




ROZDZIAŁ 2: VINCENT HASTINGS
Perspektywa autora
"Szefie, proszę, oszczędź mnie, daj mi więcej czasu, proszę!" Mężczyzna, wyglądający na około trzydziestkę, klęczał przed wysokim młodym mężczyzną w czarnym garniturze i krawacie, trzymającym w prawej ręce pistolet, którym się bawił, patrząc na niego. Otaczało ich wielu mężczyzn w czarnych garniturach, uśmiechających się i patrzących na siebie z wrogością. Pomieszczenie było celą tortur, różne narzędzia i ślady krwi były widoczne na podłodze i na ścianach.
Na ustach biednego mężczyzny była krew, jego oczy wyglądały, jakby były wielokrotnie uderzane, tworząc wokół nich fioletowe kręgi. "Szefie, zapłacę ci w przyszłym tygodniu, przysięgam. Jeśli nie, to możesz mnie zabić!"
"Renzo, już dałem ci miesiąc na spłatę, a teraz prosisz o kolejny tydzień?"
"Szefie, proszę... proszę, wybacz mi..." już płakał, łzy w jego oczach i krew na całej twarzy zaczęły się mieszać. Wtedy mężczyzna wstał z krzesła, stojąc przed biednym facetem, "Wiesz, jak bardzo nienawidzę kłamców, Renzo. Nienawidzę, kiedy ktoś próbuje mnie oszukać, i wiesz, co im wtedy robię?" jego grube, czarne brwi uniosły się, a szare oczy stały się ciemne, kiedy skierował pistolet na głowę mężczyzny. "Szefie... nie rób tego... nie..."
"Pozdrów ode mnie diabła, Renzo."
Bam.
Dźwięk wystrzału rozbrzmiał w całej celi, a krew zaczęła kapać na podłogę. Vincent rzucił pistolet na podłogę, gdy zaczął iść w stronę jednego ze swoich ludzi i wytarł ręce białym ręcznikiem. "Wyrzućcie go gdzieś, potem dajcie pieniądze jego rodzinie. Posprzątajcie ten bałagan, ta cela teraz śmierdzi jak cholera."
"Tak, Szefie."
Potem w końcu ruszył w stronę wyjścia, a reszta ludzi podążała za nim. Na jego twarzy nie było żadnego wyrazu, jego oczy były zimne, a jego silna i wysoka sylwetka sprawiała, że wyglądał jak prawdziwy boss mafii, którego wszyscy się boją. Miał kręcone czarne włosy, spiczasty nos, wysokie kości policzkowe i wyraźną dolną szczękę i brodę. "Dokąd teraz idziemy?" zapytał swoich ludzi.
"Do pana Laurensa, szefie. Prezesa Laurencio Holdings."
"Tego starego, który błagał mnie o pomoc w jego biznesie?" zapytał Vincent, zapalając papierosa, którego podał mu Joe, jego asystent. "Nie byłby tam, gdzie jest dzisiaj, gdybym mu nie pomógł."
"Wciąż jest ci winien 900 miliardów dolarów, szefie. Słyszałem, że planuje również sojusz z panem Romano."
Vincent prawie się roześmiał, gdy to usłyszał, "Romano jest w mojej kieszeni. Czy on myśli, że naprawdę może rozpocząć wojnę przeciwko mnie, uciekając do ludzi, którzy również mają wobec mnie wielkie długi? Kretyn."
Jego ludzie zaśmiali się, gdy otworzyli drzwi czarnej limuzyny dla niego. "Sprawdźmy jego odwagę. Zamierzam pobawić się z tym starym dziadem."
Pan Laurens relaksował się na swoim obrotowym krześle po spotkaniu z dobrze znanym w mieście bossem mafii o imieniu Pablo, rozmawiał z nim i prosił o sojusz przeciwko Vincentowi, ale mężczyzna powiedział, że nie może tego zrobić, ponieważ Vincent jest również jego szefem. "Cholera, Hastings. Zbierasz wszystkich ludzi i robisz z nich swoich ludzi. Jesteś prawdziwym dupkiem, nie pozwolę ci tym razem trzymać mnie za gardło."
