Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 4|Aleksander.

Wyraz na jego twarzy mówił jej, że był gotowy usłyszeć, co miała do powiedzenia.

Isabelle odwróciła wzrok od jego badawczego spojrzenia, odgarnęła kosmyk włosów z czoła i skupiła wzrok na parapecie.

Jego wyraz twarzy przechodził od niepokoju do oczywistego zmartwienia, a potem nadziei. Nadziei, co do której nie miała pojęcia, czy jej słowa będą pomocne, czy nie. Prawdopodobnie to drugie.

Z łatwością i spokojem, który posiadała tylko ona, opowiedziała mu wszystko, od momentu, gdy znalazła go na ziemi, aż do dnia, w którym się obudził. Siedział oszołomiony swoją ignorancją wobec wszystkiego, co się wydarzyło.

Brak jakiejkolwiek myśli czy wspomnienia już zaczynał go irytować.

Chciałby uderzyć pięściami w powietrze lub zrobić coś, co rozładuje jego niepokój. Po daremnym wysiłku przypomnienia sobie swojego imienia, poddał się.

Z jego gardła wydobył się zdławiony jęk w udręce, Isabelle mimowolnie zamknęła oczy na dźwięk i poradziła mu, aby dał odpocząć swojemu umysłowi na noc. Bo nic nie niepokoi niespokojnego umysłu bardziej niż jeszcze więcej niespokojnych myśli.

Nie mając innego wyjścia, odwrócił głowę na poduszce i zamknął oczy.

Nie spał, ale też nie zdradzał, że nie śpi. Isabelle spędziła połowę nocy przy jego boku, wsłuchując się w każdy jego wdech i wydech, nie wiedząc, że on był równie świadomy jej obecności, jak ona jego.

Łza spłynęła z jej oczu i znalazła ukojenie na skórze jego ramienia, jego silnego, umięśnionego ramienia. Głęboko w duszy czuła bolesną i trudną do zniesienia stratę z powodu jego utraty pamięci.

Jednak uczucie jej zabłąkanej łzy na jego skórze spowodowało tylko palący ból w jego piersi, głęboko w sercu, do tego stopnia, że jej imię mimowolnie wymknęło się z jego ust.

Isabelle otarła łzy wierzchem lewej ręki i odeszła od jego boku. Zatrzymała się przy kuchennym blacie i ochlapała twarz zimną wodą, zanim odwróciła się i wróciła do swojego posłania.

Dźwięk wiatru szumiącego przez okna nie przyniósł ukojenia burzy, która szalała w jej duszy. Isabelle miała ochotę coś zrobić w związku z sytuacją tego mężczyzny.

Czuła głęboko w kościach, że istnieje powód, dla którego został porzucony na śmierć tak blisko niej.

Czy to ktoś, kto ją znał? Jej przeszłość? A może ktoś obserwował jej ruchy w lesie?

Ostry wdech wydobył się z jej gardła, gdy pozwoliła swoim oczom wędrować po oknach. W mgnieniu oka była przy drzwiach. Pewnymi palcami pociągnęła za zasuwkę i zamknęła ją mocniej.

Jej oczy przesunęły się na jego śpiącą postać na ziemi i bez zastanowienia Isabelle wysłała modlitwę do Pana o ochronę.

Trzy dni później, postanowiła nadać mu imię. Było zbyt męczące ciągłe zwracanie się do niego jako "ty", po długim zastanawianiu się nad imieniem, które najlepiej do niego pasuje, Isabelle zdecydowała się na Aleksandra, imię odpowiednie tylko dla silnego mężczyzny. Imię, które oznaczało "obrońcę" ludzi, imię odpowiednie tylko dla najsilniejszych mężczyzn.

"Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko." Powiedziała, siadając obok niego na tarasie ich chaty.

Łatwiej było nazywać chatę ich, ponieważ spędzili tam razem tyle dni, że nie była już tylko jej.

"Nie mam nic przeciwko czemu dokładnie?" zapytał, jego głos wibrował, sprawiając, że dziwne rzeczy kwitły i rozkwitały w jej piersi.

Isabelle westchnęła i odwróciła wzrok od jego przyciągającego spojrzenia.

Zawsze było między nimi jakieś przemożne uczucie, gdy nawiązywali kontakt wzrokowy, Isabelle bała się komplikować ich relację, a odkąd pamiętała, zawsze była nieśmiała wobec mężczyzn. To było uczucie, które miała, bo nie pamiętała, czy byli jacyś mężczyźni w jej życiu z tego, czego nie mogła sobie przypomnieć, ale miała przeczucie, że byli.

"Jak się czujesz?"

"Silny jak wół." Odpowiedział z parsknięciem. "Wół, który nie ma pojęcia..."

"Shhh," Isabelle przerwała mu w pół zdania, "Pewnego dnia ten Ox przypomni sobie te dni, nasze dni tutaj, i będzie się śmiał z tego, jak kiedyś myślał, że nigdy nie odzyska swoich wspomnień."

Opuszczając głowę, chciał uwierzyć w jej słowa, ale było mu to bardzo trudno.

