomość z taką siłą, jakiej nie czułem od lat.

Głęboka miłość, którą czułem do Juno, nagle zniknęła. Walczyłem z tym, ale nasze wspomnienia wydawały się odległe, jakby należały do kogoś innego.

Odwróciłem się w stronę zapachu. Młoda kobieta stała po drugiej stronie pokoju, złoto-brązowe włosy falowały wokół jej delikatnej twarzy. Jej jeziorowate niebieskie oczy zablokowały się na moich.

Moja przeznaczona partnerka.

Jej głos wślizgnął się do mojego umysłu. W końcu cię znalazłam.

Joel pojawił się obok mnie, witając mnie i Juno. To od niego dowiedziałem się imienia tej kobiety. Isabelle. A Zephyx wył z radości wewnątrz mnie. Każdy instynkt ciągnął mnie do niej.

Spotkajmy się na balkonie, jej głos szepnął w moim umyśle.

Powinienem odmówić. Ale moje nogi już się poruszały.

Isabelle stała przy balustradzie. Czułem się uwięziony. Moja ludzka strona krzyczała, żeby zawrócić, ale Zephyx odmówił.

Ona pachnie jak nasza, warknął. Ona JEST nasza.

"Alpha Matthew," powitała mnie Isabelle, jej głos jak miód. "Czekałam tak długo, żeby cię poznać."

Powinienem być zimny. Zamiast tego uśmiechnąłem się ciepło. "Isabelle."

Zrobiła krok do przodu i objęła mnie ramionami. Kontakt wysłał elektryczność przez moje żyły.

"Jesteś moją przeznaczoną partnerką," usłyszałem, jak mówię.

"Tak," wyszeptała. "Wiedziałam to w momencie, gdy cię zobaczyłam."

Opowiedziała mi o sobie - jej edukacji za granicą, pozycji jej ojca jako Alfa z Emberwood Pack. Może byłaby wyjątkową Luną. Ale Juno była moją Luną. Byliśmy związani. Obiecaliśmy sobie.

"Nie mogę," wymusiłem. "Jestem żonaty. Mam Lunę."

Oczy Isabelle wypełniły się łzami. "Proszę," wyszeptała, przyciskając się do mojej piersi. "Nie odrzucaj mnie. Wiesz, co się dzieje z odrzuconymi partnerami."

Odrzucenie oznaczało słabość dla mnie, ale dla niej wygnanie. Żaden stado by jej nie przyjęło.

Nagle się całowaliśmy. Zephyx przejął kontrolę, moje ręce przyciągały ją bliżej.

W ostatniej chwili wyrwałem się. Isabelle stała przede mną, łzy płynęły po jej twarzy.

"Proszę," błagała. "Będę kimkolwiek, kogo potrzebujesz. Nawet jeśli nie mogę być twoją Luną, będę kimkolwiek. Tylko mnie nie odrzucaj. Potrzebujesz mnie. Ja potrzebuję ciebie."

Los był okrutny dla nas wszystkich trojga. Okrutny dla Isabelle, wiążąc ją z żonatym mężczyzną. Okrutny dla Juno, dając jej siedem lat ze mną tylko po to, by to zabrać. I okrutny dla mnie, zmuszając mnie do bycia złoczyńcą w mojej własnej historii miłosnej.

Odwróciłem się i odszedłem, zostawiając ją samą na balkonie.

Gdy wróciłem do naszego stołu, Juno już nie było. Miejsce obok mojego było puste.

"Gdzie jest Juno?" zapytałem najbliższego gościa.

„Odeszła jakieś dziesięć minut temu,” odpowiedzieli wzruszając ramionami. „Nie powiedziała, dokąd idzie.”

Poczułem, jak żołądek mi się ściska. Czy widziała nas na balkonie? Tak czy inaczej, musiałem ją znaleźć. Pożegnałem się pospiesznie i ruszyłem w stronę drzwi.

„Juno?” zawołałem, wchodząc do naszego domu. Odpowiedziała mi tylko cisza.

Przeszukałem każdy pokój, znajdując jedynie pustkę. Kiedy próbowałem nawiązać kontakt przez nasze połączenie, nie było żadnej reakcji.

Cholera. To było gorsze niż myślałem. Jeśli coś podejrzewała wcześniej, to zobaczenie mnie z Isabelle potwierdziło jej obawy.

