




Prolog
Afganistan, sześć lat temu.
"Jest tylko jedna rzecz, na którą można liczyć w tym kraju i to jest brud." Kapral Jake Mulligan głosił nowym rekrutom, gdy pojazd patrolowy Ridgeback podskakiwał na wyboistej, ziemistej drodze w kierunku wioski niedaleko bazy. "Pod koniec tego tygodnia będziecie mieli brud w ubraniach, w butach, we włosach, w łóżku i w tyłku---"
"Hej Mully, zamkniesz się kiedyś?"
"Dopiero jak skończę szkolenie wprowadzające, poruczniku Kade, sir!" Mulligan uśmiechnął się, po czym wrócił do swojego kazania o brudzie i wszystkich miejscach, gdzie żołnierze go znajdą.
William Kade (lepiej znany po prostu jako Kade) odwrócił się na swoim siedzeniu, zagłuszając hałas z tyłu opancerzonego pojazdu, gdy wpatrywał się srebrnymi oczami w rozległy, suchy teren pustynny przed nimi. Temperatura na zewnątrz sięgała 40 stopni Celsjusza, a mimo to cienka zasłona szarych chmur rozciągała się po niebie jak koc. Musiał to być pierwszy dzień od miesięcy, kiedy nie byli oślepiani przez nieustające słońce, a mimo to powietrze było gęstsze, jakby cały czas byli w piekarniku. Pomimo nieznośnego upału i ciągłego gadania Mulligana, nic nie mogło zepsuć nastroju Kade'a.
Za dwa tygodnie wracał do domu i na zawsze opuszczał Królewską Piechotę Morską. Stary przyjaciel i członek watahy skontaktował się z nim z ofertą, której nie mógł odrzucić.
"Motocykle, alkohol i kobiety." Daniel Wolfe się zaśmiał. "Wszystko, o czym może marzyć beta."
Naturalnie, taka kusząca oferta miała swoją cenę, ale to nie był pierwszy raz, kiedy Kade zawierał pakt z diabłem i nie miał być ostatni.
Kade niemal czuł znajomy zapach lasu po nocy intensywnych opadów deszczu, zimna wilgoć przylegająca do jego skóry. To było najbliższe, co młody wilkołak mógł nazwać domem. Musiał tylko przetrwać następne czternaście dni, a potem był wolny. Żadnych mundurów, żadnego kiepskiego jedzenia z mesy, żadnych oparzeń słonecznych i żadnego brudu!
"Sir?" Odezwał się kierowca, kapral o imieniu James Smith, który mimo przebywania tutaj w skrajnych temperaturach i trudnych warunkach, nigdy nie zbrązowiał bardziej niż na chory kremowy kolor ani nie nabrał żadnych mięśni.
"Kapral?" Kade odpowiedział.
"ETA to pięć minut."
Kade skinął głową, srebrne oczy wciąż obserwowały jałową drogę, gdy podnosił radiotelefon.
"Tu lider alfa do wszystkich zwiadowców. ETA mniej niż pięć minut. Obsadzić lunety i wypatrywać wrogów, odbiór."
Chóralne 'kopiuję' szybko wróciło, porucznik odłożył odbiornik na miejsce, po czym uderzył pięścią w dach opancerzonego pojazdu patrolowego.
Gdy pojazd szarpał się i podskakiwał na zużytej drodze, Mulligan i dwóch innych żołnierzy przeszli do obsługi karabinów umieszczonych na dachach i tyłach pojazdów. To był taniec, który wykonywali setki razy wcześniej, do tego stopnia, że stał się instynktem. Nie trzeba było wymieniać żadnych słów, gdy cztery opancerzone patrole Ridgeback toczyły się przez pustynię, a żołnierze uzbrajali broń szturmową zamontowaną na ogromnych pojazdach.
