




Rozdział 9
Legiony znają strach i kłopoty wszelkiego rodzaju.
- Jeffrey R. Holland
Chociaż Thalia wiedziała, że Priyanka nie pojawi się na kolacji tego wieczoru, nie mogła powstrzymać dręczącego ją niepokoju. Inne dziewczyny wydawały się niewzruszone nieobecnością przyjaciółki i szczęśliwie rozmawiały między sobą. Nawet Jennifer pojawiła się i wydawała się być w znacznie lepszym nastroju, choć trzymała się z dala od Thalii.
Jednak kiedy minął prawie tydzień, a Priyanki nadal nikt nie widział, Thalia wiedziała, że coś się dzieje. Kiedy Thalia pytała panią Thorton lub Dantego, zmieniali temat lub dawali jakieś mgliste wymówki. Dante był zdecydowanie bardziej przekonujący niż jego asystentka. Wystarczyło, że powiedział "nie martw się, wszystko z nią w porządku," a Thalia zapominała o sprawie aż do późnego wieczora, kiedy nie było kogo zapytać.
Thalia również nie była bliżej odkrycia czegokolwiek o swoim mistrzu ani o tym dziwnym miejscu, które nazywał domem. Im bardziej starała się skupić na znalezieniu odpowiedzi, tym bardziej jej umysł stawał się zamglony i rozproszony. Nawet zmiana formy i bieganie nie miały już tego samego uroku co wcześniej. Thalia po prostu nie mogła się pozbyć uczucia, że coś się dzieje, o czym nie powinna wiedzieć.
Pewnego wieczoru Jennifer nie pojawiła się na kolacji.
Dziewczyny natychmiast zaczęły się martwić, ale pani Thorton szybko ich uspokoiła, mówiąc, że Jennifer ma się dobrze i będzie jadła z Dantem tego wieczoru. To wydawało się uspokoić resztę, ale Thalia czuła się jeszcze bardziej zaniepokojona. Najpierw zniknęła Priyanka, a teraz Jennifer? Coś tu nie grało. Dlaczego te dziewczyny po prostu znikają?
"Panno Georgiou," ostry głos pani Thorton przerwał marzenia Thalii, gdy wpatrywała się w okno sypialni. "Pan Connaught zaprosił cię na kolację tego wieczoru i jestem tutaj, aby pomóc ci się przygotować."
Thalia westchnęła, zmuszając się do odwrócenia wzroku od okna. Pogoda zmieniła się w burzową w nocy, z brzydkimi szarymi chmurami pędzącymi po niebie i nagimi drzewami atakowanymi przez porywiste wiatry. Thalia obudziła się tego ranka w ponurym nastroju i nie miała ochoty nic robić ani z nikim rozmawiać. Była sfrustrowana, gdy pani Thorton niemal siłą zaciągnęła ją na cotygodniową wizytę u lekarza, a w pewnym momencie z jej gardła wydobyło się ostrzegawcze warczenie, gdy doktor Mckinley próbował pobrać krew.
"Nie czuję się dzisiaj najlepiej, czy mogłabym może odmówić?" zapytała, obserwując, jak wysoka blondynka ponownie przeszukuje garderobę.
„Obawiam się, że to nie podlega negocjacjom, panno Georgiou.” Pani Thorton odpowiedziała bez chwili wahania, wracając z jedwabną suknią w kolorze wina. „To będzie idealne. Teraz idź się wykąpać. Będę tu, żeby pomóc z włosami i makijażem.”
Westchnęła, Thalia zrobiła, co jej kazano, choć trochę się ociągała. Gdy wróciła do sypialni, pani Thorton rzeczywiście na nią czekała, wraz z jedwabną suknią i szpilkami. Na toaletce stał zestaw kosmetyków i pędzli oraz kryształowy kieliszek wypełniony czymś, co wyglądało na szampana.
„Teraz, wierzę, że to będzie wyjątkowy wieczór, a pan Connaught nalegał, żebym upewniła się, że wyglądasz i czujesz się olśniewająco, więc wypij to,” Blondynka podniosła kieliszek i podała go Thalii. „A ja zajmę się resztą.”
