Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 4 - Praca i zabawa

Punkt widzenia Hope

„Co do cholery!!!” Moje ręce poleciały do szyi i ramienia, szukając rany lub krwi płynącej po ciele, ale nie było żadnej. Wypadłam z łóżka, prawie upadłam na twarz, zanim się ustabilizowałam. Głowa mi się kręci, a ja stoję pośrodku pokoju, zdezorientowana. Obracam się, przeszukując otoczenie w poszukiwaniu gigantycznego wilka. „Rzeka, gdzie jest rzeka?” Oddycham szybko, wciąż trzymając się za szyję w obawie, że wykrwawię się tutaj, w mojej sypialni. Moje oczy przeskakują po pokoju. Widzę moją komodę przy ścianie, biurko przed oknem, ubrania, które nosiłam wczoraj, rzucone na podłogę. Nie słychać świerszczy ani płynącej wody, nie ma piasku pod stopami i nie ma krwi na szyi. Mój oddech zaczyna się uspokajać i koncentruję się na próbie głębokiego oddychania.

„Wdech, wydech, wdech, wydech,” powtarzam sobie, wciągając powietrze nosem i wypuszczając ustami.

„Wiesz, że to nieprawdziwe, to tylko sen, więc ogarnij się i wyjdź z tego.” Szepczę w pokoju. Powoli podchodzę do okna, potrzebując zmiany scenerii. Odsuwam zasłony. Na zewnątrz jest jeszcze ciemno. Noc jest jasna, a księżyc pełny.

„Więc to ty mieszasz mi w snach, co?” mówię do księżyca, przypominając sobie coś, co czytałam o ludziach i zwierzętach wpływanych przez pełnię księżyca.

„Cóż, doceniłabym trochę jakościowego snu, więc jeśli możesz irytować kogoś innego, byłoby świetnie.” Opuszczam zasłony i ciągnę nogi do kuchni. Zegar na ścianie w kuchni pokazuje 02:53. Jeśli będę miała szczęście, dostanę jeszcze około 4 godziny snu, zanim będę musiała wstać do pracy. Wzdycham i nalewam sobie szklankę wody. Wypiłam ją duszkiem, uświadamiając sobie, jak bardzo jestem spragniona. Po kolejnych dwóch szklankach wracam do łóżka, zmieniając prześcieradła przemoczone od potu, zanim zanurzę się na moich trzech dużych poduszkach i pociągnę kołdrę do policzków. Rzeki, wilki i świerszcze dawno zapomniane.

Na szczęście moje mieszkanie nie jest zbyt daleko od mojej pracy w jednym z siedmiu miejskich przedszkoli. Przeklinając siebie za zaspanie, półbiegiem pokonuję dwa bloki, zanim dotrę do parku. Zwykle zatrzymuję się, aby podziwiać piękne otoczenie, ale nie dzisiaj. Skracam drogę przez trawnik, przeskakuję przez żywopłot, dwa ogrodzenia i biegnę po kilku stołach piknikowych, aby zaoszczędzić kilka sekund, skaczę, ląduję na nogach i z małym uśmiechem na twarzy cicho dziękuję mamie za wprowadzenie mnie do treningu parkouru jako dziecko. Nawet Jesse mógłby być pod wrażeniem moich ruchów tego ranka.

Po kilku kolejnych blokach docieram na północną stronę miasta. Budynki mieszkalne ustępują miejsca domom jednorodzinnym różnej wielkości. Okolicę zdobią zagajniki leśne i małe place zabaw. Docieram do budynku szkoły, w którym mieści się przedszkole. Jestem zaskoczona, że czuję się tak silna pomimo braku jakościowego snu tej nocy.

Maya czeka na schodach przy wejściu z moją kamizelką odblaskową w ręku i chichocze, gdy do niej docieram.

„Na styk” mówi i porusza brwiami.

„Jeszcze mam kilka minut” odpowiadam, biorąc od niej kamizelkę i próbując złapać oddech.

