Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 2

„Czuję, że muszę być przygotowana na wszystko i na każdą ewentualność w każdej chwili. W pewnym momencie myślałam, że powinnam zdać sobie sprawę, że nie jestem wszechmocnym bytem i dlatego nie mogę być wszystkim we wszystkich sytuacjach dla wszystkich ludzi. Jestem tylko uśpioną samicą Canis lupus. Nieważne, ile razy próbuję sobie to przypomnieć, wciąż wkurza mnie, gdy zostaję zaskoczona.” ~Jen

„Zniknęli!” Cyn wykrzyczała, nagle pojawiając się w sali wojennej obok stołu, przy którym siedziały Jacque i Jen, właśnie uświadamiając sobie, że ich wataha została zdradzona na rzecz Zakonu.

Obie dziewczyny zerwały się na równe nogi, a ich krzesła przewróciły się na podłogę od siły ich wstania.

„Kto zniknął?” zapytała Jen, jej ręce już drżały, bo wiedziała, co Cyn powie. Można to nazwać intuicją matki albo po prostu zrozumieniem, że nauczyła się zawsze spodziewać najgorszego, gdy ktoś biegał i krzyczał coś w rodzaju „zniknęli”.

„Szczenięta,” wykrztusiła wojowniczka fae, która zazwyczaj była tak spokojna i stoicka, przez łzy.

Nissa, wysoka fae, którą Peri zostawiła, aby pomogła chronić twierdzę, pojawiła się sekundę później. „Alston,” powiedziała przez zaciśnięte zęby.

Cyn kiwnęła głową. „Alston i Skender. Wysadzili drzwi do żłobka, a Alston związał nas, zanim zdążyliśmy użyć naszych broni lub magii. Potem złapali szczenięta i odeszli.”

„Czułam go,” powiedziała Nissa. „Ale nie mogłam do niego dotrzeć. Próbowałam przemieścić się do jego lokalizacji, ale jakby zneutralizował moje moce. To uczucie zniknęło i mogłam znowu się ruszać. Najpierw sprawdziłam dzieci, a potem podążyłam za magią Cyn tutaj.”

Jen poczuła rękę Jacque na swoim ramieniu i zdała sobie sprawę, że dłonie jej przyjaciółki przekształciły się w pełne pazury i futro. Jen zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić.

„Po prostu... zniknęli,” mamrotała Cyn, jakby próbowała przekonać samą siebie, że to jakaś pomyłka.

„Czy coś mówili?” zapytała Jacque.

Kolejna wojowniczka fae, Talia, nagle pojawiła się obok Cyn. „Przemieściłaś się, zanim zdążyłam ci to pokazać.” Talia wyciągnęła rękę do Cyn. W zaciśniętej dłoni trzymała złożoną kartkę papieru.

Jen wyrwała ją, zanim Cyn zdążyła się ruszyć, i szybko ją rozłożyła. Przeczytała ją trzy razy, jej umysł gorączkowo próbował pojąć słowa przez mgłę wściekłości i strachu. „Pisze, że mamy przyjechać do Arizony i przyprowadzić Sally, jeśli chcemy zobaczyć nasze dzieci żywe i nienaruszone,” przeczytała, patrząc na Jacque, która wyglądała na równie spokojną jak Jen.

Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, Sally i Costin wbiegli przez wejście do sali wojennej. Oczy Sally były wielkie jak spodki, a Costin wyglądał, jakby był gotów kogoś obedrzeć ze skóry.

„Gdzie są nasze dzieci?” zapytała Sally, jej słowa wychodziły między łapaniem oddechu. Musiała biec całą drogę z pokoju zabaw. Cyganki uzdrowicielki, mimo całej swojej wewnętrznej siły, po prostu nie miały fizycznej wytrzymałości wilków. „Zniknęli, a myślałam, że Cyn zgodziła się nas powiadomić, jeśli mieliby odejść…” Zdała sobie sprawę, że Cyn stoi tuż obok Jen. „Dlaczego tu jesteś? Dlaczego nie jesteś z Tytusem, Slate'em i Thią?” Warknęła, patrząc na wojowniczkę fae. „I dlaczego, do cholery, płaczesz!” Jen rozumiała zamieszanie Sally z powodu okazywania emocji przez Cyn. Fae rzadko, jeśli w ogóle, pokazywały jakiekolwiek emocje.

