




Rozdział 3
"Nie ma nic, co mogłoby cię przygotować na widok twojego dziecka w ramionach kogoś, kto jest gotów je skrzywdzić. To właśnie w tym momencie zdajesz sobie sprawę, do jakiej przemocy jesteś naprawdę zdolny." ~Fane
"Wilkołak?"
Gdy tylko Fane usłyszał głos swojej partnerki w umyśle, wziął głęboki oddech. Jakby nie oddychał od momentu, gdy pojawiła się na polu bitwy. "Jacquelyn, wszystko w porządku? Jak nasz syn?" Był zdesperowany, by wiedzieć, że nie zostali skrzywdzeni. Był tak wściekły na polu bitwy i skupiony na kontrolowaniu swojego wilka, że nawet nie próbował użyć ich więzi. To tylko dowodziło, jak bardzo był poza kontrolą.
"Jesteśmy w porządku," powiedziała szybko, niewątpliwie czując jego dzikie emocje. "Slate i ja jesteśmy sami w pokoju. Zakładam, że pozostali też zostali podzieleni."
"Skender pomógł Alstonowi," powiedział. Nie pytał, bo nie było innego wyjaśnienia. "Powinienem był go zabić, kiedy mieliśmy okazję. Decyzja Costina na nic. Skender nie powinien żyć dłużej niż trwało wyjście z samochodu, gdy przyjechał."
"Na ten moment, nie mogę się z tobą nie zgodzić," odpowiedziała jego partnerka. "Po prostu nie rozumiem, jak mógł to zrobić swojej watażce. Zawsze wydawał się tak lojalny wobec Vasile, wobec was wszystkich."
"Zakon go zindoktrynował. To jedyne wyjaśnienie tak złego zachowania u kogoś, kto nigdy wcześniej nie wykazywał niczego podobnego."
Fane poczuł, jak jego partnerka przesyła mu miłość i komfort przez ich więź. Rozumiała go, wiedziała, że potrzebuje czegoś więcej niż słów. Potrzebował jej. Była częścią niego. Bycie z dala od niej było jak utrata jednej z części ciała—serca, płuc, mózgu. Nie mógł żyć, oddychać ani myśleć bez niej.
"Przetrwamy to," zapewniła go. "Przejdziemy przez to, tak jak przeszliśmy przez wszystkie inne problemy, z którymi się zmierzyliśmy."
Wziął kolejny głęboki oddech i powoli go wypuścił. "Kocham cię. Nigdy w najśmielszych marzeniach nie myślałem, że będę miał zaszczyt mieć kogoś takiego jak ty jako moją partnerkę. Nie stracę cię, bo zawsze będziemy razem, ale nie jestem gotów, żeby to się skończyło, Jacquelyn. Nie jestem gotów opuścić tego życia. Chcę zobaczyć, jak Slate dorasta i znajduje swoją partnerkę. Chcę zobaczyć, jak Thia doprowadza Decebela do szału. Chcę zobaczyć, jak Titus zostaje prezydentem, bo co innego mógłby zrobić tak inteligentny dzieciak? Nie ma innej opcji niż przetrwać to i wrócić do ciebie."
"Więc tak się stanie."
Słyszał łzy w jej głosie. Nie chciał, żeby płakała, ale musiał jej pokazać, jak bardzo ją uwielbia i życie, które mieli. Nie obchodziły go kłótnie, które mieli lub będą mieli. Nie miało znaczenia, jak trudno było być związanym i żonatym z osobą, która była równie wadliwa jak on. Odmówił, by to było ich zakończenie.
"Też cię kocham, wilkołaku. Proszę, staraj się nie martwić za bardzo." Brzmiała tak odważnie, tak kontrolująco.
"Bądź bezpieczna dla mnie. Nie rób niczego, co mogłoby zdenerwować Alstona."
Zaśmiała się. "Myślę, że Jen jest tą, która powinna to usłyszeć. Będę czekać i obserwować. Może popełnią gdzieś błąd i uda nam się uciec."
"Zabierzemy was, Luno. Nie rób niczego, co mogłoby zagrozić tobie lub Slate'owi." Warczał, ale nie mógł się powstrzymać. Ona i Slate byli dla niego wszystkim.
"Obiecuję," powiedziała szybko. "Będę bezpieczna i będę chronić Slate'a."
