Read with BonusRead with Bonus

Miasto nad morzem

Na rękach i kolanach, wysokie, świszczące dźwięki wydobywały się z ciała Daniela, a maleńkie mięśnie między jego żebrami zaciskały się na jego klatce piersiowej, gdy brudne płuca pracowały, by złapać oddech.

Kiedy szepty ustąpiły w jego piersi, chrupiące trzaski łamanej suchej trawy przykuły jego uwagę, i zauważył małe, bose stopy kątem oka. Każdy jej krok pozostawiał ślad świeżej zielonej trawy i chłodził ducha Podpalacza.

Jego oczy uniosły się, by spotkać rudowłosą kobietę, która zgięła palce, przechylając głowę w bok. „Wróć do domu, Danielu. Czekamy na ciebie.” Słodki, delikatny zapach, który zostawiła za sobą, sprawił, że zamknął oczy i potarł miejsce na piersi, gdzie teraz mieszkał.

Małe, tlące się kamyki, które pozostały na leśnej ziemi, wbijały się w jego dłonie, gdy podnosił się z ziemi. Jak marionetka na sznurku, jego chwiejne nogi potknęły się za nią. „Czekaj! Kim jesteś? Znam cię, prawda?”

Przeszła przez martwy las, a wszystko, czego dotknęła, ożywało, aż stopniowo przemieniło się w bujny i żywy las.

Jedyny świat, jaki Daniel kiedykolwiek znał, był martwy, a kiedy kolory dzikiej przyrody dotarły do jego oczu, paliły je swoją intensywnością. Ocierając załzawione oczy rękawem, prawie stracił z oczu widmo, gdy ona ożywiała wszystko piękne swoimi uzdrawiającymi rękami. Małe ćwierkania i brzęczenia dawno wymarłych ptaków i owadów pełzających po drzewach wibrowały w jego uszach, a miękka trawa uginała się pod jego stopami. „Czy to prawdziwe?”

Czyste powietrze, które teraz odżywiało jego ciało, przesłało ostry impuls elektryczności przez jego klatkę piersiową, który podążał za krwią pompującą w jego żyłach, aż każda komórka pulsowała energią. „To ty to robisz, prawda?”

Niebo pełne smogu nie pozwalało słońcu łaskotać Ziemi przez co najmniej wiek, a teraz po raz pierwszy w jego życiu dotknęło jego bladej twarzy. Przeszył go dreszcz, a kichnięcie było tak potężne, że na chwilę odebrało mu wzrok. Zamknął swoje ciemnobrązowe oczy na ciepło jasnej kuli powyżej, a gęsia skórka pojawiła się na całym ciele. Jego rozczochrane włosy powiewały w świeżym wietrze, który wirował wokół niego i łaskotał jego lekko odstające uszy.

„Jak masz na imię?” Kiedy otworzył oczy, spalone resztki lasu znów go otaczały, a on potrząsnął głową, szukając jej. „Nie! Nie zostawiaj mnie tutaj. Proszę!”

Jego serce przyspieszyło, gdy przyłożył ręce do twarzy, a na skórze wciąż czuł zapach reliktów czystego świata. Wibracje w jego uszach stopniowo ustąpiły miejsca szeptom, a gdy ciemność go ogarnęła, wykrzyknął słowa, które mu szeptały. „Gabh liom ó thuaidh.”

Słowa spłynęły z jego języka, a przed Danielem pojawił się świecący portal. Zniekształcał przestrzeń wokół siebie i poruszał się jak woda w basenie, tańcząc w powietrzu i wyginając światło. Brama falowała, a całe ciało Daniela wibrowało, gdy portal wyciągał do niego.

Mrowienie w palcach przyciągnęło jego rękę bliżej portalu, gdy ten wślizgiwał się w jego stronę. Kiedy siły się zderzyły, portal pochłonął Daniela w całości, a brama natychmiast zamknęła się za nim.

Nienawistne głosy, które go otaczały swoimi gorącymi ramionami, były wirującym huraganem szumów i krzyków, które miażdżyły go i wysysały powietrze z jego płuc, aż jedyną rzeczą, która pozostała, było jego własne bicie serca i ciemność.

Po drugiej stronie przestrzeni i czasu, starożytni strażnicy bram zbudowali się wokół niego kawałek po kawałku, gdy cały świat wrócił do porządku. Jego drżące kolana ugięły się, gdy wyciągnął rękę do posągu, by się uziemić. Zimny kamień pod jego dłonią przesłał szok przez jego palce i wizję przez jego umysł. „Znam to miejsce.”