Costin objął swoją zrozpaczoną partnerkę i odciągnął ją od miejsca, gdzie Sally wkroczyła w osobistą przestrzeń Cyn. „Odpowiedz jej,” powiedział Costin, jego głos był śmiertelnie poważny.

To Jen przemówiła. „Alston i Skender zabrali ich.”

Sally wydała z siebie desperackie westchnienie. Spojrzała na Cyn i Nissę. „Dlaczego żadna z was go nie powstrzymała?” Jej oczy skupiły się na kobiecie z wysokiego rodu fae. „Czy nie powinnaś być tak samo potężna jak on? Na co się przydajesz, jeśli nie potrafisz chronić najważniejszych osób w tej przeklętej górze?” Jen zaczęła mówić, ale Sally odwróciła głowę i rzuciła jej gniewne spojrzenie. „Dlaczego po prostu stoisz tam i nic nie robisz, Jennifer?”

Warknięcie, które wydał wilk Jen, było poza jej ludzką kontrolą. Bestia nie doceniała sugestii Sally, że Jen nie troszczy się o ich małe dzieci. Martwiła się o nie jak szalona. Ale potrzebowała chwili, aby przemyśleć sytuację. Jej partner był daleko na polu bitwy, walcząc z wrogiem, który był uprzedzony o ich planach i przygotowany do walki. Teraz jej córka była w rękach tego samego wroga.

„Daj mi chwilę, żeby pomyśleć!” krzyknęła Jen. Jacque położyła rękę, która całkowicie wróciła do ludzkiej formy, na jej ramieniu, jakby chciała powiedzieć: „Sally nie jest wrogiem.” Jen wiedziała o tym, oczywiście, ale wiedziała też, że jej przyjaciółka musi się cofnąć i pomyśleć, zanim zacznie ją oskarżać o nicnierobienie.

„Powiedział, żeby przyprowadzić Sally do Arizony,” powiedziała Jacque. „Decebel i Fane właśnie pokazali nam pole, na którym zaraz będą walczyć.”

„Nissa i ja możemy śledzić magię Alstona,” dodała Cyn. „Ale musimy wrócić do pokoju i podążać za nią, zanim zaniknie.” Cyn spojrzała na Talię. Jej łzy już wyschły i wydawała się opanowana. „Musisz powiadomić Alfę Alinę, co się dzieje. Nie mamy czasu, żeby jej to powiedzieć.”

Talia skinęła głową.

Cyn wyciągnęła ręce, podobnie jak Nissa. Jen i Jacque położyły rękę na Cyn, podczas gdy Sally i Costin położyli rękę na Nissie. Zniknęli i znaleźli się w pokoju zabaw. „Nie puszczajcie,” powiedziała Cyn, a potem znów zniknęli.

Jen przez chwilę zastanawiała się, że może powinni lepiej przemyśleć swoje działania, zanim rzucą się w pogoń za złym wysokim fae i zdradzieckim wilkiem, ale odrzuciła tę myśl, gdy tylko wyobraziła sobie idealną twarz Thii. Jeśli choć jeden włos na głowie jej dziecka zostałby skrzywdzony, Jen rozerwałaby Alstona na kawałki. Zmusiłaby Skendera, żeby patrzył, aby wiedział, co go czeka.

Kiedy jej stopy znów stanęły na twardym gruncie, Jen otworzyła oczy, których nawet nie zdawała sobie sprawy, że zamknęła, i zamarła, widząc bitwę toczącą się wokół niej.

„Widzisz ich?” zapytała Sally, jej głos pełen pilności, którą czuła również Jen.

„Nie,” odpowiedziała Jacque. „Poczekaj, tam.” Wskazała na prawo, a Jen podążyła za jej wskazaniem. Alston i Skender stali pośrodku zamieszania, trzymając w ramionach troje dzieci. Alston trzymał Thię, a Skender miał Slate’a i Titusa.

Wilk Jen wysunął się naprzód i zawarczał. „Zakończę ich.” Nissa wyciągnęła rękę, próbując ją powstrzymać, ale Jen nie miała zamiaru tego tolerować.

„Ustaw się w kolejce,” warknęła Sally, gdy ona i Costin ruszyli w kierunku zdradzieckiego wilka i wysokiego fae. Jen i Jacque zaczęły biec. Jen nie wiedziała, gdzie zniknęły Cyn i Nissa, gdy przeszła obok nich. Ale cokolwiek robiły fae, Jen miała nadzieję, że to pomoże.

