Read with BonusRead with Bonus

Rozdział 7

Bóg jest samotny, ale diabeł, on nie jest sam; ma wiele towarzystwa; jest legionem.

- Henry David Thoreau

Thalia zdała sobie sprawę, jak bardzo była zmęczona, jakby wspomnienie Dantego o późnej godzinie przyciągnęło jej wyczerpanie na pierwszy plan. Jeszcze kilka minut temu czuła się pełna energii po tym, jak w końcu mogła się przemienić i odkrywać mistyczny świat na zewnątrz. Jej mięśnie były obolałe, ale przyjemne ciepło nie było nieprzyjemne, wręcz przeciwnie, czuła się jak w domu. Jak długo minęło, odkąd czuła ten znajomy ból po bieganiu w swojej wilczej formie?

Teraz jednak, na wzmiankę o pójściu spać, kończyny Thalii stały się ciężkie, a oczy piekły. Przyłapała się na tłumieniu ziewania, tylko po to, by zarumienić się, gdy Dante uśmiechnął się do niej z rozbawieniem.

"Chodź, odprowadzę cię do twojego pokoju." Dante położył dużą dłoń delikatnie między drobnymi łopatkami Thalii, prowadząc ją do innych drzwi, których wcześniej nie zauważyła. Ile drzwi miało to miejsce?

"Dziękuję." Thalia skinęła głową, pozwalając swojemu gościnnemu gospodarzowi przeprowadzić ją przez drzwi.

Korytarz, który rozciągał się przed nimi za progiem, był miękko oświetlony lampami ściennymi. W środku wisiał ciężki żyrandol, jednak był wyłączony, dziesiątki kryształów zwisających z metalowej ramy jak zamarznięte krople migotały w przyćmionym świetle. Wszystko w tym miejscu wydawało się opulentne, wspaniałe, a jednak dziwnie niedopasowane. Apartamenty, które właśnie opuścili, nie pasowały do bardziej staromodnego stylu tej części domu. To samo można było powiedzieć o pokoju Thalii, gabinecie doktora, biurze, terenach, które właśnie spędziła wieczór na odkrywaniu. Miejsce było niewątpliwie piękne, ale Thalia nie mogła pozbyć się uczucia zagubienia w labiryncie.

To niepokojące uczucie tylko narastało jak kulka w jej żołądku, gdy skręcili za róg na końcu korytarza i ujrzeli znajomy widok korytarza, gdzie znajdował się pokój Thalii. Jak to możliwe, że przeszli z parteru na wyższe piętro domu bez wchodzenia po schodach? Thalia pamiętała, że zajęło jej prawie dziesięć minut dotarcie z sypialni do drzwi apartamentów, gdy pani Thorton prowadziła ją tam wcześniej tego wieczoru, a teraz minęły nie więcej niż trzy minuty, odkąd Dante prowadził ją z kanapy o niebiańskim uczuciu do drzwi sypialni, w której obudziła się wiele godzin wcześniej.

"Muszę przyznać, że bardzo miło spędziłem z tobą wieczór, Thalio." Dante mówił cicho, intymnie, a jednak bogato, jego niebieskie oczy błyszczały, gdy studiował twarz młodej wilczycy. "Bardzo chciałbym cię lepiej poznać, jeśli mi na to pozwolisz."

Thalia przełknęła ślinę, czując suchość w gardle, a jej serce zadrżało w piersi, gdy niepokój drapał ją z tyłu czaszki jak igły. Jej zmysły mówiły jej, że ten przystojny mężczyzna i ten ciekawy dom kryją więcej, niż się wydaje, i niczego nie można lekceważyć.

„Śpij, Thalio. Jutro jest nowy dzień.” – wymruczał Dante, a jego słowa, choć proste, były jak zaklęcie, które potęgowało zmęczenie w ciele Thalii, aż jej oczy niemal zamknęły się tam i wtedy.

Thalia czuła się potem jak we śnie. Mgliście pamiętała, jak mamrotała dobranoc do Dantego, zanim jak w transie powędrowała do swojego pokoju. W momencie, gdy jej zmęczone oczy dostrzegły łóżko, poczuła, jak wzywa ją ono jak syrena zbłąkanych żeglarzy. Myśl o przebraniu się w coś bardziej odpowiedniego do spania nawet nie przeszła jej przez myśl i westchnęła z ulgą, gdy jej ciało zapadło się w materac, a mroczne głębiny snu pociągnęły ją w dół.