Opadłem na kanapę, nienawidząc siebie za swoją słabość. Nawet teraz, gdy poczucie winy mnie pożerało, nie mogłem zaprzeczyć, że ciągnie mnie do Isabelle. Jej zapach i dotyk nawiedzały mnie.

Mój ojciec nalegałby, żebym natychmiast zaakceptował Isabelle. Jej geny Alfy wzmocniłyby naszą linię. Odrzucenie jej osłabiłoby mnie, uczyniłoby mnie niezdolnym do rządzenia. Ale każda chwila z nią raniłaby Juno, która nie zasłużyła na ten ból.

Dlaczego teraz? Jako jeden z najsilniejszych Alf w Forestvale, nie mogłem ryzykować utraty władzy. Cała moja wataha zależała od mojej siły. Ale kochałem Juno. Ranienie jej naruszało wszystko, w co wierzyłem.

Nalałem sobie drinka i czekałem w ciemności.

Minęły godziny. Martwiłem się o bezpieczeństwo Juno.

W końcu drzwi frontowe się otworzyły. Juno weszła, jej skóra była pokryta brudem i suchymi liśćmi, oczy czerwone i spuchnięte. Musiała przemienić się w Seraphine i biegać, aż fizyczne zmęczenie dorównało jej emocjonalnemu bólowi.

„Juno,” chciałem ją pocieszyć.

„Nie,” powiedziała. „Jak mogłeś? Po wszystkim, co mi obiecałeś. Powiedziałeś, że jestem wystarczająca. PRZYSIĘGAŁEŚ, że jestem wystarczająca!”

Miała rację. Złożyłem te obietnice, wierząc w nie wtedy. Ale nigdy nie spodziewałem się, że zostanę poddany próbie. Szanse na znalezienie przeznaczonej partnerki były tak małe, że składałem obietnice, których nigdy nie myślałem, że będę musiał dotrzymać.

Milczałem. Jaką grę los z nami grał?

Później wszedłem do naszej sypialni, aby znaleźć Juno leżącą bez snu. Nie byłem zaskoczony, że nie mogła zasnąć. Prawdopodobnie bała się utraty mężczyzny, którego kochała.

Moje opcje były ograniczone. Jeśli odrzuciłbym Isabelle, osłabiłbym siebie i skazał ją na izolację. Żadna wataha nie zaakceptowałaby odrzuconej partnerki.

Ale nie mogłem zostawić Juno bezdomnej ani wędrującej.

Jeśli wataha odkryłaby Isabelle, naciskaliby na mnie, aby uznać ją za Lunę. Więź z przeznaczoną partnerką wzmocniłaby mnie i całą watahę.

Położyłem się ostrożnie na brzegu łóżka, próbując coś powiedzieć, ale emocje Juno były nadal zbyt silne. Nie mogliśmy prowadzić spokojnej rozmowy, więc musiałem się poddać i pozwolić jej odpocząć. Choć sam ledwo mogłem zasnąć.

Sen nigdy nie nadszedł.

Światło poranka ledwo przefiltrowało się przez zasłony, gdy głos Joela wszedł do mojego umysłu.

Alfa, czy to prawda? Czy Isabelle naprawdę jest twoją przeznaczoną partnerką?

Usiadłem zaskoczony. Skąd wiedział?

Joel, proszę, zachowaj to w tajemnicy. Potrzebuję czasu.

Jego odpowiedź mnie zmroziła. Jest za późno. Wszyscy widzieli was na balkonie. To jedyna rzecz, o której wszyscy rozmawiają. Wataha jest podekscytowana—już widzą ją jako twoją nową Lunę.

Łzy napłynęły mi do oczu. Nie miałem już kontroli.

Zrozpaczony, skontaktowałem się z Alfą Quinnem, który miał podobną sytuację.

„Gratulacje,” powiedział. „To błogosławieństwo, Matthew.”

„Nie czuję się jak błogosławiony,” odpowiedziałem.

„Im szybciej oficjalnie ją zaakceptujesz, tym lepiej dla Juno,” doradził Quinn. „Ból jest najgorszy, gdy więź jest uznana, ale nie sformalizowana. Gdy ukończysz rytuał, Juno nie będzie czuła ciągłego bólu.”

Podziękowałem mu, ale postanowiłem inaczej. Zignoruję więź z Isabelle. Wzmocnię swoje mentalne tarcze i odrzucę połączenie losu.

To był wyścig z czasem. Potrzebowałem rozwiązania, zanim presja watahy stała się nie do zniesienia.

Previous ChapterNext Chapter