Sekundy, które zajęło dotarcie do dwóch mężczyzn, wydawały się godzinami. Ale kiedy w końcu byli zaledwie kilka kroków od nich, Jen musiała walczyć ze swoją przemianą. Jej wilczyca chciała wolności. Potrzebowała rozszarpać mężczyznę, który trzymał ich szczenię, i wyrwać jego wnętrzności z delikatnego brzucha. Chciała owinąć je wokół jego szyi i udusić go, obserwując, jak życie gaśnie w jego nieszczęsnych oczach. Twarz Thii była czerwona, jej oczy opuchnięte od płaczu, a łzy spływały po jej policzkach. Gdy tylko zobaczyła Jen, wyciągnęła do niej jedną z pulchnych, małych rączek. Jen miała zamiar wypatroszyć drania, który trzymał jej dziecko.

„Cieszę się, że potraktowałaś moje ostrzeżenie poważnie,” powiedział Alston, gdy spotkał wzrok wilczycy Jen.

„Oddaj mi moje szczenię,” powiedziała Jen. Jej głos nie należał do niej. Wilczyca była w pełni kontrolująca, a człowiek mógł tylko patrzeć. Jen musiała zebrać całą swoją wolę, żeby pozostać w ludzkiej formie i móc mówić.

„Spokojnie,” uspokajał Alston. „Nie śpieszmy się. Jest wiele do omówienia. Pozwól mi tylko zwrócić uwagę wszystkich, a potem możemy porozmawiać jak rozsądni dorośli.”

„Och?” Sally rozszerzyła oczy. „A gdzie zamierzałeś znaleźć tych rozsądnych dorosłych do rozmowy? Bo ja tu żadnych nie widzę. Rozsądni dorośli nie używają hord wampirów do mordowania niewinnych ludzi. Rozsądni dorośli nie kradną niewinnych dzieci od ich rodziców. A ci rodzice na pewno nie pozostają cholernie rozsądni, gdy ich dzieci są w rękach psychotycznych nadprzyrodzonych!” Sally krzyczała, gdy skończyła, jej oddechy były urywane. Wyglądało na to, że fizycznie powstrzymywała się od rzucenia się na Skendera, aby dostać się do Titusa.

„Wow,” odezwał się Skender. „Ona na pewno nie zachowuje się jak delikatna uzdrowicielka.”

Oczy Jen skierowały się na wilka. „Nie masz prawa mówić, wilku,” zagrzmiała wewnętrzna bestia Jen. „Jesteś zdrajcą. Żmiją w gnieździe niewinnych dzieci, gotową zdradzić swoich. Jesteś najniższym z niskich, a ja będę ucztować na twoich kościach, zanim to się skończy. Bądź tego pewny. Nie mów więcej o naszej uzdrowicielce.”

„Czy naprawdę jesteś w pozycji, by grozić, Jen?” Uśmiech na twarzy Skendera tylko ją bardziej rozwścieczył. „Nie chcemy skrzywdzić szczeniąt, ale zrobimy to, jeśli nas do tego zmusisz.”

„Już je skrzywdziliście. Są przerażone, idioto. Dlaczego myślisz, że porwanie ich z domu, od ich rodzin, nie zraniłoby ich?” zapytała Jacque. „Jak mogłeś to zrobić?” Jej głos był pełen niedowierzania i horroru, gdy patrzyła na niego. „Jak mogłeś zdradzić swoją watahę?”

„Bo nasze przywództwo jest nieudolne. Vasile się myli. Nie powinniśmy się ukrywać. Nadprzyrodzeni nie powinni bać się ludzi,” powiedział Skender. Jego głos brzmiał beznamiętnie, jakby był kiepskim aktorem czytającym z kartki.

„Jak fascynująca jest ta rozmowa,” wtrącił się Alston, „są ważniejsze rzeczy do omówienia. Chwileczkę.” Podniósł wolną rękę, a Jen miała nadzieję, że nie upuści jej córki.

Głos Alstona wzmocnił się, gdy mówił w języku fae. Rozpoznała go, ponieważ Peri używała go wiele razy w zaklęciach, które rzucała. Grzmoty zagrzmiały, a chmury zgromadziły się, gdy mgła otoczyła pole bitwy, tworząc mur między nimi a resztą świata.

