Read with BonusRead with Bonus

ROZDZIAŁ 7 Ucieczka

Tabitha

Wilki rozproszyły się, próbując znaleźć schronienie. Podążyłam za wilkiem, który trzymał dziecko. Ukrył się przy SUV-ie, podczas gdy dziecko jęczało w jego ramionach.

"Oddaj mi dziecko, Wilku. Żaden z nas nie przeżyje, jeśli Markiz nas znajdzie," powiedziałam do wilka, który był Gammą Alfa Turnera.

"Nie! Obiecał, że pozwoli mi wrócić do Wielkiej Brytanii," sprzeciwił się. Strzelanina nagle ucichła. W mojej głowie już widziałam strażników leżących na zimnym, twardym bruku... wszyscy martwi.

"To jest eksterminacja. Jakiekolwiek obietnice, które dał ci Markiz, są puste. Nie ma zamiaru pozwolić któremukolwiek z was uciec. Potomek Turnera, jak i wszyscy członkowie jego watahy są skazani na śmierć. To dotyczy również ciebie." Wskazałam na mały odrzutowiec w hangarze. "Weź samolot i uciekaj. Po prostu oddaj mi dziecko, a ja zapewnię, że samolot wystartuje. Możesz wrócić do domu, jeśli tego chcesz, albo gdziekolwiek zapragnie twoje serce."

Spojrzał na mnie, a potem na małą dziewczynkę w swoich ramionach. Jej aksamitnie niebieskie oczy były zmęczone i pełne smutku. Uniosłam ręce, aby zachęcić ją do przejścia w moje ramiona. Ku mojemu zaskoczeniu, pochyliła się do przodu, jakby rozumiała, że ma odejść ze mną. Wilk zobaczył, że dziewczynka mi ufa i z żalem wypuścił ją, pozwalając jej ułożyć się w moich ramionach. Spojrzałam na jej niewinną twarz i uśmiechnęłam się do niej, aby ją uspokoić.

"Idź, Wilku. Zabierz ze sobą tylu ludzi, ilu możesz. Wytoczcie samolot na pas startowy i odlećcie jak najszybciej," poleciłam. "Zadbam o to, żebyście wszyscy odlecieli stąd, jak obiecałam."

"Mężczyźni, do samolotu teraz," krzyknął Gamma Alfa Turnera. Wszystkie wilki pobiegły w stronę samolotu i szybko weszły do kabiny. Pilot już siedział w kokpicie, czekając, aż wszyscy wejdą na pokład. Gdy tylko drzwi się zamknęły, wytoczył samolot na pas startowy. Teraz musiałam tylko zadbać o to, by pilot przeżył i mógł odlecieć stąd.

Strzelanina wybuchła ponownie z sąsiedniego hangaru. Wampiry wyczuły zapach wilczej krwi, ale ludzie mojego męża mieli trudności z ustaleniem właściwego hangaru. Wiatr się nasilił i wiał we wszystkie strony, dezorientując ich.

"Tam!" usłyszałam, jak ktoś mówi. "Ten samolot zaraz odleci!" Cholera!

"Kochanie, musisz się tutaj schować i zatkać uszy. Muszę tylko coś załatwić." Położyłam małą dziewczynkę na podłodze obok pudełka jako osłonę. "Wrócę, obiecuję." Skinęła małą główką, a ja wybiegłam z hangaru, wyciągając broń. Miałam przewagę zaskoczenia po swojej stronie.

Pobiegłam w stronę każdego z mężczyzn, wbijając kołek w ich zimne, czarne serca. Jeden po drugim zamieniali się w popiół, znikając w wirującym wietrze. Gdy skończyłam, po nich pozostały tylko ich broń na ziemi. Odwróciłam się, by spojrzeć na samolot i zobaczyłam, że już nabiera prędkości do startu.

Wróciłam do małej dziewczynki, która posłusznie została tam, gdzie ją zostawiłam, zakrywając uszy. Miała kruczoczarne włosy, bladą skórę i nosiła jasnoniebieskie piżamy. Na jej kolanach siedziała zabawka wilka, a na szyi wisiał naszyjnik z małym niebieskim szafirem. Pochyliłam się i uniosłam jej podbródek, żeby mogła na mnie spojrzeć. Powoli opuściła ręce z uszu i podniosła swoje niebieskie oczy, by spotkać się z moimi. Dwie zupełnie różne istoty połączone jednym wspólnym celem.

"Czy źli ludzie odeszli?" zapytała mała dziewczynka, przytulając swoją pluszową zabawkę.

"Tak, kochanie. Czas, bym zabrała cię do nowego domu," powiedziałam. Podniosłam ją i rozejrzałam się po hangarze. Niestety, zauważyłam, że Beta Alpha Turnera został pozostawiony, by umrzeć samotnie w tym hangarze. Podeszłam do niego, trzymając dziecko w ramionach. Wskazał, żebym podeszła bliżej. Pochyliłam się, trzymając dziecko na biodrze.