Cała atmosfera zmieniła się w mgnieniu oka z obserwacyjnej i zrelaksowanej na napiętą i cichą. Wokół konwoju piasek i kurz unosiły się w powietrzu jak wirujące chmury, uderzając w boki pojazdów jak deszcz, zasłaniając krajobraz. Małe miasteczko wyłoniło się z chmur ziemi niczym miraż, migocząc w upale. Nie było szczególnie duże, z kwadratowymi i prostokątnymi budynkami w tym samym beżowym kolorze co piasek, skupionymi wokół zaniedbanych i zniszczonych dróg. Kilka kur drapało i dziobało wysuszoną ziemię, podczas gdy biało-pręgowany kot z pokaleczonym nosem leniwie leżał na boku pod starym ciężarówką.
Mała osada była niezwykle cicha. Kade był tu już tyle razy, że wiedział, kto gdzie mieszka i kogo można znaleźć o tej porze dnia. Zwykle było tu kilka dzieciaków bawiących się starym piłką pod czujnym okiem matek lub starszego rodzeństwa, ale nawet ich nigdzie nie było widać; zniszczona stara piłka leżała porzucona w kurzu.
"To tylko moje wrażenie, czy dzisiaj jest trochę za cicho?" Kade zapytał Jamesa, gdy zwolnili do ostrożnego pełzania.
"Jest niezwykle cicho, sir." James zgodził się.
Marszcząc brwi, Kade skupił się na swoim słuchu. Bycie wilkołakiem miało wiele zalet, zwłaszcza w wojsku. Szybkie refleksy, wyostrzone zmysły i siła utrzymywały Kade'a i jego ludzi przy życiu tak długo. Teraz nie było inaczej, gdy nasłuchiwał, co mogłoby podpowiedzieć, co się dzieje. Na początku nie było nic oprócz niskiego warczenia silników i gdakania kur.
Potem to usłyszał.
Na początku było to słabe, jak delikatne trzepotanie skrzydeł ptaków, ale im bardziej Kade się na tym skupiał, tym silniejszy stawał się szybki rytm. Uderzenia serc odbijały się echem w powietrzu, szybkie i ciężkie jak kroki biegacza. Czasami były prawie zsynchronizowane, jak dziwna prymitywna melodia, zanim rozpadły się na dziesiątki uderzeń i stukotów bez rozpoznawalnego chóru.
"Wygląda na puste." Mruknął Smith, jego ludzkie uszy nie wyłapywały uderzeń serc jak słuch Kade'a. "Może odeszli?"
"Są tutaj." Odpowiedział Kade. "Bądźcie czujni. To może być pułapka, więc chcę, żeby wszyscy byli gotowi do akcji, jeśli zajdzie taka potrzeba."
Otwierając drzwi, Kade wyszedł z innymi żołnierzami, trzymając broń w gotowości, a jego bystre srebrne oczy skanowały otoczenie, szukając jakichkolwiek oznak życia, a zwłaszcza buntowników. Upał południowego słońca teraz naciskał na nich, paląc przez cienką zasłonę chmur i odbijając się od okien kilku starych ciężarówek zaparkowanych na obrzeżach jednego z domów. Cisza była niepokojąca. Zwykle była tu grupa chłopców biegnących, by ich powitać, zadających pytania w szybkim tempie, ale dzisiaj nie było nikogo.
Kade pochylił się z powrotem do transportera i chwycił radio, nadal skanując wzrokiem teren, szukając życia, gdy kontaktował się z bazą. "Baza, tu lider alfa tango dziewięć dziewięć uniform kilo, odbiór?"
"Tu baza do lidera alfa. Odbieramy cię głośno i wyraźnie. Odbiór."
"Dotarliśmy do celu, a miejsce wydaje się opuszczone. Odbiór."
"Zrozumiano. Są doniesienia o buntownikach w okolicy. Postępujcie ostrożnie i bądźcie gotowi do starcia z wrogami. Odbiór."
Odkładając radio na miejsce, oczy Kade'a zwróciły się na Smitha, który cierpliwie czekał na dalsze instrukcje. Coś nie pasowało i jego wilk, Legion, też to wyczuwał, srebrnoszary wilk próbował wydostać się na powierzchnię w niepokoju. Kade potrafił łatwo kontrolować swojego wilka. Lata zajęło mu nauczenie się, jak oswoić gwałtownego wilka, ale teraz było to dla niego jak druga natura. Mimo to, jeśli Legion czuł się niespokojnie z powodu sytuacji, Kade zamierzał go posłuchać.