„JENNIFER!” Usłyszała głos Decebela w swojej głowie, ale nie mogła mu odpowiedzieć ani nawet próbować go znaleźć w krwawej jatce, która miała miejsce wokół niej. Mogła się skupić tylko na Thii i upewnieniu się, że Alston jej nie skrzywdzi.

Bitwa trwała bez końca, i choć wydawało się, że minęły godziny, Decebel wiedział z doświadczenia, że walka nigdy nie trwała tak długo, jak się wydawało. Ruszał naprzód, aby pomóc Fane'owi, który zmagał się z dwoma fae, gdy nagle zamarł, czując obecność swojej partnerki. Była tam. Czuł ją przez więź tak silnie, jakby stała obok niego. Decebel gorączkowo rozglądał się, szukając jej, mając nadzieję, że się myli. Zdał sobie również sprawę, że to gorączkowe uczucie w jego wnętrzu nie było jego własne. To była jego partnerka.

„JENNIFER!” Krzyknął przez ich więź, ale nie odpowiedziała. Nagle świat się zatrzymał. Nie mógł się ruszyć, a gdy przesuwał wzrokiem tam i z powrotem, zauważył, że nikt inny też nie mógł. Nawet ich wrogowie byli zamrożeni w swoich miejscach.

W końcu ją znalazł. Jej długie blond włosy były związane w ciasny warkocz. Stała sztywno, z wyprostowanymi ramionami i zaciśniętymi pięściami po bokach. Dlaczego tam była? Jak tam się znalazła? To nie miało sensu. Dlaczego nie powiedziała mu, że przyjedzie? Pytania przelatywały przez jego umysł, gdy nadal walczył z magią, która go trzymała. Jeśli to była sprawka Peri, zamierzał ją ugryźć, mocno.

Jego partnerka powoli się odwróciła, a sekundę później ich spojrzenia się spotkały. Pochłaniał ją wzrokiem jak człowiek, który był spragniony od dziesięcioleci. Chciał do niej podejść, musiał się upewnić, że nie była tylko wytworem jego wyobraźni. Strach w oczach Jen sprawił, że jego żołądek się ścisnął. Widział ją tak przerażoną tylko raz, kiedy myślała, że Thia umrze przy porodzie.

„Dlaczego do diabła tu jesteś?” zapytał, sięgając do niej przez ich więź.

Nie odpowiedziała. Zamiast tego zrobiła krok w bok. Wyraźnie nie była związana zaklęciem, które działało na polu bitwy. Spojrzał przez jej ramię i zobaczył Alstona, a w jego ramionach była Thia, jego córka.

Wilk Decebel'a wściekle się rzucił, tak mocno, że udało mu się trochę poruszyć, ale to było wszystko. Wściekłość przetoczyła się przez niego jak nadchodząca burza, gdy spojrzał z powrotem na Jen, a potem znowu na swoją córkę. Jego bezradna córka w ramionach potwora. Alston popełnił największy błąd w swoim długim, długim życiu. Uwolnił demona w postaci wilka, i bez względu na to, ile to potrwa, Decebel ostatecznie zniszczy wysokiego fae za dotknięcie jego cennego dziecka i za strach, który widział w oczach swojej partnerki.

Głos Alstona przyciągnął uwagę Decebela od jego córki, i spojrzał na twarz wysokiego fae. Zadowolony wyraz twarzy wystarczył, by Decebel chciał żuć szpik z kości tego człowieka.

„Czas się wycofać i lizać rany.” Spojrzenie Alstona zdawało się wędrować po przestrzeni, szukając kogoś. Jego uśmiech się poszerzył, jakby cieszył się, że ich nie znalazł. „W końcu wasza ukochana bohaterka, Perizada, was opuściła. Była tutaj. Czuję jej magię, a jednak teraz jej nie widzę. Powiedz mi,” powiedział Alston, jego głos brzmiał zadowolony, „jak długo wytrzymała, zanim podkuliła ogon i uciekła?” Zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu.

Thia podskoczyła, przestraszona dźwiękiem. Jej dolna warga zadrżała, a Decebel przysiągł, że za każdą łzę, która spadnie po jej policzku, powoli pokroi Alstona. Kawałek po kawałku będzie go kroił, aż zostanie tylko sterta kawałków do rzucenia jego kuzynom, dzikim wilkom.

