Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 5

POV Isolde

Ciche łkanie Sybilli wypełniało inaczej milczący pojazd. Kiedy odjeżdżaliśmy, słyszałam pełne cierpienia krzyki mojej macochy, odbijające się echem po posiadłości. Dźwięk ten powinien przynieść mi satysfakcję - w końcu doświadczała bólu, który tak chętnie zadawała innym. Zamiast tego czułam tylko pustkę.

Nie rzuciłam nawet spojrzenia w stronę płaczącej Sybilli. Niech w końcu poczuje gorzką rzeczywistość świata, który nie został zaprojektowany, aby spełniać każde jej zachcianki.

„Mam nadzieję, że umieszczą nas w oddzielnych pokojach,” pomyślałam, patrząc na mijający krajobraz. Ostatnią rzeczą, której potrzebowałam, było dzielenie przestrzeni życiowej z dziewczyną, która przespała się z moim chłopakiem i próbowała go sobie przywłaszczyć jako swojego partnera.

Godziny mijały w napiętej ciszy. Zajmowałam myśli wspomnieniami o matce, zastanawiając się, czy kiedykolwiek ją teraz odnajdę.

Przetrwasz to, zapewniła mnie Lyra. Jesteśmy silniejsze, niż oni myślą.


Pierwszy widok na siedzibę Silver Moon odebrał mi dech. Było to nowoczesne arcydzieło architektury, które sprawiało, że rezydencja mojego ojca wyglądała jak przydrożny motel.

Rozciągający się na kilku hektarach, główny budynek wznosił się jak lśniący srebrny monolit na tle popołudniowego nieba. Dwanaście pięter wypolerowanego szkła i stali zakrzywiało się w kształcie półksiężyca, otoczone perfekcyjnie utrzymanymi trawnikami ozdobionymi kolorowymi kwiatami.

„O kurde,” szepnęłam, chłonąc wszystko wzrokiem.

Nasze SUV-y zatrzymały się tam, gdzie już kilka innych pojazdów wysadziło pasażerów - dziewczyny z różnych watah, wszystkie wyglądające na tak samo zszokowane jak ja.

Zbliżyła się do nas kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat, z szarymi włosami ściśle spiętymi w surowy kok, z postawą wyprostowaną jak u żołnierza.

„Witamy w siedzibie Silver Moon,” oznajmiła, jej głos był ostry i autorytatywny. „Jestem Greta Moris, główna administratorka Programu Sojuszu Księżyca. Będę odpowiedzialna za przygotowanie was do waszych ról tutaj.”

Przyglądała się nam krytycznym wzrokiem, jej spojrzenie zatrzymywało się na każdej twarzy, jakby oceniając naszą wartość.

„Zostałyście wybrane, ponieważ reprezentujecie najlepsze, co mają do zaoferowania wasze watahy. To jest zaszczyt,” kontynuowała, podkreślając ostatnie słowo w sposób, który brzmiał jak groźba. „Waszym celem tutaj jest prosty: służyć wojownikom Silver Moon Pack jako towarzyszki, rozrywka i potencjalne kandydatki na Lunę.”

Przez grupę przeszedł szmer. Greta uciszyła go ostrym spojrzeniem.

„Posłuszeństwo jest najważniejsze. Ci, którzy będą się wyróżniać w swoich obowiązkach, mogą zostać wybrani na partnerów naszych wojowników.” Jej cienkie usta wygięły się w coś, co mogło być zamierzonym uśmiechem. „A dla tych najbardziej wyjątkowych z was, istnieje szansa na zostanie Luną naszego Alfy.”

Czy powinnam czuć dumę czy upokorzenie? zastanawiałam się, obserwując, jak kilka dziewczyn pyszni się na myśl o tej możliwości.


Rezydencja Sojuszu była sześciopiętrowym nowoczesnym budynkiem z ciemnym marmurem na dolnych poziomach i jasnymi ścianami na górze. Każde okno miało ozdobne metalowe balustrady - dekoracyjne, ale wyraźnie zaprojektowane, aby trzymać mieszkańców wewnątrz, a nie intruzów na zewnątrz.

Kiedy przechodziłyśmy przez korytarze, zauważyłam dziewczyny w skąpych strojach, które niewiele pozostawiały wyobraźni. Kilka z nich trzepotało rzęsami na widok przechodzących wojowników, uwalniając feromony tak gęste, że niemal można było je zobaczyć w powietrzu.

Trzymałam się na dystans, krzyżując ramiona ochronnie na piersi.

„Cześć, jestem Thalia,” powiedział głos obok mnie.

Odwróciłam się, aby zobaczyć dziewczynę z krótkimi kasztanowymi włosami i jasnymi zielonymi oczami, uśmiechającą się do mnie. W przeciwieństwie do innych, jej wyraz twarzy wydawał się naprawdę przyjazny.

