Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 2

Perspektywa Arii

Sześć lat później...

Oficjalny list od Sojuszu Wilkołaków ciężko spoczywał w moich dłoniach, jego śnieżnobiały papier opatrzony starożytną pieczęcią, która rządziła naszym gatunkiem od wieków. Moje palce śledziły wytłoczony symbol – głowę wilka otoczoną dwunastoma gwiazdami, reprezentującymi pierwotne stada, które utworzyły Sojusz.

Ze względu na niedawny wzrost liczby ataków dzikich wilków, Sojusz prosi o Twoją pomoc jako instruktora walki w naszym ośrodku szkoleniowym...

Gorzki śmiech wyrwał się z moich ust. Sześć lat temu odebrano mi status w stadzie, moje połączenie z wilkiem zostało zerwane przez truciznę, której użyła Bella. A teraz chcieli, żebym wróciła? Ironia nie umknęła mojej uwadze.

Popołudniowe słońce Los Angeles wpadało przez okna mojego mieszkania, łapiąc drobinki kurzu, które tańczyły jak spadające gwiazdy. To małe, dwupokojowe mieszkanie było moim domem przez ostatnie cztery lata – nie było to luksusowe życie, jakie znałam jako księżniczka Srebrnego Księżyca, ale było moje, zdobyte przez pot i determinację.

Mój wzrok powędrował do ściany z oprawionymi wycinkami z gazet. "Wschodząca gwiazda MMA odnosi kolejne zwycięstwo." "Cicha Burza: Niezwyciężona w 15 walkach." "Tajemniczy zawodnik kontynuuje pasmo zwycięstw." Każdy nagłówek oznaczał kolejny krok w odbudowywaniu mojego życia od podstaw.

Te pierwsze miesiące po wygnaniu były najtrudniejsze. W ciąży, samotna i odcięta od swojego wilka – nigdy nie czułam się bardziej bezbronna. Poranne mdłości zaczęły się kilka dni po przekroczeniu granicy terytorium Srebrnego Księżyca. Na początku obwiniałam stres i resztki trucizny, której użyła Bella. Ale gdy tygodnie mijały, a moje ciało się zmieniało, prawda stała się niepodważalna.

Pamiętam, jak siedziałam w tej zimnej poczekalni kliniki, ręce drżały, gdy wpatrywałam się w pozytywny test ciążowy. Ledwo skończone 18 lat, bez stada, bez pieniędzy, bez wilka. Pielęgniarka zapytała o ojca, a ja zakrztusiłam się gorzką prawdą – nie mogłam sobie przypomnieć jego twarzy. Tamta noc w Mountain View Resort była nadal zamglona przez narkotyki.

Ale gdy po raz pierwszy usłyszałam bicie serca mojego dziecka, coś we mnie się zmieniło. Nie pozwolę, by zdrada Belli i Emmy zniszczyła dwa życia.

Dźwięk małych stóp biegnących korytarzem wyrwał mnie z myśli. "Mamo! Zobacz, co narysowałem w szkole!"

Lucas wpadł do salonu, pełen nieskończonej energii i jasnych uśmiechów. W wieku sześciu lat już wykazywał oznaki swojego wilkołaczego dziedzictwa – zwiększoną siłę, przyspieszone gojenie i zmysły ostrzejsze niż u jakiegokolwiek ludzkiego dziecka. Jego zielone jak las oczy, tak różne od moich bursztynowych, błyszczały z podekscytowania, gdy podawał mi kartkę papieru.

"Jest piękny, kochanie." Przyciągnęłam go do siebie, wdychając jego znajomy zapach – igliwia i słońca, nieskażony goryczą dorosłego świata. Rysunek przedstawiał dwie postacie trzymające się za ręce pod pełnią księżyca. Prosty, ale ścisnął mi gardło z emocji.

"Nauczycielka powiedziała, że powinniśmy narysować nasze rodziny," wyjaśnił, przytulając się do mnie. "Narysowałem ciebie i mnie, i księżyc, bo..." Jego głos zniżył się do konspiracyjnego szeptu, "bo jesteśmy specjalni."

Serce mi się ścisnęło. Od momentu, gdy Lucas mógł zrozumieć, uczyłam go, by był ostrożny ze swoimi "specjalnymi" zdolnościami. Żadnego popisywania się siłą w szkole.