Śmiech Alstona ucichł. „Muszę przyznać, że jestem całkowicie zaskoczony. Naprawdę spodziewałem się stawić dziś czoła wielkiej i potężnej Perizadzie. Ludcarab nawet przyprowadził swojego pupila.” Wskazał na mężczyznę siedzącego na smoku, który unosił się w powietrzu około czterdzieści stóp za Alstonem. „Spodziewaliśmy się bardziej wymagającej walki.” Pokręcił głową, jakby był rozczarowany.

Wzrok Decebela przemierzał pole bitwy, ponieważ nie mógł poruszyć swoją przeklętą głową, tylko na chwilę odwrócił się od swojej partnerki i dziecka, aby zweryfikować to, co powiedział Alston. Nigdzie nie widział Peri. Dlaczego miałaby odejść? A może została porwana? Nie byłoby to poza zasięgiem Alstona, aby zrobić coś, by ich oszukać.

Spróbował ponownie ruszyć się do przodu, ale nie mógł się poruszyć. To było zaklęcie wiążące, takie jak to, które Peri rzuciła na nich w przeszłości. W tej chwili Decebel nienawidził magii fae.

Grzmoty wciąż dudniły, ale nie były tak głośne jak wtedy, gdy bitwa szalała. Błyskawice całkowicie zniknęły, a wszystko nagle wydawało się jeszcze bardziej niebezpieczne niż wtedy, gdy jego wróg atakował go z zamiarem zabicia.

„Jedyne, co będę lizał, to jego krew z mojego pyska,” warknął Fane obok Decebela. Najwyraźniej nie martwił się tym, że Perizada ich opuściła, jeśli rzeczywiście tak się stało.

Decebel zdał sobie sprawę, że cokolwiek ich trzymało, musiało osłabnąć na tyle, aby mogli mówić, chociaż nadal nie mogli poruszać kończynami.

„Czego chcesz od szczeniąt, Alston?” zapytał Vasile.

„Szczenięta służą tylko do kontrolowania was i waszych kobiet. Nie ma mowy, żebyście nas zaatakowali, gdy mamy je w rękach.” Wysoki fae uśmiechnął się, a zło za tym uśmiechem przeszyło Decebela dreszczem. To był człowiek, który zrobiłby wszystko, zabiłby każdego, nawet bezbronne dziecko, aby dostać to, czego chciał.

„Wiedziałem, że jesteś głupcem,” odezwał się Vale, męski wojownik fae, który dołączył do nich. „Ale nawet to mnie szokuje. Nie będą mieli dla ciebie litości za narażanie ich dzieci. Wiesz, jak święte są dla Canis lupus.”

„Ach, Vale,” zamruczał Alston, ignorując jego słowa. „Jestem zaskoczony, że twój ojciec pozwolił ci opuścić farie. Ale nie jestem zaskoczony, że go tu nie ma. Żaden z wysokich fae, poza Nissą i Perizadą, nie ma tego, co trzeba, aby być wojownikami. Są tchórzami. Może jest jeszcze dla ciebie nadzieja.”

„Mówisz o tchórzostwie, a jednak wybrałeś słabą ścieżkę. O wiele łatwiej jest podążać szeroką ścieżką zła niż trzymać się wąskiej ścieżki sprawiedliwości. Może wygrałeś tę bitwę,” powiedział Vasile, „ale wojna jest daleka od zakończenia. Nie znikniemy po prostu i nie schowamy się tylko dlatego, że nam to każesz.”

„Zrobicie dokładnie to, co wam każę, albo dzieci zginą,” warknął Alston. Jego twarz poczerwieniała na słowa alfy. Najwyraźniej nie lubił słyszeć prawdy.

Jen warknęła na mężczyznę trzymającego jej dziecko. Dziecko cicho wciągało oddech, gdy łzy spływały po jej policzkach. Wyciągnęła małą rączkę do Jen. Jego partnerka wyglądała, jakby była gotowa wyrwać Alstonowi gardło. Decebel czuł, jak jego wilk sięga do niej przez ich więź. Nie chciał, żeby zrobiła coś, co mogłoby ją lub ich szczenię skrzywdzić. Jego partnerka ich ignorowała. Nie był zaskoczony.

„Przegrupujemy się,” powiedział Vasile. Wokół nich rozległ się pomruk warczeń i przekleństw od wojowników.

„Vasile,” warknął Tyler, alfa watahy z Missouri, jego dezaprobata była widoczna w jego świecących oczach.

