




Rozdział 5
„Przestań mnie śledzić.”
Zaid nic nie mówi, nadal idąc za mną, gdy zmierzam na kolejne zajęcia.
Mój głos wciąż drży z nerwów, z ataku paniki, który prawie mnie wykończył. Ale nie obchodzi mnie to.
Wchodzę do klasy pani Art, przewracając oczami, gdy Zaid podąża za mną. Kieruję się prosto do miejsca obok cichej dziewczyny, która wczoraj siedziała sama, ale Zaid łapie mnie za plecak i ciągnie w stronę tylnych rzędów, siadając obok mnie.
„Nawet nie masz tych zajęć,” syczę, wycierając świeże łzy spływające po mojej twarzy.
„Chodzę na jakie chcę,” wzrusza ramionami.
Parskam. „Kim ty w ogóle jesteś?”
„Jestem Zaid,” wzrusza ramionami.
„Wiesz, o co mi chodzi.”
Pani Art zaczyna lekcję, każąc nam przeczytać rozdział książki, którą położyła na naszych ławkach. Podnoszę książkę i zasłaniam nią twarz, patrząc na Zaida.
Zaciskam szczęki. „Dlaczego tu jesteś?”
„Chciałem tylko upewnić się, że wszystko z tobą w porządku.”
„Gówno prawda,” syczę. To przez niego prawie się załamałam. Prosiłam go, błagałam go, żeby przestał. Nic nie zrobił, tylko mnie dręczył i rzucał mi to w twarz.
„Nie chciałem, żeby tak się stało,” szepcze. Nie patrzy na mnie, nawet nie podnosi swojej książki, tylko patrzy prosto przed siebie, jakby pani Art przechadzała się po klasie.
„To najgorsze przeprosiny, jakie słyszałam.”
„To nie są przeprosiny,” obraca się do mnie, jego twarz jest ostra, a oczy kalkulujące. „Nie przepraszam za coś, czego ty nie możesz kontrolować.”
Serce wali mi w piersi, a końcówki palców drętwieją. „Dupek.”
„Nauczyłem się kontrolować swoje ataki paniki. Ty też musisz to zrobić.”
Kopnęłam go w piszczel pod ławką, a na jego ustach pojawia się uśmiech. To mnie tylko bardziej wkurza, to nie była zamierzona reakcja. „Co? Myślisz, że skoro pokazaliśmy sobie nasze blizny, to jesteśmy tacy sami? Że możemy się związać? Nowina: nikt nie chce być przyjacielem degenerata.”
Parska śmiechem, jego ramiona drżą.
„Cieszę się, że cię to bawi.”
Wzrusza ramionami. „To zabawne. Mój ojciec tak mnie nazywa.”
„Cóż, wydaje się być mądrym człowiekiem.”
Obraca się do mnie, jego ręce są zaciśnięte w pięści. „Naprawdę uważasz, że to komplement być porównanym do czterdziestoletniego mężczyzny?”
Moje nozdrza się rozszerzają. „Kiedy tracisz swojego czterdziestoletniego ojca, tak, to komplement.”
Ból błyska w jego oczach. „Więc rozumiem, że to byłby komplement, gdyby mnie porównano do czterdziestoletniej kobiety?”
Szok zatyka mi mowę, a moje oczy, jakby same z siebie, śledzą linię jego klatki piersiowej i brzucha, gdzie znajduje się jego blizna. Nic nie mówi, ale ten wyraz w jego oczach jest wystarczającym potwierdzeniem.
To ten sam wyraz, który widzę w lustrze, kiedy nie mogę powstrzymać winnych myśli przed przejęciem mojego umysłu. Ten wyraz, który mam, kiedy życzę sobie, żeby to ja umarła, żeby mój ojciec i Alex mogli żyć. Ten wyraz, który mam, kiedy nie rozumiem, dlaczego to ja przeżyłam.
Dupa czy nie, Zaid stracił matkę i moje serce bolało za niego.
Dokładnie wiem, co czuje, z jakimi myślami walczy.
"Nie patrz na mnie z litością," mruczy, przykładając palce do ust, patrząc przed siebie. "Mam tego dość. Poza tym, z mojej perspektywy, to ty potrzebujesz więcej pomocy niż ja."
Odwracam wzrok i próbuję skupić się na słowach w książce. Rozmazują się przed moimi oczami i walczę, by się skoncentrować. Nie mówimy do siebie nic więcej przez resztę lekcji, a gdy dzwonek oznajmia koniec, podąża za mną do mojej ostatniej klasy tego dnia.
"Naprawdę nie musisz za mną chodzić. Teraz już sobie radzę," zatrzymuję się na korytarzu, odwracając się do niego.
Marszczy brwi. "Nie chodzę za tobą. To są moje zajęcia."
Unoszę brew. "Nie wierzę ci."
Rozejrzał się, uśmiechając się złośliwie. "Nie ma to znaczenia."
"Wczoraj cię tu nie było."
Parska. "Czy wyglądam na kogoś, kto zawsze chodzi na zajęcia?"
Zaciskam usta. Nie wygląda, ale czuję się głupio, przyznając mu rację. Zamiast tego, obracam się na pięcie i wchodzę do klasy, wzdychając z irytacją, gdy siada obok mnie.
"Czy kiedykolwiek zostawisz mnie w spokoju?"
Oblizał wargi, odchylając głowę i zamykając oczy, jakby przygotowywał się do drzemki. "Nie."
Wewnątrz mnie gotuje się ogień, kipiący ze mnie, gdy wydycham, ale nic nie mówię, wiedząc, że żadna rozmowa z nim nie skończy się dla mnie dobrze.
Jego szczęka się zaciska, żyła na szyi pulsuje. Ma tatuaż za uchem, jakiś ptak, czarny z dużymi skrzydłami i ostrym dziobem. Podnosi głowę, patrząc na przód sali.
"To kruk."
Przełykam ślinę, "O czym mówisz?"
Uśmiecha się i przenosi te ciemne oczy na mnie, "Obserwowałaś mnie."
"Nie, nie obserwowałam."
Przechyla głowę, jego uśmiech rozszerza się w szeroki grymas. Jego oczy badają mnie, od czubka głowy po piersi. Rozgrzewam się pod jego spojrzeniem i oblizuję wargi, zmuszając się, by nie odwrócić wzroku, by nie dać mu satysfakcji.
"Jesteś okropną kłamczuchą."
Wdycham powietrze. Wiem, że jestem okropną kłamczuchą, nienawidzę kłamstwa, nienawidzę oszukiwać. Nic nie mówię, tylko patrzę na niego, gdy zbiera swoje rzeczy. Zostało jeszcze 30 minut lekcji.
"Odchodzisz?"
Wzrusza ramionami. "Te zajęcia to bzdura."
Pochyla się do biurka, gotów wstać, ale wyrywam się. "Dlaczego kruk?"
Jego oczy zwężają się, prześlizgują się po mojej twarzy, od oczu do ust. "Czy wiesz, co symbolizują kruki?"
Kręcę głową.
Przechyla głowę, wstając do pełnej wysokości, ale zanim opuści klasę, szepcze jedno słowo.
"Śmierć."