Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 2 - Dziwne uczucia

Słońce świeciło przez okna, uderzając mnie prosto w twarz. Nie otworzyłam oczu. Zamiast tego po prostu pozwoliłam, by słońce mnie ogrzało, próbując pozbyć się dreszczy po śnie, który właśnie miałam. Muszę zadzwonić do mamy, muszę usłyszeć jej głos, jej irytującą, ale żywą paplaninę o tym, co wydarzyło się w ostatnim tygodniu.

Sięgam po telefon na stoliku nocnym, naciskam przycisk domowy, „Zadzwoń do mamy,” mówię i wkrótce słyszę kojący głos po drugiej stronie.

„Dzień dobry, kochanie! Dziś wcześnie wstałaś!”

Czuję gulę w gardle i próbuję ją przełknąć.

„Kochanie, wszystko w porządku?” pyta moja mama, gdy nic nie mówię.

Biorę głęboki, trochę drżący oddech i odpowiadam jej.

„Tak mamo, wszystko w porządku, po prostu musiałam usłyszeć twój głos.”

„Złe sny znowu?” zastanawia się.

„Trochę, to był dziwny sen, nie miał sensu,” mówię, w końcu otwierając oczy i zaczynając wysuwać się z łóżka.

„Sny rzadko mają sens na początku. Chcesz mi o nim opowiedzieć?” pyta.

Czy chcę? Co powiem? „Mieszkaliśmy w jaskini, a ten przystojniak cię zabił. Zębami, właściwie wypił cię do sucha.”

„Nie, w porządku, to się już rozmywa, nie pamiętam za dużo,” odpowiadam, wiedząc, że moja mama mogłaby spędzić godziny na interpretacji snów, jeśli opowiem jej najmniejszy szczegół.

Zaczęło się, gdy byłam dzieckiem, może w wieku trzech lat. Miałam te okresy koszmarów, nie tych zwykłych o potworach pod łóżkiem czy klaunach-zabójcach na wesołym miasteczku. Nie, moje były znacznie bardziej krwawe, ludzie rozrywani na kawałki, bestie w ciemności i sama natura zwracająca się przeciwko ludzkości. Czasami nie mogłam powiedzieć, gdzie kończy się sen, a zaczyna moje prawdziwe życie. Moja mama często brała wolne w pracy, żeby zostać w domu, gdy miałam złą noc, przekonując mnie, że to wszystko tylko sen.

Przez cztery lata moja mama próbowała mi pomóc i widziałam, jak to ją zżerało. Z każdym lekarzem, który chciał dać mi nowy rodzaj leków lub rozmawiać więcej o tym, że mój ojciec nas opuścił, stawała się coraz bardziej pokonana. Kupiła wszystkie książki o interpretacji snów, jakie mogła znaleźć, z misją, by mnie naprawić. Więc zaczęłam ukrywać lub kłamać na temat moich snów. Opowiadałam jej fragmenty i zawsze milczałam o najgorszych, aż pewnego dnia powiedziałam, że zniknęły, zastąpione snami o przystojnych chłopcach i miłosnych historiach. I wkrótce naprawdę zniknęły.

„To dobrze, kochanie... Ale Hope, powiedziałabyś mi, prawda? Gdyby koszmary wróciły?” Zmartwiony głos mojej mamy przeszył mi serce.

"Oczywiście mamo, ale nie martw się, to nie był koszmar, tylko dziwny sen" skłamałam.

"Naprawdę muszę iść, jeszcze nie byłam w łazience," zaśmiałam się, wiedząc, że to zakończy rozmowę.

"Dobrze, lepiej się pospiesz. Widzimy się w niedzielę?" zapytała.

"Będę tam!" powiedziałam, kończąc rozmowę, zanim pobiegłam do łazienki. To nie było kłamstwo, mój pęcherz naprawdę miał zaraz pęknąć.

