




Rozdział 1: Jej wygląd
Juno's POV
Wciąż pamiętam nasz dzień ślubu, jakby to było wczoraj. Miałam osiemnaście lat, młoda i desperacko zakochana w Matthew. On miał dwadzieścia jeden, silny, ambitny, i wybrał mnie spośród wszystkich kobiet w stadzie. Mnie, Juno Warden, dziewczynę, która nie miała nic niezwykłego oprócz może swoich głęboko czerwonych włosów.
"Mój czerwony różu," nazywał mnie, splatając palce w moich lokach, jego oczy pełne czułości. Nie byłam najpiękniejsza, ale Matthew nigdy nie zdawał się zauważać nikogo innego. To sprawiało, że czułam się wyjątkowa, że znosiłam zazdrosne spojrzenia innych kobiet, które uważały, że zasługują na bycie Luną bardziej niż ja.
Siedem lat później, czasami wciąż nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Matthew został Alfą stada Pineridge, a ja jego Luną. Rządziliśmy razem, kochaliśmy się razem, budowaliśmy życie razem. Siedem lat szczęścia.
Aż do dzisiejszej nocy.
"Wyglądasz pięknie," Matthew szepnął mi do ucha, gdy zajęliśmy miejsca przy stole zarezerwowanym dla nas na przyjęciu Joela. Jego ręka spoczywała posiadawczo na moich plecach, ciepła przez materiał mojej ciemnozielonej sukienki.
Uśmiechnęłam się, opierając się o jego dotyk. "To tylko prosta sukienka."
"To nie sukienka." Pocałował mnie w skroń, jego zapach otaczał mnie.
Przyjęcie było w pełnym rozkwicie, członkowie stada mieszali się, pili i śmiali. Joel przebił samego siebie dekoracjami i jedzeniem. Jako Beta, wiedział, jak zorganizować przyjęcie, które zadowoli jego Alfę.
Sączyłam wino, obserwując tancerzy, kiedy to poczułam. Nagła zmiana energii Matthew obok mnie. Jego zapach zmienił się, stając się ostrzejszy, bardziej pierwotny. Odwróciłam się, aby na niego spojrzeć, ale jego uwaga była gdzie indziej, jego wzrok utkwiony po drugiej stronie sali.
Podążając za jego spojrzeniem, zobaczyłam ją.
Stała przy wejściu, wizja w aksamitnym indygo. Jej sukienka idealnie przylegała do jej krągłości, małe kryształki łapały światło przy każdym ruchu. Ale to nie sukienka sprawiła, że mój żołądek się ścisnął. To była ona. Falujące złotobrązowe włosy spływały po jej plecach. Jej twarz była nieskazitelna, jak biała porcelana, z wysokimi kośćmi policzkowymi i pełnymi ustami. Nawet z drugiego końca sali mogłam zobaczyć jej jeziorno-niebieskie oczy skanujące tłum.
Kiedy te oczy zatrzymały się na Matthew, czas jakby się zatrzymał.
"Matthew?" powiedziałam cicho. Brak odpowiedzi. "Matthew," powtórzyłam, trochę głośniej.
Nawet nie mrugnął. Jego oddech zmienił się, stając się szybszy, płytszy. Lekko dotknęłam jego ręki, a on się wzdrygnął, jakby budząc się z transu.
Kiedy spojrzał na mnie, jego oczy na chwilę błysnęły złotem. "Juno," powiedział, jego głos ochrypły.
Coś zimnego i ciężkiego osiadło w mojej piersi. Wiedziałam, co się dzieje. Każdy wilk wiedział.
"Nie czuję się dobrze," skłamałam. "Może powinniśmy wrócić do domu."
Kiwnął głową, ale jego oczy już wróciły do niej. A teraz ona patrzyła prosto na niego, jej głowa lekko przechylona, ciekawość i coś jeszcze – coś nieuchronnego – w jej wyrazie.
Moje serce biło mocno o żebra. Nie, nie, nie. To nie mogło się dziać. Seraphine, moja wilczyca, warczała niespokojnie wewnątrz mnie, wyczuwając zagrożenie.
"Alfa Matthew! Luna Juno! Dobrze się bawicie?"
Głos Joela przerwał mój paniczny nastrój. Podszedł do naszego stołu z szerokim uśmiechem, który zbladł, gdy zauważył napięcie.
Szarpnęłam rękę Matthew, próbując skierować jego uwagę. Ostatnią rzeczą, której potrzebowałam, było to, aby Joel zauważył, że jego Alfa otwarcie wpatruje się w inną kobietę, podczas gdy jego Luna siedzi tuż obok niego.