„Dzień dobry, panno Georgiou.” – głos pani Thorton oznajmił jej przybycie, gdy otworzyła drzwi do sypialni, a krytyczne spojrzenie spoczęło na młodej wilczycy. „Czy mogłabyś pójść za mną, proszę? Mam dla ciebie niespodziankę.”

Minął prawie tydzień od kolacji Thalii z jej nowym panem i nie widziała od tego czasu tajemniczego mężczyzny. W rzeczywistości noc ich kolacji wydawała się jak sen i gdyby nie fakt, że Thalia obudziła się następnego dnia z obolałymi mięśniami, a Maeve była wyjątkowo zadowolona, Thalia rzeczywiście uwierzyłaby, że to był sen. Od tamtego czasu była głównie zamknięta w swoim pokoju, choć nie brakowało jej rozrywek. Od czasu do czasu była eskortowana na wizytę do lekarza na kontrolę lub pozwalano jej spacerować po ogrodach i lasach pod nadzorem pani Thorton lub takich osób jak Remi i inni strażnicy, którzy pojawiali się zawsze, gdy byli potrzebni, tylko po to, by zniknąć, gdy przestawali być potrzebni. Jej posiłki przynosiła do pokoju pani Thorton, każdy z nich wyraźnie zaprojektowany, aby przestrzegać ścisłych zaleceń dietetycznych doktora McKinleya, a jednocześnie były pyszne. Thalia nie pamiętała, kiedy ostatnio jadła tak dobrze i regularnie.

To zaczynało być widoczne. Minęło zaledwie kilka dni, ale już policzki Thalii były nieco pełniejsze, a zdrowy blask powracał na jej skórę, jej oczy były jaśniejsze, a ciemne cienie pod nimi znikały z każdą przespana nocą.

Odkładając książkę, którą czytała, Thalia spojrzała na surową starszą kobietę, a iskra ciekawości zapłonęła w jej piersi.

„Co to jest?” – zapytała Thalia.

„Gdybym ci teraz powiedziała, nie byłoby to niespodzianką, prawda?” Pani Thorton westchnęła, spoglądając na zegarek. „Chodźmy już.”

Thalia przygryzła język, choć jej ciekawość rosła z każdą sekundą. W rzeczywistości zaczynała się trochę nudzić. Chciała zobaczyć, co jeszcze kryje dom, a nadal nie była bliżej odkrycia, czego Dante naprawdę od niej chciał. Uznając, że cokolwiek zaplanowała pani Thorton, musi być lepsze niż czytanie przez resztę dnia, Thalia poszła za blondynką.

Tym razem skierowały się w inną stronę niż zwykle, co jeszcze bardziej zaintrygowało Thalię. Nigdy wcześniej tędy nie szła, a choć korytarz wyglądał jak reszta domu, obiecywał wgląd w jakąś część tego bardzo zagadkowego miejsca.

W końcu dotarły do drzwi prowadzących do oranżerii, której szklany dach był pokryty żaluzjami ustawionymi pod różnymi kątami, aby wpuszczać światło słoneczne, jednocześnie nie przegrzewając pomieszczenia. Luksusowe zielone rośliny w ogromnych kamiennych donicach wypełniały krawędzie przestrzeni, imitując dżunglę, podczas gdy terakotowe kafelki tworzyły schludną ścieżkę przez zieleń do przedniej części oranżerii, skąd roztaczał się widok na las i pola otaczające dom.

Przed oknem stało kilka wiklinowych foteli z grubymi beżowymi poduszkami oraz duży okrągły stolik kawowy z wikliny i szkła. Oczy Thalii natychmiast dostrzegły pięć młodych kobiet siedzących na niektórych z foteli, których śmiech wypełniał powietrze, jakby znały się od lat. Wystarczyło kilka chwil, aby zauważyły nadchodzących gości, a wszystkie oczy skierowały się na panią Thorton i Thalię.

„Witajcie, panie.” Pani Thorton przywitała kobiety.

„Witaj, pani Thorton.” Odpowiedziały chórem.

„To jest Thalia,” Blondynka wskazała na Thalię, która niepewnie przesunęła się za nią. „Jest nowym członkiem rodziny i mam nadzieję, że sprawicie, że poczuje się tu mile widziana. Pan Connaught przygotował dla was specjalną niespodziankę, abyście mogły się lepiej poznać, bo spędzicie razem dużo więcej czasu.”