Fane wyobraził sobie, jak obejmuje ją ramionami i przyciska usta do jej ust. Usłyszał jej westchnienie i wiedział, że go czuje.
"Gdzie jesteś?" zapytała. "Zakładam, że nie jesteście po prostu na zewnątrz kompleksu. Chociaż, nie zdziwiłabym się, gdybyście byli."
"Jestem z watażką twojego ojca, tak jak Decebel. Odmówiliśmy opuszczenia kontynentu. Mój ojciec i reszta watażki wrócili do Twierdzy, żeby sprawdzić, co u innych. I inni nadprzyrodzeni też wrócili do swoich ludzi. Będą się ponownie zbierać, jak najszybciej, żeby zaplanować akcję ratunkową," powiedział. "Mój ojciec nie pozwolił mi zostać na zewnątrz kompleksu," dodał ponuro.
Zaśmiała się, a dźwięk ten go uspokoił. "Twój ojciec jest mądry."
„Jest.” Teraz, gdy jego umysł był jasny, a wilk nieco uspokoił się, ponieważ wciąż mógł komunikować się przez więź, zrozumiał powody swojego ojca. Vasile nie utrzymywał swojej pozycji jako alfa największej watahy na świecie, działając na kaprys. Planował, czekał, obserwował. Jak każdy dobry myśliwy.
„A moja mama?” zapytała nagle Jacquelyn, jakby właśnie sobie przypomniała, że jej matka walczyła u jego boku i innych.
„Jest w porządku. Cypher dobrze ją wyszkolił. Nie wspominając o tym, że ma własne moce, zważywszy na to, że jest duszkiem.”
„A wszyscy inni?”
„Z tego, co wiem, nie było ofiar po naszej stronie,” zapewnił ją.
„Dzięki Wielkiej Lunie za to.”
Fane poczuł alarm przez więź i znieruchomiał. „Co się dzieje, Luno?”
„Ktoś wchodzi do pokoju.” Fane wyobraził sobie, że prawdopodobnie nawet nie zdawała sobie sprawy, że szepcze, jakby ten, kto wchodził, mógł ją usłyszeć.
„Pozwól mi zobaczyć.” Fane chciał spojrzeć jej oczami. Nie chciał jej rozpraszać, ale chciał zobaczyć twarz jednego z jej porywaczy. Jego wilk zapamiętałby i go wytropił.
Chwilę później Fane już nie patrzył przez okno rezydencji watahy w Kolorado. Zamiast tego wpatrywał się w drzwi, które się otwierały. Wszedł mężczyzna – sądząc po bladej skórze, wampir. Trzymał torbę pełną artykułów dla niemowląt.
„Dla kundla,” wampir szydził.
Jego partnerka nie odpowiedziała. Po prostu obserwowała, jak mężczyzna kładzie torbę na podłodze obok kołyski. Fane uznał to za dziwne, że Alston zapewnił im takie rzeczy. Przynajmniej nie byli w pieprzonej lochach otoczeni szczurami. Gdy tylko wampir wyszedł, Jacquelyn zamknęła tę część ich więzi, a on znowu patrzył przez okno.
„To niespodziewane.” Powiedziała to, co myślał.
„Pewnie uważa, że jeśli będzie cię trzymał w dobrym nastroju, bardziej skłonna będziesz spełniać jego żądania,” powiedział Fane.
„Cóż, nie zamierzam odmawiać tych rzeczy. Slate potrzebuje więcej, niż mogę mu dać. Mogę go tylko karmić. Jedna pielucha nie wystarczy na długo.”
Brzmiała na odetchnioną. Oczywiście martwiła się, jak będzie dbać o ich dziecko. Fane nawet nie doszedł do tego etapu w swoich obawach. Był skupiony na tym, żeby nie zostali zranieni.
„Slate śpi.”
„Brzmisz na zmęczoną. Powinnaś odpocząć. Trzymaj więź otwartą, całkowicie, Jacquelyn,” ostrzegł ją. Miała zwyczaj próbować go chronić, zamykając więź, gdy myślała, że coś może go zdenerwować.
„Będę,” obiecała. „Czy będziesz w porządku?”
