Read with BonusRead with Bonus

DWA

Elena POV

"Nie! Nie mów tak do siebie! Kochasz swojego ojca i nigdy byś czegoś takiego nie zrobiła!" Delikatny kobiecy głos zabrzmiał w mojej głowie.

Na początku myślałam, że to moje wewnętrzne ja próbuje mnie zmusić do walki. Ale zbyt często się poddawałam, więc zamknęłam oczy.

Aż poczułam delikatny dotyk na ramieniu. Tym razem wydawał się prawdziwy, przesyłając dziwny elektryczny dreszcz przez moje ciało.

"Jak to w ogóle możliwe?" zapytałam siebie, nieco zdezorientowana.

Zamieszanie i ciekawość, które przeszły przez moje ciało, w końcu zmusiły mnie do powolnego otwarcia oczu, które spotkały się z oczami Nany, kucharki stada.

Byłam trochę zszokowana, wiedząc, że ledwo zamieniłyśmy ze sobą słowo, odkąd pamiętam. Czy to znowu sprawka Alfy Henry'ego? Ale coś we mnie mówiło mi, że jest w tym coś więcej. Dotknęła mnie delikatnie jeszcze raz i kontynuowała.

"Nie zabiłaś swoich rodziców, Eleno! Uwierz mi, kiedy to mówię!"

Moje oczy lekko drgnęły na jej słowa. Chociaż mogłam powiedzieć, że ledwo ją znałam, doceniłam te słowa. Z każdym, kto mi to wmawiał, zaczynałam w to wierzyć.

"Przepraszam, że musiało tak być, Eleno. Znałam twoją matkę, najpierw jako położną, a potem jako przyjaciółkę! Zawsze cię kochała i wiem jedno, nigdy byś ich nie skrzywdziła!"

"Chciałabym powiedzieć więcej, ale kończy ci się czas. Musisz znaleźć swojego partnera!" powiedziała.

Chciałam zadać jej więcej pytań, aż usłyszałam jej lekkie jęknięcie. Próba zdjęcia łańcuchów gołymi rękami sprawiła, że jej skóra lekko się poparzyła.

Moje serce bolało i chciałam ją powstrzymać, ale jej uśmiech zamroził moje słowa, aż w końcu skończyła.

Czy nie bała się, co Alfa zrobi, kiedy dowie się, co zrobiła? Mógł ją nawet zabić.

Wciąż byłam przerażona o nią, patrząc na jej twarz z narastającymi emocjami.

"Idź teraz! Wszystko w porządku! Znajdź swojego partnera, a reszta pójdzie łatwo!" Uśmiechnęła się do mnie.

Ledwo mogłam wziąć kąpiel. Nawet przy ilości pracy, którą musiałam codziennie wykonywać, starałam się nie śmierdzieć.

Miałam tylko piętnaście minut do balu, zanim wszystko się skończy. Księżyc był wysoko, ale nie musiałam martwić się o przemianę.

Nawet kiedy w końcu tam dotarłam, było tłoczno od wszelkiego rodzaju ludzi. Zaręczyny, obrączki, ludzie płaczący, wszystko było magiczne i piękne.

Chciałam, żeby dano mi kilka minut na obejrzenie tego niesamowitego daru, który bogini księżyca dała Wilkołakom, ale musiałam iść.

"Przepraszam! Przepraszam, proszę!" Przepychałam się przez tłum, węsząc powietrze jak szalona kobieta w poszukiwaniu zapachu partnera.

Byłam przerażona do tego stopnia, że moje nogi drżały. Wiedząc, że już podjęłam bardzo niebezpieczne ryzyko, przychodząc tutaj, musiałam znaleźć swojego partnera, albo wszystko będzie stracone.

Prawie przeszłam przez każdą osobę w tłumie, zaczynałam się martwić. Wydawało się, że mojego partnera tu nie ma.

