Read with BonusRead with Bonus

Kruk

W ręce Agamoriego tkwiła skórzana i drewniana pochwa, która mieściła prezent, jaki jego ojciec przygotował dla nowego strażnika. „To jest miecz półtoraręczny. Jest wystarczająco długi, by trzymać wroga na dystans, ale na tyle krótki, by można było nim łatwo operować w walce. Ten miecz ma być teraz twoim cieniem. Jest częścią ciebie, jak twoje ramię czy noga.”

Prezentując nowo wykute ostrze Danielowi, Agamori wyciągnął miecz z pochwy i pokazał mu zaklęcie wyryte na szerokiej stronie klingi. „To jest elficka stal. Nie ma lepszego metalu na miecz, zapewniam cię. Jest pobłogosławiona zaklęciem chwały, i dzięki temu czarowi pokonasz wszystkich, którzy staną ci na drodze. Ojciec nie daje takiego prezentu byle komu, Danielu. To rzadki dar i mam nadzieję, że docenisz, co to znaczy.”

„Doceniam.” Daniel skinął głową starszemu czarodziejowi. Nicholas wziął Daniela pod swoje skrzydła w ciągu ostatnich kilku miesięcy i traktował go jak własnego syna. Po raz pierwszy w życiu Daniel czuł, że jest częścią czegoś wyjątkowego i że jest kochany.

Gdy owinął palce wokół rękojeści, fala energii przeszła przez jego żyły, a Daniel zadrżał, gdy jego dłoń znalazła nowe przeznaczenie.

Nigdy wcześniej nie używał miecza, ale broń czuła się dobrze w jego ręku, gdy machał nią w ruchu ósemki przed sobą, a potem nad głową. Balansując miecz w dłoni, Daniel skinął głową, studiując każdą krzywiznę i linię jedynego prezentu, jaki kiedykolwiek otrzymał od kogokolwiek. „Podoba mi się, jak się go trzyma.”

Stary Agamori uśmiechnął się do niego, pod wrażeniem, jak dobrze już radził sobie z mieczem. Daniel jeszcze nie wiedział wiele o walce mieczem, ale miał właśnie dostać intensywną lekcję sparingu od doświadczonego w boju czarodzieja.

Krążyli wokół siebie na polanie w lesie za miastem, a Agamori uśmiechał się swoim zaciśniętym, aroganckim uśmiechem, zanim rzucił się do przodu z uderzeniem z góry. Daniel instynktownie zablokował i obrócił się z gracją światowej klasy tancerza baletowego.

Agamori wydął wargi i skinął głową, przygotowując się do kolejnego ciosu. „Dobra robota. To dobry początek, ale zobaczmy, co jeszcze potrafisz.” Cofając się o krok, Agamori obrócił się i rzucił mieczem w kierunku piersi Daniela.

Daniel odbił ostrze nowym przedłużeniem swojego ramienia, gdy miecze splotły się ze sobą, a oni stanęli twarzą w twarz. Na ustach Daniela pojawił się złośliwy uśmiech, a on szybko wymierzył boczny kopniak w brzuch starego czarodzieja.

Starzec zatoczył się do tyłu, próbując odzyskać równowagę, i machnął palcem w stronę młodzieńca. „Ty podstępny, podstępny czarodzieju. Jeśli chcesz tak grać, nie będę już cię oszczędzał.”

Poruszając się, obracając i uderzając przez łąkę otoczoną trawą i drzewami świata poza bramami, Daniel i Agamori sparowali pod ciepłym jesiennym słońcem. Gdy zanikające światło odbijało się od ich ostrzy, promienie oślepiających kolorów migotały wokół nich.

Kiedy w końcu nasycili się dreszczem walki, mężczyźni osunęli się bez tchu nad brzegiem strumienia, by odpocząć. Daniel oblizał wargi i spojrzał na Agamoriego, który strugał kawałek drewna swoim nożem. „Kobieta z mojej wizji. Kim ona jest?”