„Nie ustępujemy,” powiedział przez zaciśnięte zęby Jeff Stone, alfa Coldspring.

Nie chcieli się wycofać. Tak jak Decebel, pragnęli krwi. Musieli bezpiecznie wydostać dzieci z rąk wroga. Napięcie było gęste, a Decebel wiedział, że gdyby Alston ich nie powstrzymywał, ktoś z nich już by coś zrobił. I byłaby to głupia decyzja. Vasile nie ustępował z powodu strachu ani dlatego, że uważał Alstona i jego Zakon za lepszych. Ustępował, bo nic nie było warte utraty szczeniąt. Vasile skupił swoją uwagę na Alstonie. „Ale nie myśl przez chwilę, że przyznajemy się do porażki.”

„Cokolwiek musicie sobie powiedzieć, żeby poczuć się lepiej. Nie mam wątpliwości, że jeszcze się spotkamy, ale wtedy będziecie na kolanach, oferując lojalność Zakonowi.”

„Jeśli to uratuje życie szczeniąt, to tak, zrobiłbym to,” powiedział Vasile, jego głos był tak spokojny, że ktoś, kto go nie znał, nie zorientowałby się, że jest w najbardziej niebezpiecznym stanie. „Choć spędzisz resztę swojego istnienia, oglądając się za siebie, bo żyjemy bardzo długo, a ja jestem cierpliwym myśliwym. Nie myl się, Alstonie, były wysoki fae, będę cię ścigał aż na krańce ziemi. Nigdy więcej nie zaśniesz spokojnie.”

„Bez urazy, Alfa,” warknęła Jen, „ale planuję być tą, która wyrwie mu wnętrzności z brzucha i udusi go nimi. Nie będziesz musiał wyruszać na polowanie.”

Przez pole przetoczyła się fala aprobujących warknięć.

„Twoja odwaga jest godna podziwu,” powiedział jej Alston. „Głupia. Ale godna podziwu.”

Decebel nie mógł oderwać oczu od swojej partnerki, gdy Alston przywołał kilku swoich wojowników fae. Każdy z nich położył rękę na swoich więźniach i Skenderze. W mgnieniu oka zniknęli. Następnie, w kolejnym mgnieniu oka, reszta wojowników Zakonu, z wyjątkiem Ludcaraba, zniknęła. Elf spojrzał na nich z góry, a potem bez słowa obrócił swojego draheima i poleciał w stronę dużego kompleksu.

Decebel zatoczył się, gdy zaklęcie wiążące zniknęło, i znów mógł się poruszać. Ruszył naprzód, ale potem zatrzymał się, kręcąc głową, jego oczy poruszały się dziko. Wiedział, że ich nie zobaczy — zniknęli — ale to nie powstrzymało go od szukania. Fane robił to samo. Jego niebieskie oczy świeciły jasnym blaskiem wilka. Decebel nie miał wątpliwości, że jego własne oczy będą jasnobursztynowe.

„Nie możesz nic zrobić, wilku,” powiedział Vale, stając przed nim. „Musimy opracować plan. Możesz spróbować przebić się przez drzwi. To nie zadziała i skończysz martwy, co zabiłoby twoją partnerkę i zostawiło twoje szczenię bez rodziców. Zatrzymaj się i pomyśl.”

Vasile odezwał się, patrząc na Fane’a. „To samo dotyczy ciebie,” powiedział do swojego syna. „Nie możemy działać pochopnie. Jeśli wejdziemy bez planu, po prostu zginiemy, a razem z nami nasi ludzie.”

„Musimy wrócić do Twierdzy i sprawdzić naszą watahę,” powiedział Vasile, zwracając się do wojowników czekających na rozkazy. Inni alfa, jak również Cypher, Thalion i Adira, patrzyli na Vasile’a, oczekując przywództwa. „Gdy sprawdzimy nasze watahy i ludzi, spotkamy się w krainie sprite’ów.” Zatrzymał się i spojrzał na Andorę.

Królowa sprite’ów wystąpiła naprzód. „To będzie w porządku. Możemy użyć tej samej sali co wcześniej. Pomieści nas wszystkich. Udało nam się utrzymać nasze bariery na tyle silne, że od wieków żadne inne nadprzyrodzone istoty ich nie przełamały.”

„Czy ktoś w końcu powie coś o tym, że Peri zostawiła nas na lodzie?” zapytał Jeff.