"Zgadza się, kochanie." Pocałowałam go w czubek głowy, przeczesałam palcami jego rozczochrane, ciemne włosy. "Jesteśmy wyjątkowi. I dlatego musimy być szczególnie ostrożni, pamiętasz?"

Poważnie skinął głową, ale jego uwaga już się przeniosła. "Czy możemy na kolację zjeść pizzę? Jimmy w szkole mówił, że jego mama pozwala mu jeść pizzę w każdy piątek!"

Zaśmiałam się, wdzięczna za te proste troski dzieciństwa. "Idź się umyć i zacznij odrabiać lekcje. Porozmawiamy o kolacji później."

Gdy Lucas wybiegł, wróciłam do listu od Sojuszu. Pozycja, którą oferowali, była dobra – pełne zakwaterowanie, doskonała pensja, a co najważniejsze, szansa dla Lucasa, by dorastał wśród innych takich jak on. Ale powrót do tego świata oznaczał zmierzenie się ze starymi ranami, starymi wrogami.

Telefon zawibrował z wiadomością od mojego agenta: „Kolejna walka zaplanowana na przyszły miesiąc. Jesteś w?”

Walka uratowała nas w tamtych pierwszych dniach. Mając dziecko i desperacko potrzebując gotówki, natknęłam się na podziemny klub walk. Nawet bez siły wilka, lata treningu bojowego uczyniły mnie groźną. Jedna walka prowadziła do kolejnej, a wkrótce zyskałam reputację. Nazywali mnie Cichą Burzą – szybka, zwinna i śmiertelna. Nikt nie wiedział, że w każdą pięść wkładałam lata gniewu i zdrady.

Legalny obwód przyszedł później, po narodzinach Lucasa. Między walkami a nauczaniem w lokalnych dojo udało mi się stworzyć dla nas stabilne życie.

Ale ostatnio zauważyłam zmiany w Lucasie. Jego „szepty” stawały się silniejsze, pytania o naszą naturę coraz częstsze. Potrzebował przewodnictwa, którego nie mogłam mu zapewnić sama – nie z moim zerwanym związkiem z wilczym światem.

Na półce zauważyłam oprawione zdjęcie – moja matka Olivia, promienna w stroju swojego stada Srebrnego Księżyca. Zginęła, chroniąc dziedzica Cienia Kłów przed atakiem dzikiego wilka, tego samego rodzaju, który teraz zagrażał naszym społecznościom. Ataki stawały się coraz śmielsze, bliżej zaludnionych obszarów. Ile jeszcze osób zginie, bo młodsze pokolenie brakowało odpowiedniego treningu bojowego?

"Mamo?" Lucas pojawił się w drzwiach, trzymając teczkę z zadaniami domowymi. "Wszystko w porządku? Czuję, że jesteś smutna."

"Nie jestem smutna, skarbie." Wyciągnęłam ramiona, a on natychmiast wspiął się na moje kolana. "Po prostu myślę o zmianach, które możemy musieć wprowadzić."

"Jakich zmianach?" Mrugnął swoimi pięknymi zielonymi oczami.

Wzięłam głęboki oddech, wdychając jego kojący zapach. "Co byś powiedział na przeprowadzkę do nowego miejsca? Takiego, gdzie są inni wyjątkowi ludzie jak my?"

Jego twarz rozjaśniła się. "Chcesz powiedzieć, że są inni ludzie, którzy słyszą szepty?"

"Wielu." Uśmiechnęłam się, tłumiąc własne obawy.

"A co z twoimi walkami? I moją szkołą? I Leo?" Pytania wylały się z niego w typowy sześciolatkowy sposób.

Leo, syn alfa północnego stada. Mój jedyny prawdziwy przyjaciel z dawnych czasów, który znalazł mnie sześć miesięcy po moim wygnaniu i zaoferował pomoc bez osądu. Był moją opoką podczas ciąży, porodu i tych bezsennych pierwszych miesięcy z noworodkiem.

"Czasem musimy podejmować trudne decyzje," wyjaśniłam, powtarzając słowa, które kiedyś powiedziała mi moja matka. "Ale obiecuję, że gdziekolwiek pójdziemy, będziemy razem."

Previous ChapterNext Chapter