Agamori uśmiechnął się do siebie, bo spodziewał się, że Daniel wkrótce znowu zapyta. „To moja siostra. Najmłodsza z wszystkich dzieci Ojca.”

Daniel przetarł usta dłonią. Z tego, jak wszyscy unikali odpowiadania na pytania o nią przez cały ten czas, obawiał się, że już przegapił swoją szansę, by jej pomóc. „Jak ma na imię?”

Kępka białych włosów wystrzeliła mu z twarzy, gdy Agamori zdmuchnął ją, a następnie rzucił kawałek drewna na ziemię i zwrócił się do Daniela. Mogła być teraz dorosłą kobietą z własnymi pomysłami na życie, ale wciąż była jego młodszą siostrą i nie lubił, gdy mężczyzna zadawał mu pytania o nią. „Rozmaryn.” Wskazał Daniela palcem, który był blady i szpiczasty, mrużąc oczy. „Dla ciebie to Lady Rozmaryn.”

Wiatr przelatywał przez jego włosy, a kwiaty na łące przywołały wspomnienie jej zapachu. Pocierał ból w piersi i wyszeptał jej imię. „Rozmaryn.” Mrugnął do swojego nowego brata i wyrwał kawałek wysokiej trawy z korzenia. „Gdzie ona jest?”

Agamori wyczuł, że lodowa skorupa otaczająca Daniela zaczyna się topić, i uśmiechnął się współczująco. „Studiuje uzdrawianie na Ziemi. Czas płynie tam inaczej, ale w naszym czasie nie było jej już od roku. Zbyt długo jak na mój gust.”

Oddychając głęboko po raz pierwszy od chwili, gdy zobaczył jej słodką twarz, dreszcz przeszedł mu po nerwach, co sprawiło, że pocierał rękami ramiona. „Jaka ona jest?”

"Jaka ona jest?" Podczas gdy próbował opisać kogoś tak wspaniałego jak Rosemary w kilku słowach, Agamori mrugnął i wzruszył ramionami. "Jest piękna pod każdym względem. Ma najurokliwszy sposób bycia i jest zawsze uprzejma. Zawsze się uśmiecha. Po prostu najczystsza dusza."

Wiatr poruszał trawą na łące falami, jak woda, przy której Daniel stał każdej nocy przed snem, i uśmiechnął się na widok jej piękna. "Wiedziałem, że taka będzie." Przeniósł rękę na pierś i poczuł, jak serce mu przyspiesza, wiedząc, że nie istniałby, gdyby nie ona. "Ona mnie uratowała. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie Rosemary."

Agamori westchnął przez nos na wyznanie Daniela i dłubał nożem w ziemi, gdy Daniel na niego spojrzał. "Kiedy byłem gotów umrzeć, kiedy poddałem się i byłem gotów pozwolić mojemu mistrzowi mnie zabrać, ona przyszła do mnie. Poprosiła mnie, żebym ją uratował. Dlatego wszedłem do tego portalu i przyszedłem tutaj."

Agamori odgarnął białe włosy z ramienia i skinął głową, wydając cichy westchnienie przez nos. "Powiedziałeś ojcu?"

Daniel starał się nie kwestionować starszych jak Nicholas ani planów, jakie miały dla niego Losy, ale dręczące uczucie, że ona jest w niebezpieczeństwie, nie dawało mu spokoju. Ciągle o niej myślał. "Tak, ale nie wydawał się zaniepokojony. Przecież potrafi spojrzeć w przyszłość, prawda? Wiedziałby, gdyby była w niebezpieczeństwie."

Na twarzy Agamoriego pojawił się uśmiech, gdy przesuwał nożem po miękkim drewnie. "To, że czasem widzi przyszłość, nie oznacza, że może ją zmienić albo że w ogóle powinien. Losy pozwalają mu widzieć rzeczy, aby był świadomy zakłóceń w naszym świecie, dobrych lub złych. Nie chcą, żeby ich wybory były zmieniane, ponieważ równowaga sił musi być zachowana. Gdyby biegał za swoimi dziećmi za każdym razem, gdy poczułby zakłócenie, byłby wykończony w mgnieniu oka, i nic by to nie zmieniło. Niektóre rzeczy są poza naszym zasięgiem i musimy ufać, że są dla nas najlepsze."