„Czy ona została ranna?” zapytał Dillon, jego głos był pełen emocji. Decebel czasami zapominał, że Jacque była jego córką. Oczywiście, że był emocjonalny. Jego partnerka, Tanya, stała obok niego. Krew spływała po jej policzkach i szyi, ale wydawała się być nieuszkodzona. Jej ręka była zaciśnięta w dłoni partnera, a ona opierała się o niego, oferując mu swoje wsparcie. Decebel oddałby wszystko, by jego partnerka mogła się o niego oprzeć.

Nissa wyszła z tłumu. „Ranna czy nie, Peri nie opuściłaby nas, chyba że byłoby to absolutnie konieczne. Ona nie porzuca tych, którzy potrzebują pomocy.”

Vasile spojrzał na wysoką fae. Jego oczy, które chwilę temu były pełne gniewu, teraz wyglądały na zmęczone. „Czy możesz ją namierzyć?”

„Już próbowałam,” odezwała się Cyn. Wyglądała na wstrząśniętą. „Nie mogę jej nawet wyczuć.”

„Czy to znaczy, że nie żyje?” zapytała Lilly.

„Niekoniecznie,” odpowiedziała Nissa.

„To nie brzmi zbyt pocieszająco,” powiedziała królowa czarowników z pewną goryczą w głosie. Cypher położył swoją dużą dłoń na jej ramieniu.

„Spokojnie, kochanie,” powiedział do niej delikatnie. „Odzyskamy ich.” Uspokajał ją, myśląc o Jacque i Slate. Lilly cierpiała tak samo jak on i Dillon, i wyładowywała swój strach na kimkolwiek mogła. Decebel to rozumiał.

„Jak niektórzy z was wiedzą,” powiedział Vasile, „Peri zmaga się z innym wrogiem. Jest przeciążona, a fakt, że w ogóle była tutaj, to czysty przypadek. Nie sądzę, żeby opuściła nas w środku bitwy, chyba że nie miała innego wyjścia. Uzdrowiciele pod jej opieką musieli jej potrzebować.”

„Zgadzam się z tobą,” powiedziała Cyn. „Znam Perizadę od bardzo dawna. Nie opuściłaby nas bez dobrego powodu.”

Drake się odezwał. „Zagram adwokata diabła. Ale wydaje się wygodne, że zniknęła tuż przed pojawieniem się Alstona. Czy mógł ją jakoś uwięzić?”

„Dlaczego to w ogóle ma znaczenie?” nagle wybuchł Fane. „Peri potrafi o siebie zadbać, czy to tutaj, czy z Zakonem, czy ze swoimi podopiecznymi. Oni”—wskazał na kompleks—„mają moją partnerkę i dziecko. To jest ważne.”

„I moją córkę i wnuka. Na nich musimy się skupić.” Chris Morgan wystąpił naprzód. Decebel całkowicie zapomniał, że dołączył do nich ten człowiek. Jego uwaga przeniosła się z bitwy na tryb ochronny, gdy tylko zobaczył swoją partnerkę i dziecko.

„Będziemy nadal próbować namierzyć Peri,” powiedziała delikatnie Nissa. „Twój syn i ojciec uzdrowiciela mają rację. Musisz pomyśleć, jak uratować kobiety i ich dzieci.”

Przez chwilę panowała cisza, zanim odezwała się Cyn. „Fae mogą przenieść wszystkich tam, gdzie trzeba, Vasile. Gdy tylko będziemy gotowi spotkać się w świecie duchów, skontaktuj się z nami przez telefon, a my przyjdziemy was odebrać.”

Vasile skinął głową. „Dziękujemy za pomoc.” Spojrzał na każdą z fae. „Wszystkim wam. Naprawdę.” Szczerześć w jego głosie była silna, i Decebel wiedział, że to jeden z powodów, dla których był tak szanowany. Vasile miał władzę nie tylko dlatego, że był silny, ale dlatego, że szanował innych, a oni w zamian szanowali jego.

„Poczekaj,” powiedział szybko Decebel. „Przepraszam, Vasile, ale nie mogę iść z wami. Nie zostawię mojej partnerki i dziecka na zupełnie innym kontynencie.”

„Decebel, w tej chwili nic nie możesz zrobić,” zauważył Vasile.

„Jeśli się zranisz lub zostaniesz schwytany, Jen każe ci budować setki psich bud,” ostrzegła Cyn. „Nie tylko dwie.”

