Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 5: Nie masz prawa mówić tutaj!

Briony's POV

W przymierzalni ostrożnie zdejmowałam ubrania treningowe. Lustro pokazywało dokładnie to, czego się spodziewałam - świeże srebrne oparzenia przecinające stare blizny. Krew wciąż sączyła się z najnowszych ran.

Wyciągnęłam mały pojemnik z ziołową maścią, którą Luna Isabella potajemnie mi dała. Ledwo łagodziła pieczenie, ale lepsze to niż nic. Szybko ją nałożyłam, a potem ubrałam się, upewniając się, że wszystkie ślady pozostają ukryte.

Gdy wyszłam, Layla była już przebrana i czekała.

"Chodźmy," powiedziała. "Następna jest historia."

Lekcja historii ciągnęła się jak zawsze, szczególnie po treningu. Ale dziś czułam się inaczej - czułam, że oczy są na mnie skierowane ze wszystkich stron. Sparing zdecydowanie przyciągnął uwagę ludzi.

"Więc Bogini Księżyca naprawdę wybiera partnerów dla wszystkich?" wyszeptała Layla.

"Tak. Ale musisz poczekać do pierwszej pełni księżyca po ukończeniu osiemnastu lat, żeby to naprawdę poczuć."

"To takie romantyczne."

Dla kogoś takiego jak ja, pewnie nie będzie żadnego romansu. Kto by chciał partnera, którego wszyscy nienawidzą?

Czułam, że Victoria siedzi przed nami, jej ramiona były sztywne. Dzisiejszy trening naprawdę ją wkurzył. Wiedziałam, że zemsta nadchodzi.

W końcu zadzwonił dzwonek. Uczniowie zaczęli się pakować, gotowi do wyjścia.

"Dziś było super!" Layla przeciągnęła się. "Trening tutaj to nie żarty."

"Poszło ci świetnie."

"Jeszcze daleko mi do twojego poziomu." Uśmiechnęła się.

Razem poszłyśmy do naszych szafek. Wtedy usłyszałam stukot obcasów na linoleum.

"Zatrzymaj się!"

Głos Victorii przeciął hałas na korytarzu jak ostrze. Zatrzymałam się, przygotowując się.

Podążała za nią Zoey i Chloe. Jej zwykła perfekcyjna maska zniknęła - czysta wściekłość wykrzywiała jej twarz.

"Kim ty do diabła myślisz, że jesteś?" Ustawiła się przede mną, jej głos drżał z gniewu. "Popisujesz się, próbując zwrócić na siebie uwagę?"

Wiedziałam, o co naprawdę chodziło. Trojaczki oglądały nasz sparing. W skrzywionym świecie Victorii, to czyniło mnie zagrożeniem.

"Nie-"

"Zamknij się!" Jej krzyk odbił się echem po korytarzu, sprawiając, że inni uczniowie zatrzymali się i patrzyli. "Morderczyni! Przestań udawać, że jesteś kimś wyjątkowym tylko dlatego, że potrafisz rzucić cios!"

To słowo uderzyło jak fizyczny cios. Morderczyni. Tak, to właśnie większość ludzi widziała, gdy na mnie patrzyła.

"Powinnaś być jak twoja martwa matka i po prostu zniknąć," wypluła Victoria. "Świat nie potrzebuje takiego śmiecia jak ty-"

"Dość." Layla stanęła między nami, jej głos był spokojny, ale śmiertelny. "Skończyłaś?"

Victoria zamarła. Nikt nigdy nie stawał przeciwko niej publicznie.

"Kim ty niby jesteś?" Szybko się otrząsnęła, zwracając swój jad na Laylę. "Nie masz tu prawa głosu, nowa!"

"Tak?" Layla przechyliła głowę, jej bursztynowe oczy błyszczały. "Jestem pewna, że nigdzie nie ma miejsca na prześladowanie."

"Prześladowanie?" Victoria prychnęła. "Utrzymuję porządek! Niektórzy muszą znać swoje miejsce-"

"A niektórzy," przerwała jej Layla, "używają prześladowania, żeby ukryć, jak naprawdę są puste i niepewne."

Twarz Victorii zaczerwieniła się. "Jak śmiesz-"

"Dokładnie wiem, gdzie stoję." Głos Layli stał się ostry jak nóż. "Jestem córką dr Harrisona. Moja rodzina właśnie oficjalnie dołączyła do stada Polaris. W twojej małej hierarchii, nikt mnie nie przewyższa oprócz rodziny Alfa Adama. Więc może powinnaś dobrze przemyśleć, co tu robisz, Victorio."

