




Rozdział 3
Spałam całą noc po tym, jak Zuri wyszła. Byłam zbyt zmęczona, żeby zrobić cokolwiek innego niż spać. Potrzebowałam przerwy od własnych myśli. Wiedząc, że dzisiaj zostanę wypisana, wzięłam długi prysznic i przebrałam się w ubrania, które Zuri przyniosła wczoraj.
Ona i John mieli mnie odwieźć do domu. Szybko zjadłam śniadanie i teraz cierpliwie czekałam na nich na sofie. Ze wszystkich dni, musieli się spóźnić właśnie dzisiaj. Gdzie oni są? Czy nie wiedzą, że mam dość tego pokoju i tego szpitala?
Moje rachunki zostały opłacone przez ubezpieczenie, więc przynajmniej to było jedno zmartwienie mniej. Usłyszałam głośne pukanie do drzwi, zanim się otworzyły. W drzwiach stanął doktor Almasi. Byłam bardzo podekscytowana, widząc znajomą twarz.
Minęły lata, odkąd się widzieliśmy, ale wciąż pamiętałam to przystojne oblicze. Miał na sobie czarne spodnie, białą koszulę i biały fartuch, a na szyi wisiał stetoskop. Wyglądał bardziej dojrzale i zmęczony niż wtedy.
Pewnie z powodu wszystkich obowiązków, które teraz ma, i oczywiście przepracowania. Współczułam mu. Wziął moją kartę i szybko ją przejrzał, zanim był zadowolony i odłożył ją z powrotem.
"Cześć Zawadi" powiedział kojącym głosem, którego wcześniej nie słyszałam.
"Cześć doktorze Almasi" uśmiechnęłam się.
"Jak się masz?" Podszedł i usiadł naprzeciwko mnie na łóżku.
"Jestem okej" nie chciałam wchodzić w szczegóły, mimo że miałam ochotę podzielić się z nim wszystkim.
"Z twojej karty wynika, że wszystko jest w porządku. Ale nie sądzę, żebyś była okej" stwierdził łagodnie.
Skąd on to wiedział? Czy to było gdzieś napisane? Czy jakiś idiota nagrał mnie, jak mdlałam, i wrzucił to do internetu? Czy byłam na topie? O mój Boże! O mój Boże!
Zaczęłam oddychać ciężko, próbując złapać oddech.
Zauważając, że jestem w stresie, doktor Almasi uklęknął obok mnie.
"Oddychaj, Zee, oddychaj. Słuchaj mojego głosu. Rób to, co mówię, okej?"
"Okej"
"Weź wdech..." polecił, a ja posłuchałam.
"Wydech"
"Weź wdech" wzięłam duży łyk powietrza.
"Wydech"
Powtórzyliśmy to kilka razy, zanim mój oddech wrócił do normy.
"Zawadi, wiem, że ledwo cię znam, ale coś jest nie tak. Właśnie miałaś atak paniki. Czy potrzebujesz z kimś porozmawiać?" zapytał, czekając na moją odpowiedź.
"N-nie, będę okej" nalegałam.
"Jeśli tak mówisz. Po prostu wiedz, że jestem tu, żeby słuchać, kiedy tylko będziesz mnie potrzebować. Oto moja wizytówka, możesz dzwonić o każdej porze, dzień czy noc" powiedział, wręczając mi kartę.
Jego karta była czarna, ale napisy były białe. Było na niej jego imię, numer telefonu, e-mail i adres. Doceniłam gest, ale nie byłam pewna, czy mogłabym z nim rozmawiać. Widział mnie zbyt wiele razy w najgorszych momentach, nie chciałam dodawać więcej.
'Ale on jest twoim lekarzem, musi widzieć wszystkie twoje strony' nie zgadzała się moja podświadomość.
Może, może nie, ale dzisiaj nie był dzień, w którym bym się otworzyła. Nie, dopóki nie uporządkuję moich myśli i uczuć.
"Dziękuję"
"Zawsze" powiedział z ciepłym uśmiechem na twarzy.
Wydawał się być dobrym facetem. Dlaczego nie mogłam zakochać się w takich dobrych facetach jak on? Zawsze musiałam wybierać złych chłopców, którzy w końcu łamali mi serce. Jakie to było głupie? Być przyczyną własnych problemów.
"Muszę iść, mam innych pacjentów"
"Dziękuję, że sprawdziłeś, co u mnie"
"Nie ma za co. Do zobaczenia, Zee"
"Do zobaczenia, doktorze Almasi"
Wyszedł, żeby zobaczyć innych pacjentów, którzy pewnie cierpieli bardziej niż ja. Czy właśnie miałam atak paniki? Przed nim. Czy to ciało mogło mnie bardziej zawstydzić niż w ciągu ostatnich 48 godzin?
To było dla mnie za dużo. Niestety, to był dopiero początek mojej drogi. Musiałam się przygotować na to, co mnie czekało.
Mój telefon piknął, sygnalizując wiadomość.
"Czekamy na zewnątrz. Wszystko załatwione"
Wstałam z kanapy, rozejrzałam się po pokoju, który był moim domem już dwa razy, zanim wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Postanowiłam zostawić wszystkie moje zmartwienia, lęki i niedoskonałości w tym pokoju. Poczułam się lżej, jakby ciężar, który nosiłam przez ponad dwa lata, stał się łatwiejszy do dźwigania.