Dziś miałam dzień wolny od pracy. Po kilku godzinach drzemki, moim pierwszym pomysłem było zostanie w domu, w łóżku, oglądanie Netflixa i objadanie się mocną kawą, kanapkami, chipsami i lodami. Ale to uporczywe uczucie uwięzienia w jaskini sprawiło, że zapragnęłam świeżego powietrza. Rozważałam wysłanie smsa do Mai. Może mogłybyśmy się spotkać, ale zrezygnowałam, mimo że Maja była zazwyczaj powiewem świeżości, wymagała dużo energii, a ja czułam, że teraz potrzebuję tej energii dla siebie.

Otworzyłam szafę i westchnęłam, patrząc na stosy ubrań. Może powinnam spędzić dzień na porządkowaniu tego bałaganu? Odłożyłam to na później... znowu...

Założyłam czarną koszulkę na ramiączkach, parę dżinsów i białe conversy. Chwyciłam dżinsową kurtkę i torbę na ramię, po czym wyszłam z mieszkania.

Powietrze na zewnątrz było czyste po nocnej ulewie. Słońce było ciepłe, ale nie gorące. Wzięłam kilka głębokich oddechów i zdecydowałam, że to naprawdę piękny dzień.

Po krótkim spacerze skończyłam w miejskim zoo. Uwielbiam to miejsce. Właściwie wolę zwierzęta od ludzi, bo nie trzeba z nimi rozmawiać.

Spacerowałam obok fok i delfinów, przez dom gadów. Zatrzymałam się w mini zoo dla dzieci, żeby przytulić króliczki. Uwielbiam zapach króliczków! Potem była strefa z dużymi kotami, za nimi nie przepadam, przyznaję. Uważam, że są leniwe i aroganckie, a gdybym była zwierzęciem, nie ufałabym im. Mają w sobie dużo zdradliwości. Skończyłam w tym samym miejscu co zawsze. Na końcu parku, przy wilkach. Jest ich solidna wataha, osiem wilków i są jedyną terapią, jakiej potrzebuję. Łapię kontakt wzrokowy z Alfa samicą i czuję, jak na mojej twarzy pojawia się uśmiech. "No dalej, zawołaj ich," szepczę do niej, jakbym naprawdę wierzyła, że mnie słyszy i rozumie. Przechyla głowę do tyłu i z jej gardła wydobywa się niski skowyt, a ja chichoczę. Nie trwa długo, zanim reszta watahy przybiegnie. Samiec Alfa zatrzymuje się przy swojej samicy, wtula nos w futro na jej karku, zanim podejdzie do mnie. Samica Alfa zostaje na swoim miejscu, obserwując.

Zsunęłam się na trawę przed nimi, oddzielona tylko ogrodzeniem w ich zagrodzie, i włożyłam rękę do torby. Siedem par uszu uniosło się, siedem par oczu śledziło każdy mój ruch, a siedem mokrych języków lizało swoje pyski.

"Wiem, czego chcecie, głupie psy," zaśmiałam się, wyciągając z torby worek z suszonym mięsem. Najpierw zwróciłam się do Alfy.

"Teraz wiesz, co masz zrobić, najpierw daj swojej damie," powiedziałam i podałam mu kawałek mięsa przez ciasne pręty ogrodzenia. Patrzyłam, jak podbiegł i położył mięso przed nią, zanim wrócił do mnie. "Dobry chłopak! Jesteś prawdziwym dżentelmenem," pochwaliłam go i dałam mu jego własny kawałek przysmaku. Potem skupiłam się na każdym z sześciu pozostałych wilków, zanim oparłam się o ogrodzenie i zrelaksowałam na chwilę. Futrzasta siódemka po drugiej stronie zrobiła to samo.

"Naprawdę chciałabym, żebyście mnie rozumieli. Byłoby miło mieć kogoś, z kim mogłabym porozmawiać. Niezbyt zależy mi na rozmowach z ludźmi, nigdy nie byłam w tym dobra," zwróciłam się do samca Alfa. Oparł głowę na swoich dużych łapach, patrząc na mnie. "No cóż, może następnym razem będziemy mogli nad tym popracować, co?" zaśmiałam się, zanim wstałam.

Samica Alfa naśladowała mnie, po czym znowu przechyliła głowę i zawołała swoją watahę.