W jej umyśle Maeve się poruszyła. Żadna z nich nie ufała temu napojowi. Pani Thorton nie przynosiła szampana przy innych okazjach, więc dlaczego teraz? Rozważała zignorowanie tego, ale spojrzenie w stalowoniebieskie oczy pani Thorton powiedziało jej, że to nie jest opcja, więc wzięła duży łyk, aby pokazać, że rzeczywiście współpracuje.
Jednak niemal natychmiast Thalia poczuła się dziwnie. Jej mięśnie zdawały się rozluźniać, a umysł stawał się zamglony. Czuła Maeve w tyle swojego umysłu, ale teraz wydawało się, że dzieli je ogromna odległość wypełniona czymś gęstym i nieruchomym. Pierwszym instynktem Thalii było pozbycie się reszty napoju i próba wydostania z żołądka czegokolwiek, co tam było. Jednak gdy pochyliła się, by spróbować odstawić kieliszek na toaletkę, ręka złapała jej nadgarstek.
„Ah-ah.” Głos pani Thorton wydawał się odległy, a jednocześnie najważniejszy na świecie. „Musisz wypić wszystko.”
Thalia nie chciała, ale w momencie, gdy kazano jej dokończyć napój, jej ręka zdawała się poruszać sama, przynosząc kieliszek do ust, które rozchyliły się, pozwalając reszcie musującego płynu wypełnić jej usta i zniknąć w żołądku.
„No proszę.” Starsza kobieta wzięła kieliszek i odstawiła go, patrząc na Thalię w lustrze. „Teraz bądź grzeczną dziewczynką i pozwól mi dokończyć przygotowania. Pan Connaught nie może się doczekać twojego towarzystwa tego wieczoru.”
Czy Thalia ją słyszała, czy nie, pani Thorton zdawała się nie przejmować. Młoda wilkołaczka pozostała nieruchoma, jak lalka, gdy blondynka starannie układała jej włosy w klasyczne fale i nakładała makijaż na złocistą skórę Thalii. Na koniec Thalia wyglądała jak inna osoba, a jednak pozostawała nieobecna, jej oczy były utkwione w jej własnym odbiciu, ale nie poruszały się ani naprawdę nie widziały.
„Świetnie, teraz tylko sukienka i możemy iść.” Pani Thorton zachęciła, prowadząc Thalię w stronę sukienki.
Zaledwie dziesięć minut później Thalia podążała za blondynką z sypialni, idąc znajomą trasą w stronę apartamentu pana Connaughta. Młoda wilczyca czuła się jak pasażer we własnym ciele, nie mogąc niczego kontrolować, posłusznie podążając za panią Thorton. Czuła wszystko, od tego, jak jedwab sukienki przylegał do jej ciała, po łaskotanie włosów na nagich ramionach, ale nie mogła nic z tym zrobić, mogła tylko patrzeć, jak prowadzona jest do obecności pana Connaughta i czekać, aż jej pan otworzy drzwi.
„Pani Thorton. Panno Georgiou.” Uśmiech Dantego był rozbrajający i idealny, a jednak w jego oczach było coś, co stawiało nadprzyrodzone instynkty Thalii na baczność. „Co za piękny widok. Panno Georgiou, proszę wejść i usiąść.”
W środku Thalia krzyczała, żeby nie wchodzić, ale jej ciało poruszało się samo, jakby kontrolowane przez głos Dantego. Spokojnie weszła do znajomego apartamentu i usiadła na dwuosobowej sofie. Przed nią na stoliku kawowym stały dwa kieliszki i butelka jakiegoś białego wina. Z ukrytych głośników cicho grał jazz fortepianowy, ale Thalia mogła usłyszeć, jak dwójka rozmawia cicho ze sobą, zanim zamknęły się drzwi i ruch dał Thalii znać, że Dante wraca. Tego wieczoru wybrał ciemnoniebieską koszulę i antracytowe spodnie. Nie miał krawata, a rękawy były podwinięte, odsłaniając jego silne przedramiona, złocista skóra niemal lśniła w delikatnym świetle. Jego oczy błyszczały jak szafiry, obserwując Thalię siedzącą nieruchomo na sofie, jej ciemne oczy patrzyły na niego niemal oczekująco.
„Cieszę się, że znów mogłaś do mnie dołączyć, Thalio.” W końcu przemówił, siadając obok niej. „Chciałem porozmawiać z tobą o naszej umowie.”
„Naszej umowie?” Thalia zapytała ciekawie.