"Dobrze, słyszeliście go." Kade westchnął i sprawdził, czy jego broń jest naładowana. "Idziemy dalej, ale miejcie oczy szeroko otwarte na wrogów."
Rozproszyli się w małych grupach, cicho przemieszczając się po popękanej ziemi, zaczynając przeszukiwać i oczyszczać budynki i chaty. Poruszali się bezbłędnie, jakby wykonywali zaplanowany taniec, a mimo to nikt nie wypowiedział ani słowa, trzymając broń w gotowości i mając oczy szeroko otwarte.
Kade już zdecydował, że będzie podążał za dźwiękiem bicia serc. Gdzieś w labiryncie alejek mieszkańcy tego małego miasteczka ukrywali się i byli przerażeni. Ludzie nie mogli tego wyczuć, ale Kade mógł - zapach strachu unosił się w powietrzu i był gorzki na końcu języka zmiennokształtnego. Wokół niego jego towarzysze żołnierze przeszukiwali dom po domu, nie znajdując żadnych śladów mieszkańców ani tego, gdzie się udali. Jakby po prostu zniknęli, zostawiając na talerzach niedojedzone jedzenie lub niedokończone pranie. Było to upiorne, i gdyby Kade był człowiekiem, byłby przekonany, że miasteczko zostało opuszczone, ale wiedział lepiej.
Nagły dźwięk strzałów i krzyków przerwał tok myśli Kade'a. Zaklął, ruszając w stronę chaosu, gdy raporty od innych żołnierzy donosiły o nieznanych wrogach strzelających do nich. Zapach krwi zaczął przenikać gorące powietrze, zanim ciemne krople zabarwiły beżową ziemię, powiększając się, aż Kade zauważył mężczyznę osuniętego na ścianę, jedną ręką trzymającego się za przeciwne ramię, gdy krew z rany postrzałowej plamiła jego skórę i ubrania. Ból i strach wykrzywiały jego rysy, jakby był zranionym stworzeniem uwięzionym i niepewnym, co robić.
„Hej!” Kade podbiegł, sięgając do jednej z kieszeni kurtki, by wyciągnąć mały zestaw pierwszej pomocy. „Pokaż mi.”
Mężczyzna nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat, z ciemnymi włosami krótko ostrzyżonymi na miodowo-brązowej skórze i szerokimi orzechowymi oczami, które krzyczały z bólu i strachu. Był wysoki i chudy, ledwo wypełniając stary, znoszony koszulkę Realu Madryt i khaki szorty przylegające do jego sylwetki. Posłusznie, ale z wahaniem, uniósł zakrwawioną rękę z rannego ramienia, ukazując ranę postrzałową. Na szczęście nie była blisko serca ani płuc. To była rana powierzchowna, ale wciąż dramatycznie krwawiła.
„Przyłóż to do rany.” Kade przyłożył opatrunek do rany, czekając, aż młody mężczyzna przykryje go ręką. „Trzymaj to mocno, ale nie tak mocno, żebyś sobie zrobił krzywdę. Rozumiesz?”
Mężczyzna tylko skinął głową, trzymając rękę na miejscu, obserwując Kade'a ostrożnie, gdy ten wzywał pomoc medyczną przez radio.
„Pomoc nadchodzi. Dobrze?” Kade zapewnił rannego człowieka. „Widziałeś, dokąd poszedł strzelec?”
„W stronę góry.” Mężczyzna wymamrotał. „Proszę, musisz pomóc mojej siostrze. Zabrali ją i innych.”
„Innych?” Kade zmarszczył brwi z dezorientacją.
„Zabrali wszystkie dziewczyny.”
„Jak nazywa się twoja siostra?” zapytał Kade.
„Laila.” Odpowiedział mężczyzna. „Ma tylko szesnaście lat i jest jedyną rodziną, jaką mam. Proszę, musisz mi pomóc ją znaleźć.”