Wszystkie pobiegły za nią, ale zanim zniknął, samiec Alfa odwrócił się i wydał silny wycie, które przeszło przez moją duszę, a potem zniknął. Moje nogi zadrżały, a ja chwyciłam się ogrodzenia, żeby się ustabilizować. Co to było? To nie była groźba ani akt dominacji. To bardziej przypominało poklepanie po plecach. Bardziej jak: "Dajesz dziewczyno," "Rozumiem cię," "Trzymaj się."

"Boże, Hope, musi być naprawdę źle, skoro szukasz wsparcia u wilka," szepnęłam do siebie, kręcąc głową, a z moich ust wydobył się cichy śmiech.

Zamiast wrócić do domu, moje nogi zaniosły mnie do parku parkourowego kilka przecznic od mojego mieszkania. To rozległy park, nie tylko do parkouru, jest tu stoisko z kawą z kilkoma stolikami i krzesłami, miejsca na pikniki, gry w frisbee, mały park dla psów i oczywiście George, sprzedawca lodów ze swoim wózkiem pełnym zimnych, niebiańskich smakołyków. Zazwyczaj przychodzę tu od czasu do czasu, żeby poćwiczyć, ale dzisiaj jestem tylko widzem. Zamówiłam średnie caffe mocha i usiadłam przy stoliku z widokiem na park. Nastolatki, które zwykle okupowały tę część, prawdopodobnie były w szkole, ale było tu kilka osób, może w moim wieku, ćwiczących swoje umiejętności. Siorbnęłam gorzko-słodki płyn, obserwując skoki, huśtawki i zjeżdżalnie przede mną. Czułam, jak moje mięśnie lekko drgają, pragnąc dołączyć.

"Pomijasz dzisiaj trening?" usłyszałam męski głos za sobą.

Jesse usiadł na krześle obok mnie. Czerwone włosy, niebieskie oczy i piegi pokrywały jego skórę. Uśmiechnął się swoim białym, czarującym uśmiechem.

"Nie, to mój dzień wolny, więc przyszłam tylko po kawę," odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech.

"Powtarzaj sobie to dalej," Jesse mrugnął do mnie, zdejmując koszulkę i napinając mięśnie. "Jestem pewien, że przyszłaś dla widoku," kontynuował, poruszając brwiami.

"Tak, marzysz!" odpowiedziałam, czując lekki rumieniec na twarzy i trochę cieplej niż zwykle.

Roześmiał się głośno, zanim wstał, potargał mi włosy i odszedł.

Uśmiechnęłam się do siebie i wzięłam kolejny łyk z filiżanki.

Nie myli się, lubię patrzeć, jak trenuje. Nie jak zakochana dziewczyna zachwycona jego dobrym... nie, wyjątkowym ciałem, ale jego szybkość, elastyczność i siła często mnie zachwycały. To tak, jakby nie był człowiekiem. Jakby wyszedł z filmu o Avengersach lub gladiatorach. Kiedy czasami widziałam go w powietrzu, to było tak, jakby przeczył prawom grawitacji. Dziś był jednym z tych dni. Jego ciało, błyszczące od potu, skręcało się, obracało, lądowało, odlatywało i fruwało, jakby nic innego nie było mu przeznaczone. Od balansowania na wąskich powierzchniach po lądowanie na kolejnej, zbyt odległej, to było jak taniec z naturą i...

Czułam, jak mój oddech przyspiesza, skóra staje się cieplejsza, a ja oblizałam usta, trochę rozproszona... co do diabła? Nigdy nie reagowałam na Jesse'ego w ten sposób...

"Na pewno nie chcesz dołączyć?" zawołał po chwili. Po prostu pokręciłam głową i machnęłam ręką, żeby kontynuował, ciesząc się, że był zbyt daleko, by zobaczyć moją zarumienioną twarz.

Czasami trenuję z nim, a może gdyby wysłał mi wiadomość, że tu będzie, mogłabym ubrać się lepiej i dołączyć do niego.

Sprawdziłam telefon.

Jedna nowa wiadomość...

Od Jesse: Trening dzisiaj, chcesz dołączyć?

Ups, zupełnie to przegapiłam.

Previous ChapterNext Chapter