Jego czarne buty szurały po brukowanej ścieżce, a mgiełka z wodospadów ochlapywała mu twarz. Podniósł wzrok, aby zobaczyć małe domki wbudowane w klify, a tuż za wzgórzem rozciągało się błękitne morze. Ciepłe, zachodzące słońce wyjrzało zza wody, rzucając długie cienie na ziemię, aż w końcu zniknęło za horyzontem w różowo-pomarańczowym widowisku.

To było jak sen, którego nie mógł umiejscowić, a Daniel poruszył palcami i wskazał na prawo. „Tędy. Jesteś tędy.” Każdy krok czuł się właściwy i coraz bardziej znajomy, aż dotarł do Wielkiej Sali.

Z długich kamiennych schodów po drugiej stronie przyszedł mężczyzna w zielono-złotych długich szatach z długimi czarnymi włosami i splecioną opaską na czole. „Witaj, mój synu. Jestem Mikołaj, Pan Północnych Lasów. Cieszę się, że nas wybrałeś.”

Daniel skinął głową starożytnemu czarodziejowi. „Dziękuję, Panie, ale gdzie dokładnie jestem? Ja... wiem, że już tu byłem, ale nie mogę sobie przypomnieć.”

Niebieskie oczy, które Daniel rozpoznał ze swoich wizji, przemykały po ziemiach, gdy na twarzy starca pojawił się ciepły uśmiech. „To jest Królestwo, dziecko. Jesteś w domu.”

Świeży zapach rześkiego jesiennego powietrza wpadł przez otwarte okna, gdy Daniel szedł obok Mikołaja, a jego oczy badały malowidła i rzeźby, które zdobiły korytarze głównego budynku. „Dlaczego mnie tu sprowadziłeś? Skąd wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć?”

Mikołaj wskazał ręką na odległy korytarz za biblioteką, a na ustach starego czarnoksiężnika pojawił się rozbawiony uśmiech. „Nie sprowadziłem cię tutaj. Nawet najmądrzejsi z nas nie potrafią podróżować w czasie tak jak ty; zrobiłeś to sam.”

Jego oczy skanowały każde pomieszczenie i korytarz, do którego dotarli, a w jego żołądku narastało nieprzyjemne uczucie. „Gdzie jest ta kobieta? Ta z rudymi włosami. To ona pokazała mi drogę tutaj; myślę, że jest w niebezpieczeństwie.”

Przed zaokrąglonymi drewnianymi drzwiami, Mikołaj zatrzymał się i westchnął przez nos. „Przyjdzie we właściwym czasie.” Jego chudy palec uniósł się między nimi, a jego spiczasta czarna brew uniosła się. „Teraz, kiedy tu jesteś, będziesz trenować w starych zwyczajach. Nauczysz się walczyć tak jak my, żyć tak jak my. Jesteśmy wspólnotą, Danielu, każdy ma swoją rolę, a ty będziesz służył w obronie miasta, aby zasłużyć na swoje miejsce, na razie.”

Daniel skinął głową w stronę starożytnego człowieka i spuścił wzrok na podłogę. „Rozumiem. To będzie dla mnie zaszczyt uczyć się pod twoim przewodnictwem.”

Kiedy Mikołaj otworzył drzwi do jego nowego domu, Daniel schylił głowę i wszedł do środka. Niezręczny śmiech wydobył się z jego piersi, gdy zobaczył łóżko z puszystymi poduszkami w rogu, blisko balkonu. „Nie rozumiem, dlaczego tu jestem. Nie że nie jestem wdzięczny, ale co zrobiłem, żeby na to zasłużyć?”

Ramiona starego czarodzieja splotły się na jego piersi, a on wzruszył ramieniem. „To jest twoje Przeznaczenie, Danielu. Niektóre rzeczy są po prostu przeznaczone.” Z klepnięciem dłonią po plecach Daniela, Mikołaj skinął głową w stronę drzwi. „Kolacja jest o zachodzie słońca, który, nawiasem mówiąc, jest teraz. Umyj się i wróć do sali, w której wszedłeś. Usłyszysz nas.”

Mikołaj zamknął za sobą drzwi, a Daniel przewrócił oczami, patrząc na wyblakłe stare malowidła, które zdobiły jego nowy dom. „Moje Przeznaczenie. Jasne.”

Jego ręka przesunęła się po miękkim kocu, a on pomyślał o gładkiej krzywiźnie jej policzka. Ból przeszedł przez jego palce, zmuszając go do zaciśnięcia pięści. „Gdzie jesteś?”

Previous ChapterNext Chapter