„Tak.” Dante pochylił się do przodu, jego dłoń obejmowała jedną z dłoni Thalii. „Jeśli pamiętasz, mówiłem, że potrzebuję twojej pomocy w pewnej sprawie i cóż, nadszedł ten czas.”
„Czy to ma związek z tym, co stało się z Priyanką i Jennifer?” zapytała Thalia.
Dante uśmiechnął się, wyraźnie pod wrażeniem, że Thalia była tak spostrzegawcza. Kiedy rozpoczął poszukiwania wilczycy, nie miał pojęcia, że skończy z tak piękną i inteligentną młodą kobietą w swojej obecności. Jednak od momentu, gdy spojrzał na Thalię, wiedział, że przekroczy ona wszystkie jego oczekiwania i wymagania. Jej dziedzictwo Alfy było silne, a mimo że miała w sobie pewną niewinność, Thalia była dociekliwa i inteligentna. Była również niesamowicie piękna z pełnymi biodrami i piersiami. Jej skóra była jak złoto. Dante niemal widział w niej pierwszych bogów. Afrodyta z pewnością zazdrościłaby tej kobiecie urody.
„Wiem, że się o nich martwisz, ale obiecuję, że wszystko z nimi w porządku.” Dante ścisnął dłoń młodej kobiety, dodając jej otuchy. „Ty i pozostałe dziewczyny zobaczycie ich bardzo niedługo, ale dzisiejsza noc należy do ciebie. Chodź, zatańczmy, a ja wszystko ci wyjaśnię.”
Thalia ponownie poczuła, jak jej ciało porusza się bez jej zgody, podążając za Dante do miejsca wolnego od mebli. Poczuła jego dłoń na dolnej części pleców, gdy przyciągnął ją do siebie, trzymając jej drugą rękę. Zapach korzennej wody kolońskiej Dantego otulił Thalię, a ciepło jego ciała mieszało się z jej własnym w tej intymnej bliskości. W każdej innej sytuacji Thalia pozwoliłaby, aby przejęła ją nieśmiałość, ale z zapachem kolońskiej Dantego i sposobem, w jaki jego oczy zamykały obwód z jej, Thalia czuła się dziwnie spokojna.
„Czy masz partnera, Thalio?” zapytał Dante, tańcząc powoli.
„Nie mam.” przyznała Thalia. „A przynajmniej jeszcze go nie znalazłam.”
„Kimkolwiek jest, będzie miał wielkie szczęście, mając ciebie.” mruknął Dante. „Ja na pewno mam szczęście, że cię poznałem. Razem możemy osiągnąć wielkie rzeczy. Gdybym był twoim partnerem, zadbałbym o to, abyś była czczona jak bogini, którą jesteś. Gdybyśmy tylko spotkali się w innych okolicznościach.”
Thalia poczuła, jak czubek nosa Dantego delikatnie muska jej policzek, ciepło jego oddechu tańczyło na jej nagich ramionach, wywołując dreszcze na jej skórze. Jej ciało reagowało na każdy jego dotyk, a Thalia wewnętrznie była zdezorientowana, lecz nie mogła się temu oprzeć. Czuła się jednocześnie pijana i trzeźwa. Chciała się odsunąć, by oczyścić umysł, ale jednocześnie desperacko pragnęła pozostać w ramionach Dantego.
„Thalio, mam nadzieję, że rozumiesz, że bardzo cenię twoje towarzystwo i w krótkim czasie, który spędziliśmy razem, poczułem do ciebie pociąg.” mówił Dante niskim, intymnym głosem. „Chcę się tobą opiekować, nie tylko dlatego, że potrzebuję twojej pomocy, ale dlatego, że na to zasługujesz.”
„Czego potrzebujesz mojej pomocy?” zapytała Thalia, jej głos był słaby, jakby była w transie.
„Potrzebuję, żebyś urodziła moje dziecko.” wyszeptał Dante. „Czy możesz to dla mnie zrobić? Czy możesz być matką mojego dziecka? Czy możesz urodzić mi dziedzica? Powiedz, że możesz to dla mnie zrobić, moja bogini.”
Thalia uśmiechnęła się, patrząc w te hipnotyzujące niebieskie oczy jak we śnie. „Oczywiście, że mogę. Pomogę ci, rodząc twoje dziecko.”