Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 7 Porwanie

Perspektywa Fiony

Odkładam telefon, opuszczając przytulną kawiarnię i wchodzę w wąską alejkę. Alejka jest pusta, ciszę przerywa tylko odległy szum miejskiego życia. Czuję niepokój, jakby cień wisiał nade mną.

Coś jest nie tak.

Gdy odwracam się, by odejść, nagły dźwięk w oddali zatrzymuje mnie w miejscu. Obracam się gwałtownie i widzę złowieszczy obraz rozgrywający się przede mną. Dwóch mężczyzn, ich twarze skryte w mroku, wpycha walczącą Rowenę do wnętrza furgonetki. Serce mi zamiera, waham się, nie mogąc się ruszyć.

"Rowena?" Pytanie mimowolnie wyrywa mi się z ust, a mój głos drży z szoku. Porywacze, zaskoczeni moją obecnością, na chwilę odwracają uwagę od niej. To wystarczy, by Rowena z determinacją wyrwała się z ich uchwytu i rzuciła się w moją stronę, chwytając mnie za ramię żelaznym uściskiem.

"Co tu się dzieje?" wyduszam z siebie, czując pulsujący ból w jej mocnym chwycie. Widzę strach w jej oczach. Wygląda na to, że zna porywaczy i boi się o swoje życie.

Groźni mężczyźni zwracają się ku nam. Jeden z nich wskazuje na Rowenę.

"Szef chce tę."

Głos Roweny ocieka jadem, gdy odpowiada: "Nigdzie z wami nie idę."

Wtedy, w szokującym ruchu, popycha mnie przed siebie. Jestem zbyt oszołomiona, by zareagować, ledwo rejestrując przebieg wydarzeń.

"Cóż, wygląda na to, że będziemy musieli zabrać obie," warczy jeden z rosłych mężczyzn, zbliżając się do nas, ich brutalne ręce zamykają się wokół nas.

"Zabierzcie swoje ręce ode mnie!" W końcu odnajduję swój głos i próbuję odepchnąć mężczyznę przede mną, ale boleśnie zdaję sobie sprawę, że moja siła nie dorównuje jego wilkowi. Mój własny wilk pozostaje uśpiony i nieruchomy. Żółte oczy mężczyzny błyszczą w ciemności, obiecując zemstę.

"Dość," warczy, a zanim zdążę zareagować, czuję palący ból w szyi. Moje widzenie się zamazuje, a wszystko ogarnia ciemność.


Budzi mnie nieustanne dzwonienie telefonu komórkowego, zdezorientowana i przestraszona. Moje otoczenie zaczyna się wyostrzać. Wygląda na to, że jest już następny poranek, a ja znajduję się w opuszczonym magazynie, moje ręce i nogi są mocno związane. Przede mną stoją dwaj zamaskowani mężczyźni, ich tożsamość ukryta, nawet ich zapachy są perfekcyjnie zamaskowane.

Magazyn jest słabo oświetlony, w powietrzu unoszą się drobinki kurzu. Moje otoczenie wydaje się zatęchłe i wilgotne, a moje serce bije szybciej, gdy uświadamiam sobie powagę sytuacji. Słychać cichy szum dobiegający z daleka. Jakbyśmy byli blisko zbiornika wodnego.

Obok mnie Rowena również jest związana, budzi się powoli.

"O Boże, telefon tej suki nie przestaje dzwonić," jeden z porywaczy mamrocze z irytacją. "Ona nawet nie była naszym celem, a teraz musimy słuchać, jak jej telefon dzwoni jak głupi budzik."

Wstrzymuję oddech, starając się nie wydawać żadnego dźwięku, który mógłby zwrócić ich uwagę.

"Może powinniśmy pozwolić jej odebrać, żeby nas uwolniła od tej męki," odpowiada drugi.

Natychmiast te słowa przynoszą mi falę nadziei.