Zeszłam na dół do frontu szpitala. Znalazłam ich zaparkowanych blisko drzwi. Kto, do cholery, parkuje przy oddziale ratunkowym szpitala? To był najruchliwszy budynek w całym szpitalu. Szybko otworzyłam drzwi i wsiadłam, żebyśmy mogli opuścić to nieautoryzowane miejsce parkingowe, zanim nas złapią.
Odjechaliśmy od szpitala i skierowaliśmy się w stronę domu. Tęskniłam za domem. Chciałam tylko być sama w swoim domu przez kilka dni, zanim wrócę do pracy. Przez ostatnie dwa lata nie brałam wolnego. Nie chciałam siedzieć w domu i myśleć o tym, jak beznadziejne jest moje życie. Albo jak beznadziejnie czułam się każdego dnia.
Musiałam być ciągle zajęta, w górę i w dół. Zajmując się próbkami i pacjentami. Myślałam, że jeśli będę robić to, co umiem najlepiej, poczuję się lepiej, ale tak nie było. W rzeczywistości czułam się gorzej. Ludzie przychodzili chorzy, ale wychodzili czując się lepiej i zdrowsi, podczas gdy ja przychodziłam i wychodziłam taka sama. Nic się nie zmieniało.
Rozważałam terapię, ale Polacy nie chodzą na terapię. To było dla białych ludzi. Radziliśmy sobie z tym trochę inaczej. Wzięliśmy wszystkie te myśli i uczucia i wpychaliśmy je tak głęboko w siebie, że ledwo mieliśmy czas, żeby o nich myśleć.
Bardzo chciałam być w porządku. Chciałam wrócić do siebie sprzed spotkania z nim. Chciałam pamiętać, kim byłam przed całą tą miłością, zdradą i upokorzeniem. Chciałam być sobą. Tą, którą pamiętam, że była w porządku.
Ponieważ to się nie działo, postanowiłam udawać. Udawać, że wszystko w końcu będzie dobrze. Udawaj, aż ci się uda, mówili. Odwróciłam głowę, żeby spojrzeć przez okno. Wszystko wyglądało na zielone, od trawy po drzewa. Piękne. Zawsze było pięknie w porze deszczowej.
Niektórzy nienawidzili deszczu, ale ja uważałam go za kojący. Deszcz był sposobem, w jaki matka natura łagodziła stres i napięcie oraz obdarzała nas błogosławieństwami w postaci jedzenia i wody. Polskie społeczności postrzegały deszcz jako błogosławieństwo od swoich bogów i niektórzy składali ofiary z najlepszych zwierząt, aby przebłagać bogów i podziękować im.
Zanim się obejrzałam, parkowaliśmy przy mojej bramie. Ta podróż była krótsza, niż miała być. Ignorowałam Zuri i Johna przez całą drogę, ponieważ wolałam być sama ze swoimi myślami. Oni szeptali i śmiali się, ciesząc się wycieczką.
"Jesteśmy na miejscu" oznajmił John.
"Zee, jesteś w domu" przytaknęła Zuri.
"Widzę to" powiedziałam, starając się nie brzmieć sarkastycznie.
"To miejsce jest naprawdę daleko od miasta, może powinnaś wrócić do miasta" powiedział John.
"A dlaczego miałabym to zrobić?" Skrzyżowałam ręce na piersi, szykując się do konfrontacji.
"Po prostu mówię, wiesz... twoi przyjaciele są wszyscy w mieście, tylko ty mieszkasz tutaj" kontynuował.
"I tak mi się podoba" odpowiedziałam, unosząc jedną brew.
"Nie możesz nam powiedzieć, że nie jesteś tu samotna" nalegał.
"Jestem dorosłą kobietą i potrafię o siebie zadbać, więc wtrącaj się w swoje sprawy" krzyknęłam.
"Zee, spokojnie. John tylko chciał powiedzieć, że martwimy się, że jesteś tu samotna" wtrąciła Zuri.
"Nie jestem samotna, Zuri, mam przyjaciół, współpracowników i nigdy nie jestem naprawdę sama" próbowałam przekonać ich i siebie, że jestem w porządku z tym, że mieszkam tak daleko od wszystkich.
Jednak jako uparta osoba, jaką byłam, nigdy nie dałabym im satysfakcji z wiedzy, że jestem samotna, nawet jeśli miałoby mnie to zabić. Oczywiście, że byłam samotna, nie miałam wielu przyjaciół w pobliżu, poza Kevinem, reszta to koledzy z pracy i chciałam, żeby tak zostało.
"Jeśli mówisz, że jesteś w porządku, to dobrze. Po prostu... martwimy się o ciebie i to, co się stało."
"Jestem dużą dziewczynką, Zuri, przejdę przez to i pójdę dalej, jak zawsze."
"To chyba wszystko, o co możemy prosić. Prawda, kochanie?" zapytała swojego chłopaka, który oczywiście nie słuchał.
"Tak" powiedział, uśmiechając się.
Zaśmiałam się na widok tej sceny przede mną. Ci dwoje są tutaj, ponieważ mnie kochają, a ja starałam się jak mogłam, żeby poczuli się źle. Musiałam powiedzieć coś lepszego. Musiałam być lepszym przyjacielem.
"Dziękuję wam za pomoc. Doceniam to" powiedziałam.
"Proszę bardzo, i kiedy tylko nas potrzebujesz, przybiegniemy" powiedziała Zuri z ogromnym uśmiechem na twarzy.
Ciąża naprawdę sprawiała, że ludzie promienieli. Wszyscy poszliśmy na grupowy uścisk, zanim się rozdzieliliśmy.
"Skoro jesteś w dobrym nastroju, muszę ci powiedzieć coś o Marcusie."