"Joel," Matthew skinął głową, ale zaraz zapytał, "Kim jest ta kobieta? Ta w niebieskiej sukience."
Oczy Joela przeskoczyły z Matthew na mnie, a na jego twarzy pojawiła się troska. Przełknęłam ślinę i odwróciłam wzrok, czując, jak moje policzki płoną z upokorzenia.
"To Isabelle Richards," odpowiedział Joel. "Córka Alfy Charlesa z watahy Emberwood."
"Isabelle," powtórzył Matthew, jej imię brzmiało na jego ustach niemal z czcią.
Joel zaczął się niespokojnie wiercić. "Powinienem sprawdzić, co u innych gości. Przepraszam." Przed odejściem rzucił mi współczujące spojrzenie, które sprawiło, że chciałam zniknąć.
Wymusiłam uśmiech i patrzyłam, jak odchodzi, a moje paznokcie wbijały się w dłonie pod stołem.
Kiedy spojrzałam ponownie, zobaczyłam Isabelle zmierzającą w stronę balkonu, jej sukienka falowała wokół niej jak woda. Matthew nagle wstał.
"Potrzebuję chwili," powiedział, nawet na mnie nie patrząc. "Zaraz wracam."
Nie zapytałam, dokąd idzie. Już wiedziałam. Patrzyłam, jak za nią idzie, jego krok był pełen zapału.
Część mnie chciała pójść za nimi, posłuchać, co będą do siebie mówić. Ale łzy już paliły mi oczy, więc szybko je otarłam. Bałam się wiedzieć.
Zamiast tego zostałam na swoim miejscu i piłam. Jedna szklanka. Potem druga.
Minęła godzina. Matthew nie wrócił.
Odeszłam sama.
Nie zabrałam samochodu. Gdy byłam wystarczająco daleko od imprezy, zdjęłam sukienkę, ukryłam ją pod krzakiem i pozwoliłam, by moja wilcza natura przejęła kontrolę.
Jako Seraphine biegłam przez las, czując ziemię pod łapami, wiatr w futrze. Ale nawet w wilczej formie nie mogłam uciec od swoich myśli.
"On powinien być nasz," wyła Seraphine w mojej głowie.
Wiem, odpowiedziałam w myślach.
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje. Siedem lat razem, a w jednej chwili wszystko się zmieniło, bo ona weszła do pokoju.
Przeznaczona para. Najsilniejsza więź, jaką wilkołak może doświadczyć. Tego Matthew i ja nie mieliśmy.
Mój wycie odbił się echem wśród drzew, pełen smutku i strachu. Może gdzieś tam czekał na mnie mój własny przeznaczony partner. Ale wiedziałam, że szanse są małe. Większość wilków nigdy nie znajduje swoich przeznaczonych.
Biegnąc, próbowałam myśleć racjonalnie. Matthew nie wyrzuciłby siedmioletniego małżeństwa i więzi z watahą tak łatwo. Jako oznaczeni partnerzy, odrzucenie naszej więzi osłabiłoby jego siłę jako Alfy. Ale nie mógł też odrzucić Isabelle, żaden wilk nie mógł oprzeć się sile przeznaczonej pary. To był nasz najsilniejszy instynkt.
Gdyby Matthew był zwykłym członkiem watahy, mogłabym zażądać, by dokonał wyboru albo nawet zwolnił go z naszej więzi. Ale on był Alfą. Nasza wataha zależała od jego siły. Gdybym zerwała więź z nim, osłabiłoby to jego moc, czego on i wataha nie mogli zaakceptować.
A Isabelle nie była zwykłym wilkiem. Nawet jeśli nie wyglądała na odpowiednią Lunę, była córką Alfy, prawdopodobnie z krwią Alfy. Czym byłam w porównaniu do niej? Tylko córką wojownika Delty bez specjalnej linii krwi.
Wiedziałam, co prawdopodobnie się stanie. Matthew poprosi mnie, żebym go dzieliła, żebym zaakceptowała obecność Isabelle w naszym życiu. To się już wcześniej zdarzało z innymi Alfami, którzy znaleźli swoje przeznaczone pary po oznaczeniu. Wybrana partnerka zostawała dla stabilności watahy, podczas gdy przeznaczona para spełniała potrzebę duszy.
Piekące uczucie na karku, tam gdzie znajdował się znak Matthew, sprawiło, że się potknęłam. Zaskomlałam, wiedząc, co to oznacza. Więź przeznaczonej pary już mnie wyzywała.