Pierwszy samochód podjeżdża, zestresowany tata całuje swoje dwoje dzieci na pożegnanie, zanim odda je pod naszą opiekę i wróci do swojego auta.

„Miłego dnia, panie Evans!” woła Maya, uśmiechając się uwodzicielsko, z ustami w lekkim dzióbku. Pan Evans odwraca się w połowie, macha ręką, potyka się i prawie upada, zanim doczłapie do swojego samochodu. Widzę nowy odcień różu na jego twarzy, gdy wsiada i odjeżdża.

„Prawdziwy cukiereczek, aż ślinka cieknie.” mówi, przesadnie oblizując wargi. Śmieję się i przewracam oczami.

„Co?” pyta, przybierając niewinny wyraz twarzy.

„Jesteś po prostu złośliwa! Biedny facet.” odpowiadam, nadal się śmiejąc.

Maya to ten typ dziewczyny, za którą faceci odwracają się o 180 stopni. Prawdziwa piękność. Długie blond włosy, duże niebieskie oczy, szczupłe ciało i piersi, które zdają się być odporne na grawitację. Jest piękna i doskonale o tym wie. Mruga do mnie i daje mi diabelski uśmiech.

„Do następnego, moja droga, do następnego,” mówi cicho i chichocze, zanim odwróci się, by spotkać kolejnego zestresowanego rodzica.

Praca z Mayą nigdy nie jest nudna. Tak, jest tą gorącą modelką boginią chodzącą wśród nas, ale nigdy nie wchodzi jej to do głowy. Jest bardzo przyziemna, spokojna i miła, kiedy nie wygłupia się przy wejściu rano, dając ojcom powody do rumieńców.

Dzień minął szybko. Jest środa, więc tematem dnia była natura. Wyszliśmy do lasu z naszą grupą. Było piętnaścioro dzieci w wieku od czterech do sześciu lat oraz ja i Maya. Oglądaliśmy owady, robaki, chrząszcze, liście i wszystko, co dzieciom wydało się interesujące. Jeśli znaleźliśmy odciski kopyt lub łap, zbieraliśmy się w kółko, a dzieci zgadywały, od jakiego zwierzęcia pochodzą. W porze obiadowej zatrzymaliśmy się przy miejscu na ognisko otoczonym dużymi kłodami.

Po rozpaleniu ognia, napełniliśmy brzuchy dzieci hot dogami, owocami i ciastkami na deser, a potem była chwila wolnej zabawy pod nadzorem, zanim wróciliśmy do centrum.

O 15:00 przejęła nas popołudniowa zmiana, a ja i Maya wyszłyśmy przez wejście.

„Masz dzisiaj trening?” zapytała Maya.

„Tak, chcesz dołączyć?” odpowiedziałam, już znając jej odpowiedź.

„Hmm, środa, to znaczy zajęcia z samoobrony, prawda?” powiedziała.

„Zgadza się” przytaknęłam.

„Nie, odpuszczę. Mam wszystko, czego potrzebuję do obrony tutaj” Maya poklepała swoją torebkę, odnosząc się do gazu pieprzowego, który zawsze nosi przy sobie.

„Ale mogę cię podrzucić, i tak jest po drodze,” powiedziała z uśmiechem, idąc na parking do swojego jaskrawożółtego Garbusa.

Zajęcia prowadzą państwo Morton. To para po czterdziestce z solidnym doświadczeniem zarówno w wojsku, jak i w prywatnej ochronie, boksie oraz sztukach walki.

Każde zajęcia zaczynają się od pokazania przez Mortonów ruchów, których będziemy się uczyć. Po tym dobieramy się w pary i zaczynamy rozciąganie. Moim partnerem na dzisiaj jest Kyle.

Kyle jest w moim wieku i znamy się od kilku lat. Kiedyś się spotykaliśmy, ale kiedy sprawy się rozwijały, zakończyłam to. Częściowo dlatego, że nie czułam się gotowa na poważny związek, a częściowo dlatego, że Kyle nie był typem, z którym chciałam być w relacji.