"Naszyjnik jest dowodem, że jest Turnerem. Kiedy nadejdzie odpowiedni czas, będzie mogła dochodzić swoich praw do dziedzictwa. W torbie niemowlęcia w samochodzie są rzeczy, których potrzebuje. W torbie mamy jest jej paszport i inne dokumenty, które mogą być potrzebne w przyszłości. Proszę, chroń ją za wszelką cenę," powiedział.

"Zamierzam to zrobić, Beta," odpowiedziałam.

"Teraz idź. Z-zostaw mnie. Chcę umrzeć blisko mojego Alpha, a jeśli Bogini Księżyca pozwoli, zostać pochowanym obok niego," wykrztusił, a krew spływała mu z kącika ust. Zakrztusił się, wydając okropny dźwięk, a potem nagle jego głowa opadła bezwładnie na bok.

Zamknęłam jego powieki i wyszeptałam, "Niech Bogini Księżyca prowadzi cię w twojej podróży."

"Musimy jak najszybciej stąd odejść," powiedziałam do małej dziewczynki, stając z nią prosto w ramionach. Pobiegłam do samochodu i wzięłam jej torbę i torbę jej matki. Potem rzuciłam się w stronę ostatniego hangaru na końcu pasa lotniczego, gdzie czekał mój pilot i samolot. Mój pilot był człowiekiem i został sowicie opłacony za milczenie, więc jedyne, co zrobił, to otworzył drzwi i polecił nam zapiąć pasy.

"Jesteś naprawdę szybka i masz czerwone oczy. Lubię czerwony kolor," powiedziała mała dziewczynka.

"A ja lubię niebieski," odpowiedziałam, zapinając jej pas. "Jestem twoją ciocią Tabithą. Jak masz na imię, moja mała?"

"Na imię mi Szafir."

"Szafir... takie ładne imię, ale ludzie nie mogą wiedzieć, kim jesteś. Co powiesz na to, żebyśmy nazywali cię Krótkie Imię Ogień?" zapytałam ją. Skinęła małą główką, zgadzając się ze mną. Nagle ziewnęła. Wzięłam jej torbę i wyjęłam butelkę mleka. "Chcesz mleka?" zapytałam ją.

Pokręciła głową. "Chcę tylko iść spać," powiedziała zmęczonym głosem. "Czy będziesz tu, kiedy się obudzę, ciociu Tabitho?"

Uśmiechnąłem się na dźwięk mojego imienia. Zdjąłem jej buty i poprawiłem jej siedzenie. "Oczywiście, kochanie. Będę tu, kiedy się obudzisz," zapewniłem ją. Wyjąłem mały kocyk z jej torby i przykryłem ją. "Dobranoc, maleńka." Zamknęła oczy i od razu zasnęła. Przeniosłem się na inne siedzenie naprzeciwko niej i wyciągnąłem telefon.

Wybrałem numer wilka, z którym rozmawiałem przez ostatnie kilka miesięcy. Znalazłem jego numer w rzeczach mojego męża i zobaczyłem słowa 'PŁONĄCY MIECZ'.

"Twój samolot czeka na ciebie na płycie lotniska," powiedziałem, gdy odebrał. "Poleci cię w dowolne miejsce, które wybierzesz. Czy masz miecz?" zapytałem, mając nadzieję na potwierdzenie.

"Już wyjechałem, Krwiopijco, i tak, mam miecz. Jednak nie jest on jej własnością," odpowiedział wilk. Zatrzymałem się. Słyszałem jego głos wcześniej. Rozmawiał z Alfą Turnerem w Świątyni tuż przed zasadzką. Zdałem sobie sprawę, że rozmawiam ze zdrajcą. Moje oczy zwęziły się wściekle.

"Wilku, ona będzie miała ten miecz," powiedziałem. Zaśmiał się, wyraźnie czerpiąc przyjemność z mojej frustracji.

"Płonący Miecz może być powierzony Czarodziejce, ale jeszcze nie jest jej," argumentował.

"Nie wiem, z jakiego słownika korzystasz, ale powierzyć oznacza oddać pod czyjąś ochronę, więc jest jej, dopóki nie nadejdzie czas, gdy osoba, która ma nim władać, zostanie odnaleziona," odparłem.

"Nie jest wystarczająco dorosła, by go chronić, dlatego rada przydzieliła mnie do nadzorowania ochrony Płonącego Miecza," wyjaśnił. "Nieśmiertelność powinna już nauczyć cię wartości cierpliwości, Krwiopijco."

"Mówisz o cierpliwości, ale zabrałeś miecz, zanim osiągnęła odpowiedni wiek," odparowałem.

"Są pewne rzeczy w świecie wilków, o których nie masz pojęcia, Krwiopijco. Na razie rada poleciła mi chronić miecz. W odpowiednim czasie trafi on w ręce osoby przepowiedzianej do jego władania."

"Znajdę cię, Wilku. Zapisz moje słowa." Zaryczał ze śmiechu.