Widziała go w przeszłości, gdy była ranna. Nie znosił tego dobrze, nawet gdy była to tylko żywa wyobraźnia In Between. Ale dla niej, zachowa się pod kontrolą. Będzie tym, czego potrzebuje, czym potrzebuje być dla Slate’a. „Będę. Wkrótce cię zobaczę.”
„Nie mam co do tego wątpliwości, mój kochany.”
„Naprawdę mam nadzieję, że Jen nie zrobiła nic głupiego,” powiedziała Sally, chodząc po pokoju. To nie była cela, co było miłe, ale nie było to nic więcej niż cztery ściany, drzwi, łóżko i stolik nocny.
„Myślę, że byśmy o tym wiedzieli, gdyby tak zrobiła,” powiedział Costin. „Nic, co robi Jen, nigdy nie jest ciche.”
„Dobry punkt.” Sally zatrzymała się i wpatrywała się w jedną ze ścian. Na kaprys, podniosła pięść i zapukała. Chwilę później odpowiedziało pukanie. Jej głowa odwróciła się, gdy uśmiechnęła się do Costina. „Umieścili nas w sąsiednich pokojach.”
„Skąd wiesz, że to Jacque lub Jen?” zapytał, siedząc z Tytusem w ramionach. Ich syn spał głęboko, za co była wdzięczna. Przeszedł przez ciężkie chwile i potrzebował ucieczki. Sen był świetną ucieczką.
„Posłuchaj,” powiedziała, a potem zapukała wzór. Dun dun dun dun-dun.
Odpowiedź była dun, dun, jakby odpowiadała na pytanie.
„Co to dokładnie było?”
„To było to, co stukaliśmy w okna, kiedy się przemycaliśmy,” wyjaśniła z uśmiechem.
„Co to znaczy?”
„Każde pukanie to słowo. Pojedyncze puknięcia to ‘daj mi’ i podwójne puknięcie na końcu to ‘wszystko jasne’.”
„A jej dwa puknięcia?”
„Dwa puknięcia to ‘wszystko jasne’. Jedno puknięcie to ‘nie’. Co oznacza, że masz się wynosić.”
„Dlaczego się przemykałyście?” zapytał Costin. „Czy wasze matki nie pozwalały wam chodzić do siebie?”
„Nie zawsze, zwłaszcza w szkolne noce. Bez względu na to, wydawało się bardziej ekscytujące przemykać się.”
„To Jen tak powiedziała?” Costin uśmiechnął się szeroko, ukazując dołeczek.
Sally przewróciła oczami. „Tak, a ponieważ łatwiej było zadowolić Jen niż się z nią kłócić, Jacque i ja po prostu to zrobiłyśmy. Wybieraj swoje bitwy, Jacque zawsze tak mówiła.”
„A co z telefonami komórkowymi? Nie mogłyście po prostu pisać do siebie, kiedy byłyście na zewnątrz?”
„Pamiętasz, że Jen lubi operacje wojskowe? Na wojnie nie ma telefonów komórkowych,” powiedziała Sally.
„Wojna?” Costin zaśmiał się.
„Wojna z rodzicami, jak to nazywała Jen. Łatwiej było się nie kłócić,” przypomniała mu.
„Więc to Jen czy Jacque po drugiej stronie?”
„Nie mam pojęcia. Nie ustaliłyśmy sygnału, żeby rozróżniać, kto to jest.” Sally wpatrywała się w ścianę, jakby mogła przez nią przejrzeć. Żałowała, że nie znały alfabetu Morse'a. Dlaczego go nie znały? To przecież rzecz wojskowa. Jak to się stało, że Jen nie zmusiła ich do nauki? Odwróciła się do swojego partnera. „Hej, jesteś stary. Znasz alfabet Morse'a?”
Costin uniósł brew. „Jestem stary?”
Pokiwała głową. „To żadna nowość, kochanie. Ani to, co jest ważne. Znasz alfabet Morse'a?”
Uśmiechnął się do niej. O rany, znał. „Jak to, że znasz alfabet Morse'a?” Niezależnie od tego, że żył ponad sześćdziesiąt lat, dlaczego miałby potrzebować alfabetu Morse'a?
Costin powoli wstał z gracją Canis lupus. Podszedł do łóżka i położył Titusa, przykrywając go kocem. Wyglądał tak malutko w dużym łóżku. Sally zmusiła się, aby się nie denerwować. To by nic nie pomogło. Starała się zachować spokój i nie panikować jak uwięziona wiewiórka.