Rozstaliśmy się jako przyjaciele, tak jakby. Nie spędzamy razem czasu, ale możemy zatańczyć, wypić drinka czy kawę, jeśli spotkamy się w klubie czy w galerii handlowej. Jest przystojnym facetem. Około 180 cm wzrostu, sylwetka pływaka, uroczy uśmiech i niechlujne blond włosy. Przyciąga uwagę i wiem, że od czasu, gdy się spotykaliśmy, miał przynajmniej pięć innych dziewczyn.

„Gotowa, kiciu?” zapytał Kyle, uśmiechając się do mnie.

„Wiesz, że nienawidzę tego przezwiska,” odpowiedziałam, brzmiąc bardziej zrzędliwie, niż naprawdę byłam.

Kyle roześmiał się głośno, uznając moje zirytowanie za swój mały sukces.

„Gotowa, kiedy ty będziesz” powiedziałam, otrząsając się z złego nastroju.

Zmienialiśmy się między atakiem a obroną, podczas gdy Mortonowie krążyli, poprawiając nas lub udzielając rad. W ostatnim ćwiczeniu Kyle miał zablokować mi ręce od tyłu, a ja miałam się uwolnić, nadeptując mu na stopę i wykręcając się z jego uchwytu.

Zajęło mi kilka prób, zanim zrobiłam to dobrze, ale przy ostatniej próbie nadepnęłam, wykręciłam się, odwróciłam i podcięłam jego nogę, więc Kyle stracił równowagę i upadł.

Całkowicie wyczerpana usiadłam na macie obok niego. Miał przedramię na oczach, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, aby dotlenić mięśnie po treningu. Moje oczy wędrowały po nim. Od jego rozczochranych włosów, prostego nosa, różowych warg po zarost na brodzie. Widziałam kontury jego mięśni pod koszulką i część mnie chciała wyciągnąć rękę i pozwolić palcom podążać za liniami. Moje oczy wróciły do jego jabłka Adama, które poruszało się, gdy przełykał ślinę.

„Podoba ci się to, co widzisz?” zapytał Kyle z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Poczułam, jak moje policzki się rumienią i dziękowałam losowi za intensywny trening, który już sprawił, że moja twarz była czerwona od wysiłku.

„W twoich snach! Po prostu sprawdzam, czy nadal oddychasz i nie umierasz na mnie. Martwiłeś mnie przez chwilę,” odpowiedziałam mu i klepnęłam go w brzuch, zanim wstałam na nogi.

„Ała, delikatniej!” jęknął, zanim podniósł się za mną.

Podziękowaliśmy Mortonowi i wyszliśmy razem. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, Kyle zwrócił się do mnie. „Dziękuję za dzisiaj, dobrze się bawiłem,” powiedział, patrząc mi w oczy. Stał trochę za blisko, co sprawiło, że się spięłam. Czułam ciepło jego ciała, czułam jego oddech i co to jest? Czy to jego bicie serca? Czy może moje? Czułam węzeł w dolnej części brzucha, moje ręce się pociły, a usta były suche. Patrzyłam, jak jego język wysuwa się, oblizując wargi, a ja czułam, jak moje dolne partie drgają na ten widok. Co do cholery??? Najpierw Jesse, a teraz Kyle? Muszę stąd wyjść!

„No cóż, znasz mnie, staram się zadowolić, trzymaj się, do zobaczenia!” odpowiedziałam mu drżącym głosem, zanim odwróciłam się i odeszłam. Słyszałam jego śmiech za sobą, gdy odchodziłam. Co ze mną jest nie tak? To był Kyle, na miłość boską. Nie mam na niego ochoty, nawet go nie lubię ani nie myślę o nim w ten sposób i nie robiłam tego od dawna. Przyspieszyłam kroku, musiałam jak najszybciej wrócić do domu. Potrzebowałam lodowatego prysznica, żeby znowu poukładać sobie w głowie.

Previous ChapterNext Chapter