Korytarz zamarł w absolutnej ciszy. Imię Dr. Harrisona uderzyło jak bomba, odbierając całą kolor z twarzy Victorii. Jako jeden z najlepszych naukowców watahy, jego status przewyższał większość tradycyjnych szlachciców.

„I jeszcze jedno,” kontynuowała Layla. „Z kim się przyjaźnię, to moja sprawa. Nie potrzebuję niczyjej zgody. Zrozumiano?”

Usta Victorii drżały. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła znaleźć słów. Zoey i Chloe wyglądały, jakby chciały zapaść się pod ziemię.

Patrzyłam na Laylę w szoku. Nikt nigdy mnie tak nie bronił. Uczucie było tak obce, że oczy zaczęły mi się szklić.

„Co tu się dzieje?”

Serce mi zamarło. Noah i jego przyjaciele pojawili się na końcu korytarza, idąc w naszą stronę. Ethan prowadził, oczywiście przyciągnięty zamieszaniem.

Victoria natychmiast zmieniła maskę, wymuszając fałszywy uśmiech. „Nic! Tylko rozmawiałyśmy.”

„Rozmowa wymaga krzyków?” Ethan uniósł brew, jego wzrok zatrzymał się na Layli. „Połowa szkoły mogła was słyszeć.”

Twarz Victorii znów poczerwieniała, tym razem z zażenowania. Stracić panowanie nad sobą przed swoimi „książętami” było największym upokorzeniem.

„Maxwell,” zwróciła się do najstarszego z trojaczków, próbując odzyskać twarz. „Rozmawiałyśmy o... dziewczyńskich sprawach.”

Maxwell zmarszczył brwi, wyraźnie nie kupując tego. Jego oczy prześlizgnęły się po moim spuchniętym policzku, a wyraz twarzy stał się zimny.

„Nie wygląda to na przyjacielską rozmowę,” powiedział Christopher. Zwykle żartowniś, teraz nie uśmiechał się.

Benjamin milczał, ale jego ciemne oczy poruszały się między mną a Victorią, jakby analizował wszystko.

„Właśnie wychodziłyśmy,” powiedziała Victoria przez zaciśnięte zęby. Rzuciła mi spojrzenie, które krzyczało to jeszcze nie koniec, zanim odeszła ze swoimi zwolenniczkami.

Tłum zaczął się rozchodzić. Wypuściłam oddech, którego nie wiedziałam, że wstrzymywałam.

„Wszystko w porządku?” zapytała Layla.

„Tak. Dzięki. Ale nie powinnaś-”

„Nie.” Pokręciła głową. „Od tego są przyjaciele.”

Przyjaciele. Słowo sprawiło, że poczułam ciepło w piersi, ale też niepokój. Victoria nie zostawi nikogo, kto się do mnie zbliży, bezkarnie.

„Dobrze powiedziane,” Maxwell podszedł, jego głos był łagodny, ale stanowczy. „Nikt nie powinien być tak traktowany.”

Pozostali chłopcy też podeszli. Noah trzymał się z tyłu, jego wyraz twarzy był skomplikowany. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale... nie zrobił tego.

Klasyczny Noah - zawsze wybierał milczenie, gdy to miało znaczenie.

„Właściwie szukaliśmy Layli,” powiedział Christopher, przełamując napięcie. „Chodzi o jutrzejszy wieczór.”

„Jutrzejszy wieczór?” Layla wyglądała na zaciekawioną.

„Tak,” Noah w końcu się odezwał, wciąż unikając mojego wzroku. „Alpha Adam i Luna Isabella organizują kolację powitalną dla twojej rodziny, która dołącza do watahy.”

„O!” Oczy Layli rozbłysły. „To wspaniale! Moi rodzice będą zachwyceni.”

„Co do tego...” Ethan podrapał się po głowie, rzucając ukradkowe spojrzenia na Laylę. „Twoi rodzice zostali wezwani do instytutu badawczego jutro. Mogą nie zdążyć. Ale Alpha Adam powiedział, że kolacja powinna się odbyć, więc...”

„Chcą, żebyś reprezentowała swoją rodzinę,” dokończył Maxwell.

Layla skinęła głową. „Nie ma problemu. To dla mnie zaszczyt.”

„Poza tym,” Noah nagle spojrzał na mnie - pierwszy raz tego dnia, kiedy nawiązał kontakt wzrokowy. „Ty też powinnaś przyjść.”

„Co?” Mrugnęłam.

„Layla potrzebuje kogoś przy sobie,” wyjaśnił, jego ton był sztywny. „Skoro jesteście przyjaciółkami, to ma sens, żebyście przyszły razem.”

Previous ChapterNext Chapter