Decebel pokręcił głową, zaciskając szczęki. „Nie obchodzi mnie to. Nie odejdę. Zbudowałbym jej cholerną budę dla psa każdego dnia tygodnia, jeśli tego potrzebuje.”

„Ja też zostaję,” dołączył Fane.

„Oczywiście, że tak,” powiedział Vasile, brzmiąc zrezygnowany.

„Mogą zostać z nami,” zaproponował Dillon.

Dillon spojrzał na Vasile, a potem na Decebela i Fane'a. „Czy obaj zgadzacie się być pod moim dowództwem?”

„Tak,” powiedzieli jednocześnie Decebel i Fane.

Vasile westchnął zmęczony, patrząc w oczy najpierw Decebelowi, a potem Fane'owi. „Pozwolę wam zostać, bo rozumiem, ale rozkazuję wam obu udać się do stada w Kolorado. Nie możecie tu zostać. Skończycie robiąc coś nierozważnego.”

Wilk Decebela chciał zaatakować Vasile, ale mężczyzna powstrzymał go. „Zgadzam się na to. Musimy opracować plan. Nie mogę znieść myśli, że moja partnerka i dziecko są w rękach wroga.”

Vasile skinął głową i zwrócił się do Fane'a. „Czy wszystko z tobą w porządku?”

Oczy Fane'a wciąż świeciły obecnością jego wilka. „Nie zrobię nic głupiego. Wiem, że o to ci naprawdę chodzi.”

„Twoja historia nie budzi zbytnio zaufania,” zauważyła Cyn.

„Przejęłaś rolę Peri w rzucaniu sarkastycznych uwag?” warknął Fane na fae.

„Po prostu przypominam ci, żebyś trzymał bestię na wodzy. Za dużo od tego zależy, żebyś ty albo Decebel oszaleli,” odpowiedziała Cyn spokojnie.

Decebel spojrzał wojowniczce fae w oczy i skinął głową. Zgodził się i walczył z potrzebą swojego wilka, aby rzucić się na ich partnerkę i dziecko.

„Chris,” powiedział Vasile, patrząc na ojca Sally, który wpatrywał się w kompleks, jakby mógł się do niego dostać siłą woli. „Wracasz do świata sprite'ów do swojej żony, czy czujesz potrzebę, żeby zostać blisko i pójść z grupą Dillona?”

Chris w końcu oderwał wzrok od kompleksu i zwrócił się do Vasile. „Wyobrażam sobie, że Cindy już wie, co się stało,” powiedział. Musiał mówić o sprite'ach-wieszczkach. Nie ingerowały, ale widziały przyszłość. „Ale muszę być z nią. Sally ma swojego partnera przy sobie i jest silna.”

„Tak, jest.” Vasile skinął głową. „Dobrze. Wkrótce się zobaczymy.”

Vasile przytulił krótko swojego syna, a potem położył rękę na ramieniu Vale'a. Reszta wilków z watahy Vasile'a przeszła do Rivena, Nissy, Cyn i innych wojowników fae, którzy wyciągnęli ramiona.

„Wojownicy fae, którzy nie transportują wilków Vasile'a,” powiedziała Nissa, jej głos był na tyle głośny, że niósł się po polu bitwy, „proszę, współpracujcie z innymi liderami, aby wszyscy trafili tam, gdzie powinni. Myślę, że warto by było trenować, czekając na wieści od Vasile'a.” Zniknęła, a reszta podążyła za nią.

Decebel spojrzał na duży budynek, który Dylan wskazał jako siedzibę Zakonu Płonącego Pazura. Szukał Jen przez ich więź. Była słaba, ale wciąż tam. „Wszystko w porządku?”

„Mam Thię z powrotem, więc nie planuję masakry. Trzymają nas zamkniętych w pokoju. Rozdzielili nas.”

„Cokolwiek zrobisz, pozostań przy życiu,” nalegał Decebel. „Nasza córka nas potrzebuje.”

„Wiem. Nie będę próbowała być bohaterką. Kocham cię.”

Decebel zamknął oczy, gdy słowa i emocje jego partnerki przelały się przez niego. Nienawidził być od niej i Thii oddzielony. To będzie największy test jego samokontroli, aby nie ruszyć za nimi, dopóki Vasile nie wyda rozkazu. „Kocham cię, kochanie. Przyjdę po was obie. Bardzo niedługo.”

Previous ChapterNext Chapter