"Puste groźby, Krwiopijco," powiedział sucho.

"To nie groźba, lecz obietnica. JAK POWIEDZIAŁEM, WILKU, ONA BĘDZIE MIAŁA TEN MIECZ. PRZYSIĘGAM TO... DO MOJEGO OSTATNIEGO TCHU."


Wyrocznia

Noc już zapadła w Cebu, kiedy przybyłem. Gdy wysiadłem z samolotu, uderzyło mnie gorące, wilgotne powietrze; wyraźny kontrast do zimnej pogody w Stanach Zjednoczonych. Po przejściu przez kontrolę imigracyjną i celną wyszedłem na zewnątrz, próbując poprawić moje rozczochrane włosy i niechlujne ubranie, gdy szedłem. Tam czekał na mnie mężczyzna, aby zabrać mnie do Świątyni. Najwyraźniej wiedzieli o moim przyjeździe.

Gdy tam dotarłem, Lorenzo, młody wilczy kapłan, czekał na mnie. Był protegowanym Starszego Wilczego Kapłana, może w późnych latach dwudziestych, o ciemnej brązowej skórze, ciemnych włosach i czarnych oczach. Miał na sobie szatę i tradycyjny kapelusz. Wprowadził mnie do pokoju, gdzie na małym stole ustawiono jedzenie i napoje.

"Zwyczajem na Filipinach jest oferowanie gościom jedzenia i napojów. Zakładam, że jesteś głodna po długim locie," powiedział.

Zignorowałam jedzenie. "Gdzie on jest, Lorenzo? Chciałabym z nim porozmawiać," powiedziałam.

"Starszy Kapłan wyjechał," odpowiedział.

"A rodzina pod naszą ochroną? Gdzie oni są, Lorenzo?" zapytałam.

Spuścił głowę, żeby nie mogłam dostrzec jego oczu. "Już ich tutaj nie ma."

"Co masz na myśli, mówiąc, że już ich tutaj nie ma?"

"Obawiam się, że przybyłaś dzień za późno. Rodzina również wyjechała wczoraj na pokładzie prywatnego samolotu." Patrzył w podłogę, co wyraźnie wskazywało, że kłamał.

"Więc moja podróż była bezcelowa." Wstałam. "Dziękuję za gościnność, ale obawiam się, że muszę już iść."

"Siostro, mam dla ciebie list od Starszego Kapłana. Powiedział mi, że po przeczytaniu jego treści będziesz wiedziała, w którą stronę się udać," powiedział Lorenzo, kłaniając się. Podał mi czerwoną kopertę. "Mam nadzieję, że znajdziesz to, czego szukasz."

Ukłoniłam się na pożegnanie Lorenzo i bez żadnej pomocy zeszłam długim rzędem schodów do miejsca, gdzie czekał na mnie samochód. Już zadzwoniłam do przyjaciela, aby załatwić sobie nocleg. Podczas mojego pobytu tutaj, zamierzałam przeprowadzić własne śledztwo.

Zanim weszłam do samochodu, zauważyłam coś błyszczącego przy krawężniku. Schyliłam się, żeby to podnieść, ale zatrzymałam się. To był mały srebrny pocisk.

Spojrzałam w górę na Świątynię i zauważyłam, że Lorenzo mnie obserwuje. Szybko wsiadłam do samochodu. Coś strasznego wydarzyło się tutaj zeszłej nocy. Kierowca szybko wyprowadził samochód z terenu kompleksu na ulicę.

Otworzyłam kopertę i znalazłam w niej tylko jedno słowo napisane przez Starszego Kapłana...MIECZ.

"Kierowco, możesz mnie wysadzić tam," powiedziałam, wskazując na restaurację.

"Przepraszam, ale mam polecenie odwieźć cię z powrotem na lotnisko," odpowiedział. Spojrzałam na niego gniewnie, ale nie walczyłam. Uznałam, że najlepiej będzie, jeśli pozwolę mu zawieźć mnie na lotnisko.

Po przybyciu na lotnisko wręczył mi bilet lotniczy opłacony przez kongregację. Podejrzewałam, że w środku są szpiedzy mający potwierdzić mój wyjazd, więc odprawiłam się i poszłam na górę do strefy odlotów.

W łazience wróciłam do swojego prawdziwego wyglądu i zmieniłam ubranie. W rzeczywistości byłam Azjatką po trzydziestce, potomkinią kapłanki służącej pod Huangiem, jednym z ostatnich z mojego rodu.

Podałam moją laskę pracownikowi łazienki. "Myślę, że ktoś ją zostawił," powiedziałam po filipińsku. "Powinnaś to bezpiecznie przechować. Może wróci po nią."

Wyszłam z łazienki i opuściłam lotnisko. Kapłan Wilk nie wyjechał do Chin. Był tutaj...gdzieś.

Ale najpierw musiałam się dowiedzieć, czy Czarodziejka opuściła kraj żywa.

Previous ChapterNext Chapter