„Dobrze, dobrze.” Kade uspokoił mężczyznę, zanim ten wpadł w panikę i zrobił sobie więcej krzywdy. „Znajdziemy ją. Powiedz mi, jak się nazywasz.”
„Karim.”
„Dobrze, Karim. Znajdę twoją siostrę, ale teraz musisz pójść z tym człowiekiem…” Kade wskazał na jednego z medyków, który podchodził. „Niech cię opatrzy.”
Kade zostawił Karima w pewnych rękach medyka i ruszył dalej wzdłuż ulicy w kierunku obrzeży małego miasteczka. Wszystko było ciche, nawet radio, a Kade poczuł, jak Legion znowu w nim drgnął. Gdy już myślał, że idzie w złym kierunku, dostrzegł ruch między rzędami prześcieradeł falujących na gorącym wietrze. W stronę góry, na obrzeżach miasteczka, zobaczył mężczyzn z bronią, którzy popychali grupy dziewcząt w stronę dużej ciężarówki. Było to w zupełnie przeciwnym kierunku niż ten, w którym miały jechać konwoje, i wydawało się, że mężczyźni doskonale wiedzieli, gdzie się ukryć. Z jakiegoś powodu jednak źle obliczyli czas i zaatakowali akurat wtedy, gdy patrole wjeżdżały do miasta. Teraz wydawali się spieszyć, aby załadować to, po co przyszli, i zniknąć.
„Jednostki, mam wzrok na wrogach na tyłach rynku. Liczę dziesięciu mężczyzn i co najmniej dwadzieścia dziewcząt. Mężczyźni są uzbrojeni.” Kade mruknął do radia.
Użył falujących prześcieradeł jako osłony, upewniając się, że ma oczy na scenie przed sobą, aby ich nie zgubić. Gdy doszedł do końca, cień przemknął między dwoma rzędami koców, zbliżając się do Kade'a z dużą prędkością. Bez zastanowienia podniósł broń i pociągnął za spust, pojedyncza kula przebiła gładkie białe prześcieradło przed nim i trafiła cień.
To był zły ruch. Dźwięk strzału przyciągnął uwagę mężczyzn, którzy natychmiast zaczęli strzelać w stronę Kade'a, zmuszając go do schowania się, aby uniknąć trafienia. Widział, że jego cel się porusza, i rzucił się w stronę ciała, mając nadzieję na zdobycie jakichkolwiek informacji.
To, co zobaczył, sprawiło, że zatrzymał się w miejscu.
Na ziemi, wijąc się i próbując oddychać, gdy krew wypływała mu z ust, był chłopiec nie starszy niż osiem czy dziewięć lat.
„Nie. Nie. Nie. Nie…” Kade podbiegł, chwytając chłopca, srebrne oczy pełne paniki spotkały się z przerażonymi brązowymi oczami. „Wytrzymaj, dobrze? Wytrzymaj!”
Kule nadal świstały obok niego, coraz więcej, gdy patrole otworzyły ogień, próbując powstrzymać mężczyzn przed odjechaniem z dziewczętami. Kade był jednak ślepy na wszystko, desperacko próbując zatamować krwawienie z rany w piersi młodego chłopca. Jego koszulka była teraz ciemna i przesiąknięta krwią, a jego oczy powoli się zamykały, światło w nich gasło.
„Medyków potrzebnych na tyłach rynku! Jeden cywil ranny! Postrzał w---”
Kade poczuł siłę eksplozji, która uderzyła go jak pociąg towarowy, wysyłając go w powietrze i rozrzucając na ziemię, gruz eksplodował wokół niego i spadał. Przez kilka chwil Kade stracił orientację, jego uszy dzwoniły, a oczy piekły od brudu. Czuł smak krwi w ustach i przeszywający ból w ramionach i plecach, ale starał się to zignorować, aby móc się ruszyć. Jednak gdy tylko udało mu się przewrócić na brzuch, kolejna eksplozja przetoczyła się przez ulicę, ściana budynku obok niego eksplodowała od uderzenia. Ściana jęknęła, tracąc stabilność, zanim upadła do przodu. Gruz zawalił się na Kade'a i wszystko stało się czarne.