"Tak, nie chcemy, żeby jej rodzice zaczęli się martwić i wzywali policję do śledztwa. Szef powiedział, że to ma być załatwione jak najciszej."

Z tym, podchodzą do nas, a moje serce bije coraz głośniej. Rowena porusza się, a ja w duchu modlę się, żeby nie zrobiła niczego, co pogorszy naszą sytuację.

Jeden z porywaczy łapie mnie, jego ostrze zimne przy mojej szyi, gdy szarpie mnie za włosy. Przystawia mi telefon do twarzy, a moje spojrzenie przesuwa się na ekran. Na nim miga imię Micah.

"Odbierz telefon, suko, i powiedz im, że jesteś bezpieczna. Jeśli powiesz choćby słowo, zabiję cię i wrzucę twoje ciało do rzeki. Zrozumiano?" grozi mi, jego głos pełen złości.

Wrzucić moje ciało do rzeki...

Natychmiast staję się czujna. W Alastair jest tylko jedna rzeka. Płynie przez terytorium, a jedna z dzielnic slumsów znajduje się w jej pobliżu. Jest tam wiele opuszczonych miejsc i wygląda na to, że możemy być w jednym z nich.

Na ostatnie urodziny Micah zabrał mnie tutaj. Nie chciał świętować, zamiast tego przyprowadził mnie do slumsów i staliśmy tam, obserwując opuszczony teren przez długi czas.

"Jeśli będę miał swoją drogę, wszystko to zniknie, a ludzie tutaj będą szczęśliwi." Powiedział wtedy, a przez chwilę Micah brzmiał jak przyszły Król Lykanów.

Nigdy nie zapomnę tego momentu i mogę tylko mieć nadzieję, że Micah też go nie zapomniał.

Myśląc intensywnie, kiwam lekko głową do porywaczy, łzy napływają mi do oczu.

Muszę jakoś przekazać wiadomość Micahowi.

Porywacz odbiera połączenie i przykłada mi telefon do ucha.

"No cóż, Fiona, wybrałaś, żeby nie przyjść dziś do kancelarii, a dobrze wiesz, jak napięty mam harmonogram. Z przykrością informuję, że wygląda na to, że nie będę miał czasu na kontynuowanie tego rozwodu w najbliższym czasie."

Gdy tylko słyszę jego głos, moje serce skacze, i jestem na skraju wykrzyknięcia jego imienia. Powstrzymuję się jednak i mówię, starając się brzmieć spokojnie.

"Przepraszam," mówię, mój głos pełen strachu. "Spóźniłam się, próbując nowego masła orzechowego, które kupiłam ostatnio. Wiesz, jak bardzo je kocham."

Na drugim końcu panuje cisza, a ja modlę się, żeby Micah zrozumiał ukryty przekaz. Wie, że jestem uczulona na masło orzechowe. Z moim uśpionym wilkiem, jestem podatna na alergie jak każdy inny człowiek. Więc wie, że nigdy dobrowolnie nie wzięłabym go do ust.

"Masło orzechowe, mówisz?" pyta powoli, jego głos teraz naznaczony niebezpiecznym tonem. "Skąd dokładnie wzięłaś to nowe masło orzechowe, Fiona?"

Natychmiast wiem, że złapał mój ukryty przekaz. Moje serce wali w piersi, a ja przełykam ślinę, starając się nie wzbudzać podejrzeń przed moimi porywaczami.

"No wiesz, z tego sklepu, do którego zabrałeś mnie na swoje urodziny w zeszłym roku. Tego, gdzie ja—" Mam zamiar dać mu wskazówkę co do naszego miejsca pobytu, gdy krzyk Roweny przerywa tę kruchą chwilę.

"Pomocy!" Jej słowa przerywają krótkie połączenie między mną a Micahem, a porywacze wyrywają mi telefon, pogrążając nas z powrotem w chaosie.

Previous ChapterNext Chapter