Wtedy drzwi się otworzyły, akurat gdy miał wstać i odwrócić głowę, żeby zobaczyć, kto właśnie przyszedł, ktoś go popchnął, jego twarz uderzyła o ceramiczną podłogę. "K-Kto do cholery--
"Dawno się nie widzieliśmy, Laurens."
Słysząc ten zimny, głęboki głos, pan Laurens już wiedział, kto to jest. "V-Vincent Hastings?"
"O, więc nadal mnie pamiętasz, co?"
"C-Co tu robisz? Czego ode mnie chcesz?"
Vincent zaśmiał się jak diabeł, potem podszedł do pana Laurensa i chwycił go za głowę, bez wysiłku podnosząc go jedną ręką. "Czego od ciebie chcę? Naprawdę nie wiesz, dlaczego tu jestem?"
"J-Jeśli chodzi o dług, który ci jestem winien, n-nie mam jeszcze tej kwoty... Mogę ci teraz zapłacić tylko 900 milionów dolarów..."
"900 milionów? Co mam z tym zrobić? Kupić cukierka?"
"V-Vincent, zapłacę ci w przyszłym miesiącu, obiecuję, zapłacę ci w przyszłym miesiącu..." błagał, próbując oderwać ręce Vincenta od swojego kołnierza, niemal go dusząc. "Proszę, oszczędź mnie..."
Vincent zacisnął szczęki i pchnął go na ścianę, tak mocno, że pan Laurens jęknął z bólu. "Ile razy dzisiaj słyszałem tę linię? Wszyscy ludzie, z którymi rozmawiałem, też mnie błagali, a wiesz, co się z nimi stało?"
"N-Nie, nie Vincent, proszę, na pewno ci zapłacę, mogę zrobić wszystko, co tylko chcesz..."
"A tak w ogóle, słyszałem, że próbowałeś rozmawiać z Romano i Pablo, czy to prawda?"
Oczy pana Laurensa rozszerzyły się, "K-Kto ci to powiedział? J-Ja nie--
Vincent nagle uderzył pięścią w ścianę obok jego twarzy, zamknął oczy, drżąc na całym ciele. "Wiesz, co mnie najbardziej wkurza oprócz kłamców?" Puścił go i cofnął się o krok, wkładając rękę do kieszeni, "Zdrajcy. Naprawdę nienawidzę, gdy ktoś próbuje działać za moimi plecami, zwłaszcza gdy pomogłem im wspiąć się na szczyt. Powinieneś być wdzięczny, Laurens." potem wyjął pistolet i skierował go na pana Laurensa, którego oczy teraz rozszerzyły się, patrząc na Vincenta.
"Vincent... N-Nie, ta firma jeszcze mnie potrzebuje... moi ludzie jeszcze mnie potrzebują... moja rodzina mnie potrzebuje..."
"A diabeł powiedział, że teraz też cię potrzebuje."
"N-Nie, Vincent... Mogę ci dać wszystko... Mogę być twoim sługą... Dam ci wszystko, tylko nie tę firmę..."
"Oprócz tej firmy, co jeszcze masz?" zapytał Vincent, bawiąc się spustem pistoletu, wciąż celując w biednego człowieka.
"M-Mam 200 jachtów, 300 rezydencji, statków wycieczkowych, m-mam trzy córki! Możesz poślubić jedną z nich, jeśli chcesz!"
Vincent zaśmiał się, "Oferujesz mi własną córkę? Czy aż tak jesteś zdesperowany?"
"T-Tylko mnie nie zabijaj..."
Vincent chwilę się zastanawiał, zanim ponownie otworzył usta, "Czy twoje córki są piękne? Czy też wyglądają jak ty?"
Jego ludzie zaśmiali się za jego plecami. "N-Najmłodsza jest najpiękniejsza z nich..."
"I oddasz mi ją?"
"T-Tak..."
"Dobrze, pokaż mi ją jutro. Nie, przyprowadź wszystkie swoje córki do mnie. Przyprowadź je do mnie jutro wieczorem. Jeśli nie dotrzymasz obietnicy, tym razem nie zawaham się cię zabić."