"Pewnego dnia ty też. Spojrzysz wstecz i uśmiechniesz się." Uśmiechnął się krótko i odwrócił głowę.

"Postanowiłam nadać ci imię, nie przystoi, żebym ja miała imię, a ty nie. Mam dość zwracania się do ciebie jakbyś nie był nikim."

"Jakie imię pasuje? Ufam twojemu osądowi."

"Obrońca ludzi, Aleksander." Jej cichy głos wyszeptał. Wiatr uniósł jej słowa z ust do jego uszu, sprawiając, że przez całe jego ciało przeszedł dreszcz.

Drżenie, które przeszło przez niego, nie umknęło jej uwadze. Isabelle zmarszczyła brwi na jego reakcję.

Ziemia zatrzęsła się, a krzyk tak głośny jak krzyk orła eksplodował w jego głowie i przeszył jego serce, spływając w potoku emocji. Poczuł zawroty głowy, jego głowa była ciężka, a ciało słabe.

Wszystko to przeszło przez niego na samo brzmienie jej głosu, nazywającego go "Aleksandrem."

Wstał na nogi tylko po to, by się zachwiać. Isabelle pomogła mu wejść do chatki, ignorując zwykłe mrowienie, które czuła zawsze, gdy się dotykali.

Razem usiedli na samotnej kanapie przy kominku, gdzie zapytała, co poszło nie tak.

Wyjaśnił, co czuł, a ona z marszczącym brwiami obiecała, że to minie. Po chwili napięcie opadło, a atmosfera ochłodziła się opowieściami o tym, jak żyła w chatce, jak radziła sobie sama, aż do jego nagłego pojawienia się.

Zgodzili się, że będzie nazywany Alexem, według niego Aleksander brzmiał zbyt formalnie i sprawiał, że czuł się starszy.

"Jesteś stary." Wzruszyła ramionami.

Alex spojrzał na nią z figlarnym wyrazem twarzy, "Nie jestem."

"Tak, jesteś, wyglądasz na dobrze ponad trzydzieści."

"Nie dobrze ponad trzydzieści. Czuję się bardziej na dwadzieścia osiem." Przeciągnął ręką przez włosy.

"Uważaj jak poruszasz tą ręką, dostała mocno. Możesz czuć się na dwadzieścia osiem, ale faktycznie mieć trzydzieści pięć."

"Cholera. Nie. A ty ile masz lat? Dwadzieścia dziewięć?"

Isabelle zaśmiała się z jego przesady. Ten to kiepski przegrany. Pomyślała.

"Nie. Znam swój wiek, mam dwadzieścia lat." Uśmiechnęła się po ogłoszeniu. "Bardzo młoda dama."

"Jeśli mam trzydzieści pięć lat, to ty moja Belle będziesz miała trzydzieści." Uśmiechnął się.

Jej uśmiech zbladł na jego słowa "moja Belle," ale z szybkością, której nie znała, odzyskała uśmiech, nie zdradzając swojego prawdziwego uczucia.

Była poruszona słysząc swoje imię na jego ustach, zwłaszcza po dodaniu "moja."

"Kiedy znowu stałam się Belle?" Zapytała niedbale.

"Odkąd nazwałaś mnie Alexem, myślę, że daje mi to prawo nazywać cię, jak mi się podoba, prawda? Isabelle brzmi zbyt formalnie, ale lubię to. Belle pasuje do ciebie za dobrze, jest bardziej trafne dla twojego rozmiaru." Spojrzał na jej ciało, mówiąc to.

"A co to ma znaczyć?" Powiedziała sobie, że nie szuka komplementów, ale wiedziała lepiej.

"Jesteś bardziej drobna, Belle jest idealne i jesteś piękna, tak jak to imię sugeruje."

Szeroki rumieniec rozlał się od jej policzków po klatkę piersiową. Isabelle odsunęła się z jego pola widzenia, chcąc uwolnić się od rumieńca. Jej piegi miały tendencję do stawania się bardziej widocznymi, gdy się rumieniła, co nie umknęło jego uwadze.

Alex zobaczył karmazyn, który przeszła przez jej policzki, przeszedł w dół jej szyi i ukrył się w wysokim dekolcie jej sukienki. Poczuli nagłą chęć, by dowiedzieć się, czy jej skóra rozświetla się jak żarówka, tak jak jej policzki. Przełknął pożądanie, które poczuł w swoich lędźwiach, chcąc, aby zniknęło. Nie byłoby dobrze podniecać się na widok jej samego rumieńca.

"Pozwól, że przyniosę coś do jedzenia, jesteś głodny?" Zapytała, odwracając się do niego plecami.

"Nie jestem głodny." Wyszeptał, w myślach dodał, "Nie na jedzenie, Belle. Nie na jedzenie."

Wróciła z szklanką wody w ręku i podała mu ją.

Przyjął ją, myśląc, jak by uciekła, gdyby miała choćby najmniejsze pojęcie, co dzieje się w jego myślach.

Previous ChapterNext Chapter