„Kiedy byłem młodszy, nie było telefonów komórkowych, a czasami stado musiało się komunikować bez podsłuchu,” powiedział Costin, podchodząc do niej.
„A co, jeśli ci, którzy podsłuchiwali, znali alfabet Morse'a?”
„Stworzyliśmy własną wersję po nauczeniu się prawdziwego alfabetu Morse'a.”
„Oczywiście, że tak.” Sally westchnęła. Czy było coś, czego jej partner i inni Canis lupus nie potrafili zrobić?
Costin pocałował ją w nos, cicho śmiejąc się z jej irytacji, a potem zapukał w ścianę. Był to wyraźny wzór. Po chwili zdała sobie sprawę, że to prawdopodobnie bezcelowe, jeśli ani Jacque, ani Jen nie potrafiły odpowiedzieć.
„Co powiedziałeś?” zapytała, choć to nie miało znaczenia, jeśli osoba po drugiej stronie nie rozumiała.
„Powiedziałem, że to Costin, i zapytałem, kim są.”
Sally stała zupełnie nieruchomo, jakby wstrzymując oddech, bo miała wrażenie, że jeśli zacznie oddychać, odpowiedź nie nadejdzie, co oczywiście nie miało sensu.
Kiedy była już pewna, że osoba po drugiej stronie nie odpowie, usłyszała pukanie. A potem kolejne i kolejne. Sally zdała sobie sprawę, że to wzór, a nie przypadkowe puknięcia.
Costin odpowiedział kolejną serią puknięć.
Sally szturchnęła go. „Co powiedzieli? I co odpowiedziałeś?”
„Powiedzieli, że to Jen. Kazałem jej to udowodnić.”
Oczy Sally rozszerzyły się, a potem zwęziły. Nie powinna być zaskoczona. Jen nauczyła się rumuńskiego, na litość boską. Oczywiście, że znała alfabet Morse'a. Prawdopodobnie wzięła kurs online i nigdy nie powiedziała jej ani Jacque.
Z drugiej strony przyszła kolejna seria puknięć, a potem Costin się zaśmiał.
„Co powiedziała ta pseudo G.I. Jane?” Sally zmarszczyła brwi, jakby Jen mogła ją zobaczyć.
„Powiedziała, że lepiej, żebyśmy się nie zabawiali.”
„Serio? To jej sposób na udowodnienie, kim jest?”
Z drugiej strony przyszły kolejne puknięcia.
„Jeśli ja nie mogę mieć zabawy, to nikt nie może,” przetłumaczył Costin.
„Okej, to ona,” potwierdziła Sally. „Zapytaj ją, czy wszystko w porządku.”
Costin zapukał i czekali.
Kiedy Jen odpowiedziała, jej partner uśmiechnął się i potrząsnął głową. „Jest świetnie. To wakacje życia. Nigdy nie było lepiej.”
Sally westchnęła ze śmiechem, opierając ramię o ścianę. Przynajmniej Jen nie straciła poczucia humoru. Sally zawsze czuła, że wszystko będzie dobrze, jeśli Jen trzymała się w kupie. Ale kiedy Jen zaczynała się sypać, Sally wiedziała, że sytuacja naprawdę się pogarsza. Przynajmniej tak to odbierała. Jen była silna. Zawsze potrafiła dostrzec poza natychmiastowym niebezpieczeństwem, że uda im się pokonać przeciwności i odnieść zwycięstwo.
Rozległo się kolejne pukanie, a Costin kontynuował tłumaczenie dla niej.
„Czy coś ci powiedzieli?”
Costin odpowiedział swoimi stukami i powiedział na głos: „Nie. Nic się nie działo, odkąd nas tu umieścili.”
„Mówi, że przynieśli jej rzeczy dla Thii,” powiedział Costin po kolejnych stukach. „I zapytała, jak się czujesz.”
Sally wzruszyła ramionami. „Jestem…” Zatrzymała się. Jak się czuję? To byli ludzie, którzy byli odpowiedzialni za to, co się jej stało w Ocean Side. Zranili ją w sposób, który wciąż ją prześladował, choć wiele się zagoiło, dzięki jej partnerowi i rodzinie. Ale to nie zniknęło. Nigdy nie zniknie. Blizny po tym, co przeszła, zawsze będą tam.