To nie było możliwe. Może nie sprawdziłam dobrze. Mój partner musiał być gdzieś tutaj.

W mojej desperacji ledwo mogłem widzieć wyraźnie. Moje myśli tłoczyły się w głowie, zamazując obraz przed oczami.

Aż w końcu wpadłem na kogoś, przewracając ją na ziemię. Serce zabiło mi mocniej, gdy szybko wyciągnąłem rękę, żeby pomóc jej wstać.

Dopóki nie zobaczyłem tej twarzy, która sprawiła, że każda komórka mojego ciała zamarła. Kto inny mógłby to być, jeśli nie mój koszmar, Kate?

Przełknąłem wielką gulę w gardle, wiedząc, w jak wielkie kłopoty się wpakowałem. Musiałem uciekać, inaczej byłbym zgubiony na zawsze.

Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, było rzucenie się do ucieczki, żeby zdobyć przewagę. A w tłumie ludzi było to jeszcze trudniejsze.

Słyszałem krzyki ochrony konferencyjnej tuż za mną, wołających moje imię.

Bieganie przez tłum i jednoczesne węszenie było jednym z najtrudniejszych zadań, jakie miałem do wykonania. Jednak próbowałem, aż znalazłem się w pustej szatni, z dwoma łazienkami po bokach. Byłem uwięziony.

Łzy napłynęły mi do oczu, gdy zdałem sobie sprawę, że w tłumie ludzi zgromadzonych wokół mnie nie było mojej bratniej duszy.

Słyszałem kroki zbliżające się coraz bliżej. Wiedząc, że mój partner nie był tam lub w ogóle nie istniał, nie miałem już potrzeby uciekać.

Jedyną myślą, która krążyła mi po głowie, było odwrócenie się i poddanie tym ludziom.

Jednak ten głos w mojej głowie kazał mi się ukryć. To, że nie znalazłem mojego partnera, nie oznaczało, że nie mogłem uciec z ich okrutnych rąk.

Musiałem znaleźć sposób na ucieczkę z tego miejsca, z dala od tych bezdusznych i bezwzględnych ludzi. Ale najpierw musiałem upewnić się, że mnie nie złapią.

Moje refleksy nagle zadziałały. W desperacji, by ocalić swoje życie, nawet nie zwróciłem uwagi na to, do której łazienki wchodzę.

Zamiast tego otworzyłem drzwi i zobaczyłem dziwnego mężczyznę z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Mój świat zawalił się w jednej chwili i zamarłem.

Trudno było mi nie zwrócić uwagi na perfekcyjnie wyrzeźbione tricepsy i bicepsy oraz owłosioną linię na środku jego brzucha.

"Zamierzasz gapić się na mnie cały dzień?" Gniewny męski głos wyrwał mnie z osłupienia.

Serce biło mi jak szalone. Miałem zło na zewnątrz i jedno stojące tuż przede mną. Musiałem zdecydować, z którym z nich chcę się zmierzyć.

Z lat doświadczenia wiedziałem, że muszę unikać zła na zewnątrz, jak tylko mogłem.

Drżącymi wargami otworzyłem usta, próbując zmusić się do mówienia.

"Bardzo przepraszam, że tu wszedłem, proszę pana. Miałem trochę problemów na zewnątrz, których nie mogłem uniknąć. Proszę, nie wyrzucaj mnie, obiecuję!" Nagle przerwałem te słowa, patrząc na twarz osoby, którą spotkałem w łazience.

Nagle ogarnęło mnie poczucie znajomości, gdy spojrzałem w oczy tego, którego szukałem.

I przez te chwile czułem się tak spokojny. Jedyną rzeczą, którą miałem, będąc z moimi zmarłymi rodzicami, było moje serce przepełnione radością.

"Partner!" wyszeptałem ponownie. To były najgorętsze słowa, jakie wypowiedziałem od dłuższego czasu.

Previous ChapterNext Chapter