„Isolde,” odpowiedziałam ostrożnie.

Zanim zdążyłam powiedzieć więcej, Sybilla pojawiła się obok nas, jej wcześniejsze łzy cudownie wyschły.

"Jestem Sybilla," przerwała, rzucając Thalii swój wyćwiczony, słodki uśmiech. "Siostra Isolde. Obie pochodzimy z Szmaragdowej Doliny. Może mogłybyśmy być współlokatorkami? Chciałabym usłyszeć wszystko o tym miejscu."

Ugryzłam się w język, żeby nie poprawić jej twierdzenia o "siostrze". Nawet tutaj nie mogła powstrzymać się od próby kradzieży potencjalnej przyjaciółki, którą mogłabym zdobyć.

Członkini personelu skierowała mnie do pokoju, który już nosił oznaki zamieszkania – książki na półce, laptop na biurku.

"To będą twoje kwatery," wyjaśniła szybko. "Rozgość się. Nie włócz się po okolicy. Wszyscy nowi przybysze zostaną wkrótce zebrani na ceremonię powitalną."

Gdy drzwi zamknęły się za nią, uderzył mnie zapach – coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Moje nozdrza rozszerzyły się, gdy wciągnęłam głęboki oddech, a moje ciało reagowało w sposoby, nad którymi nie miałam kontroli.

Lyra nagle ożyła we mnie, niemal wibrując z ekscytacji. Podążaj za tym zapachem, nalegała. To ważne.

"Mamy tu zostać," sprzeciwiłam się, choć moje stopy już kierowały się w stronę drzwi.

Proszę, Isolde. Zaufaj mi.

Wbrew zdrowemu rozsądkowi, wyszłam na korytarz, podążając za upajającym śladem. Z przodu usłyszałam głęboki męski głos, dźwięk, który przeszył moje ciało dreszczem.

Używając moich wilczych zdolności, wzmocniłam słuch, łapiąc fragmenty rozmowy. Głos był rozkazujący, autorytatywny – wyraźnie ktoś o wysokiej randze.

Ciekawość pchnęła mnie naprzód, aż dotarłam do częściowo otwartych drzwi. Lyra niemal wyła teraz, nalegając, bym zajrzała do środka.

Zajrzałam przez wąską szczelinę i całe moje ciało zamarło, oddech ugrzązł w piersi. Tam był – potężny mężczyzna rozłożony na czarnej skórzanej kanapie, jego potężna sylwetka opadła, ale emanowała prymitywną dominacją, która uderzyła mnie jak cios. Jego grube uda były szeroko rozstawione, a między nimi klęczała blondynka, jej głowa poruszała się w stałym rytmie.

Jego twarz była pełna ostrych krawędzi, prosty, arogancki nos i szczęka tak twarda, że mogłaby przeciąć szkło. Jego oczy, głębokie burzowe szarości, błyszczały zimną, drapieżną intensywnością, która skręciła mi żołądek. Jego ciało było arcydziełem: szerokie ramiona, falujące mięśnie.

Ale ten kutas – Jezu, nie mogłam oderwać od niego oczu. Był gruby jak diabli, żyły wybrzuszały się jak sznury pod napiętą skórą, stojąc sztywno i dumnie. Usta kobiety były rozciągnięte do granic możliwości, wargi popękane na brzegach, gdy walczyła, by wziąć więcej z niego, ślina ślizgała się po jej brodzie przy każdym mokrym, mlaskającym pchnięciu.

Ścisnęłam uda, ale to nie pomogło – moja cipka była już mokra. Ten gigantyczny kutas wypełniał moje pole widzenia, a mój umysł szalał – wyobrażając sobie, jak wbija się we mnie, rozdziera mnie, pieprzy mnie bez opamiętania, aż nie będę mogła myśleć.

Moje policzki płonęły, ale nie mogłam oderwać wzroku. Aura mocy, która emanowała od niego, była przytłaczająca.

Powinnam odejść. Muszę odejść. Natychmiast.

Właśnie gdy zaczęłam się cofać, oczy mężczyzny otworzyły się, łącząc się z moimi przez pokój. Złote. Jego oczy były czystym płynnym złotem, płonącym intensywnością, która mnie sparaliżowała.

Jego twarz pozostała bez wyrazu, ale te oczy... trzymały mnie na miejscu, zimne, a jednocześnie płonące jakimś nieokreślonym uczuciem.

I wtedy to się stało.

MATE! Lyra krzyknęła w mojej głowie, jej głos wibrujący szokiem i radością.

Prąd elektryczny przeszył całe moje ciało. Serce waliło mi w piersi, oddech stał się płytki, a każda komórka w moim ciele zdawała się wyciągać w stronę mężczyzny o złotych oczach.

Nie, pomyślałam desperacko. To nie może się dziać.

Los nie mógł być aż tak okrutny.

Previous ChapterNext Chapter