Uczucie niepokoju zaczęło narastać w piersi Daniela, gdy jego obawy o Rosemary ponownie go ogarnęły. "Więc on nic nie zrobi? Po prostu pozwoli, żeby to, co ma się jej przydarzyć, się wydarzyło?"

Agamori cmoknął językiem na sugestię, że jego ojcu nie zależy na dobru jego dzieci, i przewrócił oczami. "A czy wiesz, kiedy i gdzie to wydarzenie ma mieć miejsce? Albo nawet, jakie jest to niebezpieczeństwo?"

Nicholas był dla Daniela milszy niż ktokolwiek inny, i to jemu Daniel zawdzięczał swoje zaufanie. Pokręcił głową i westchnął z frustracją, po czym rzucił źdźbło trawy, którym się bawił, w powietrze. „Nie, oczywiście, że nie. Nie chcę wyglądać na niewdzięcznego. Po prostu czuję, że miałem jej pomóc, i nie chcę zawieść.”

Gdy podniósł się z ziemi, Agamori wyciągnął rękę do Daniela i pomógł mu wstać. „Rozmaryn ma swoją własną ścieżkę. Może to być jutro albo za sto lat, ale nie możemy zmienić tego, co się wydarzy lub nie wydarzy dla niej. Wszystko, co możemy zrobić, to być przy niej, kiedy to nastąpi.”

Splecione ramiona na piersi i lekko zmarszczony nos, gdy Daniel zdecydowanie pokręcił głową. „Nie akceptuję tego, Agi.”

Agamori uśmiechnął się wąsko, a chichot wibrował mu w nosie, gdy klepnął Daniela w ramię. „Cieszę się, że nas znalazłeś, bracie.”

Jego podbródek wysunął się do przodu, a usta złożyły się w gwizd, aby przywołać konie. Gdy jego brązowy ogier podszedł do niego, Daniel złapał za łęk siodła i przerzucił nogę przez konia, jakby robił to całe życie. Im więcej czasu spędzał na trenowaniu młodego wojownika, tym bardziej Agamori zdawał sobie sprawę, że Daniel jest naprawdę kimś wyjątkowym i że Los ma dla niego coś wielkiego w zanadrzu.


Daniel myślał tylko o Rozmarynie, co trzymało go trzeźwym, bez względu na to, ile pił podczas wieczornego spotkania. Powietrze było ciepłe, ale lodowata ręka spoczywała na ramionach Daniela, a on wiedział głęboko w duszy, że gdziekolwiek jest, jest w niebezpieczeństwie.

Słabe zawodzenie przeszło przez salę, a mdłości wezbrały w żołądku Daniela, gdy całe jego ciało się trzęsło. Gdy delikatne trzepotanie skrzydeł Kruka przecięło powietrze wciąż gęste od dzisiejszego posiłku, ptak wydał ostatnie krakanie, zanim wylądował na ramieniu Nicholasa.

Z drżeniem, które wszyscy zauważyli, Nicholas podniósł rękę, a ptak umieścił zwój w jego palcach, po czym wyrwał kawałek mięsa z jego talerza i znów odleciał.

Pulsujące bicie serca odbijało się echem w uszach Daniela, gdy patrzył, jak Nicholas czyta wiadomość.

Straszny wyraz bólu, jaki może mieć tylko mężczyzna, który naprawdę kochał kobietę, pojawił się na twarzy Nicholasa. Gdy zamknął oczy, tłuste krople łez spłynęły po jego policzkach, a potem wciągnął je z powrotem i wstał. „Odpocznijcie, moi synowie. O świcie ruszamy do królestwa Eliphas.”

Previous ChapterNext Chapter