Po tych słowach, pani Thorton odwróciła się na pięcie i odeszła, a jej obcasy stukały o terakotę, aż nawet Thalia nie mogła ich usłyszeć swoim nadprzyrodzonym słuchem. Cisza wypełniła oranżerię, gdy dziewczęta przez chwilę wpatrywały się w siebie, każda oceniając pozostałe. Thalia już ustaliła, że dziewczyny przed nią były ludźmi, choć wiedziała to już wcześniej. Pani Thorton wspomniała o tym zaledwie tydzień temu. Nie wiedziała jednak, czy te dziewczyny wiedzą, kim ona jest. Czy wiedziały, że ich pan i większość jego personelu nie są ludźmi?

„Jestem Laila,” jedna z dziewczyn w końcu przerwała ciszę. Jej skóra była jak wypalona sienna, a włosy atramentowo czarne, opadające na ramiona spod niebiesko-różowego kaszmirowego szala. „Chodź, usiądź.”

Thalia skinęła głową i przesiadła się na wolne miejsce, bardzo świadoma oczu skierowanych na nią, gdy osiadała na poduszkach. Ledwo to zrobiła, pojawiło się kilku kelnerów w białych marynarkach i czarnych spodniach, niosąc tace z filiżankami i spodeczkami, talerzykami i szklankami. Inni przynieśli dzbanki z wodą i sokiem, a jeszcze inny dwie imbryki i dzbanek na kawę. Na koniec na stole ustawiono kilka piętrowych stojaków z małymi ciastkami i kanapkami. Potem, tak szybko jak się pojawili, kelnerzy zniknęli, pozostawiając młode kobiety w ciszy.

„Podwieczorek?” odezwała się jedna z dziewczyn, jej akcent zdradzał, że jest Francuzką, a blond brew uniosła się nad niebieskimi oczami. „Myślę, że wolałabym coś mocniejszego niż herbata i sok pomarańczowy.”

„Nie bądź niegrzeczna Jennifer!” skarciła ją Laila. „Powinnyśmy być wdzięczne, że pan Connaught tak dobrze nas traktuje.” Jej oczy znów zwróciły się ku Thalii. „Ignoruj Jennifer, staje się złośliwa, gdy myśli, że jest zaniedbywana.”

„Siedzę tuż obok,” warknęła Jennifer, mrużąc oczy.

„Obok ciebie jest Priyanka,” Laila kontynuowała, ignorując blondynkę i wskazując na inną dziewczynę, „potem mamy Svetlanę i Miriam.”

Thalia przyjrzała się każdej z dziewczyn po kolei, każda z nich machała lub mówiła „cześć”. Wszystkie były zupełnie różne od siebie. Priyanka była smukła, z krótkimi włosami i małym prostym nosem. Wydawała się najbardziej nerwowa z grupy i ciągle szarpała rękawy swojego swetra. Svetlana była bardziej zrelaksowana, ale w jej oczach była twardość. Thalia dostrzegła w nich bunt tak wyraźnie, jak bliznę, która biegła od jednej strony jej gardła do drugiej. Miriam była chyba najbardziej przyjazna po Laili. Jej ognistorude włosy komplementowały mleczną skórę i zielone oczy, a piegi zdobiły jej policzki i ramiona spod zielonej sukienki letniej, którą miała na sobie.

„Miło was poznać,” wymamrotała Thalia, nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć. Czuła się jak na rozmowie kwalifikacyjnej z popularnymi dziewczynami w szkole, a jednak nie miały wyboru, musiały się dogadać. „Jak długo tu jesteście?”

„Dziewięć miesięcy,” odpowiedziała Svetlana, jej głos niósł słowa z pewnym rosyjskim akcentem. „Priyanka przyszła sześć tygodni później, potem Jennifer. Miriam i Laila przyszły w tym samym czasie, sześć miesięcy temu.”

„To dość długo,” oczy Thalii rozszerzyły się.

„Tak, cóż, pan Connaught czekał na swoją ostatnią dziewczynę,” Jennifer spojrzała bezpośrednio na Thalię i uśmiechnęła się złośliwie. „Swoją małą wilczycę.”

Previous ChapterNext Chapter