„Moja Sally,” powiedział Costin, wyrywając ją z myśli. Jego piwne oczy wpatrywały się w nią, współczucie i miłość odbierały jej oddech. „To w porządku, że nie czujesz się dobrze.”
Costin odpowiedział Jen, a potem wziął Sally za rękę i pociągnął ją do łóżka, gdzie spał Titus. Usiadł na nim, opierając się o zagłówek, a potem przyciągnął ją do siebie, przytulając ją do siebie i kładąc jej głowę na swoim ramieniu.
„Jesteś najodważniejszą osobą, jaką znam,” powiedział cicho.
Sally pokręciła głową. „To byłaby Jen.”
„Ona jest odważna. Ale ty masz w sobie coś więcej. Jesteś elastyczna. Reagujesz na trudne sytuacje z taką kontrolą. To wymaga wiele, żeby się nie poddać.”
„Ale chciałam się poddać,” przypomniała mu, myśląc o tym czasie, kiedy leżała na podłodze łazienki w ich apartamencie i poważnie rozważała odejście z tego świata. „Jestem pewna, że to nie kwalifikuje mnie jako kontrolowaną.”
„Ale tego nie zrobiłaś,” powiedział z zaciętością w głosie. „Podjęłaś trudną decyzję. Życie jest trudne, moja Sally. Umieranie jest łatwe.”
Sally przygryzła dolną wargę, żeby powstrzymać łzy, bo jego słowa uderzyły ją jak tona cegieł. Życie było trudne. Czasami czuła, że będzie płynąć pod prąd na zawsze i nigdy nie złapie dobrego oddechu. Inne dni były trochę lepsze. Choć umieranie mogło być bolesne, ten ból zniknąłby, gdyby było po wszystkim. Ból życia był codzienny. Czasami żyło się z sekundy na sekundę.
„Myślę, że bycie tutaj bardziej miesza mi w głowie, niż zdawałam sobie sprawę,” powiedziała po kilku minutach ciszy. Jej głowa zsunęła się trochę i spoczęła na jego piersi. Jego bicie serca uspokajało ją. Stałe dudnienie przypominało jej, że on wciąż żyje, co oznaczało, że ona wciąż żyje. Nie wygrali. Gdyby odebrała sobie życie, Zakon by ją pokonał, a na to nie mogła pozwolić. Ani wtedy, ani teraz.
„To nie jest powód do wstydu ani nie czyni cię słabą.” Przytulił ją mocniej i pocałował w czubek głowy.
„Nie sądzę, żebym była tak spokojna, gdybyś nie był tutaj,” przyznała Sally.
„Jesteśmy partnerami,” powiedział po prostu. „Należymy do siebie. Jesteśmy silniejsi razem, a nasze dusze wołają do siebie. Nie byłbym w porządku, gdybym nie był z tobą.” Przez ich więź zobaczyła wspomnienia w jego umyśle – jak to było dla niego, kiedy jej nie było. Costin często starał się trzymać te myśli z dala od niej, ale od czasu do czasu opuszczał gardę i dostawała przebłyski.
„Bardzo mi przykro, że przez to przeszedłeś,” szepnęła.
„Nie masz za co przepraszać. Przeszliśmy przez piekło, moja Sally, i wyszliśmy na drugą stronę. Czy się poparzyliśmy? Absolutnie. Ale wyszliśmy też silniejsi. Myśleli, że mogą nas od siebie oddzielić. Niedocenili więzi partnerów. I przez to też przejdziemy.”
Oczy Sally zaczęły się zamykać. Nie chciała spać. Musiała pozostać czujna, ale była też wyczerpana.
„Mam cię,” powiedział Costin, gdy pocierał jej ramię. „Musisz odpocząć.”
„A co z tobą?”
„Jestem stary, pamiętasz?” Zaśmiał się. „Mogę obyć się bez snu przez dłuższy czas.” Musiał wyczuć jej wahanie, bo jego wilk zawarczał. A potem jego wilk przemówił. „Śpij, partnerko.”
Usta Sally wygięły się w mały uśmiech. Costin potrafił być władczy, ale jego wilk nie miał sobie równych. Zamknęła oczy i odepchnęła zmartwienia związane z ich sytuacją, pozwalając sobie odpłynąć. Costin obok niej i ich syn blisko dawały jej potrzebny spokój.