Read with BonusRead with Bonus

Okrągłe i okrągłe

-Caleb-

„Cholera!” krzyknąłem, próbując naprostować nasz kurs. Ale kanoe tylko wężykowało tam i z powrotem po wodzie, zupełnie poza moją kontrolą.

Słyszałem Hanka, który krzyczał gdzieś w oddali, ale nie mogłem zrozumieć, co mówił przez szum wody i warkot silnika.

Płynęliśmy bokiem, bez względu na to, co robiłem, prosto na skałę.

Wtedy Jocelyn uklękła na przodzie kanoe i mocno odepchnęła się wiosłem od skały.

Naprostowała kanoe na tyle, żebym mógł odzyskać kontrolę. Przepłynąłem resztę bystrza z Jocelyn czujnie wypatrującą kolejnych skał na przodzie.

Mój puls powoli wracał do normy. Kiedy dopłynęliśmy obok Hanka i mamy, byłem gotów zamordować tego człowieka.

„Mówiłem, żebyś się wycofał i spróbował jeszcze raz,” powiedział Hank z irytacją. „Boże, nie słyszałeś mnie? Mogłeś przewrócić kanoe!”

W moim wnętrzu zakotłowały się ciemne, barwne słowa, gotowe, by w końcu powiedzieć temu draniowi, co o nim myślę, ale poczułem, jak paznokcie Jocelyn wbijają mi się w kolano.

„Przepłynęliśmy bezpiecznie, tato,” zauważyła. „Widzisz? Wszyscy są cali.”

Hank wyglądał, jakby chciał mi wygarnąć, ale mama złapała go za ramię. Dzięki dwóm kobietom powstrzymującym nas, skończyło się na pojedynku na spojrzenia zamiast na wylewaniu jadu, który w nas kipiał.

„Następnym razem spróbuj słuchać instrukcji,” to były ostatnie słowa Hanka na ten temat, zanim odwrócił się do swojego silnika i zaczął nawigować swoją łodzią naprzód.

Zagulgotałem w gardle, ale paznokcie Jocelyn wbiły się mocniej, i zmusiłem się do odliczania wstecz od dziesięciu. A właściwie od osiemnastu. Bo to były osiemnaste urodziny Jocelyn, i nie powinienem być tym, który je zepsuje, wdając się w bójkę z Hankiem.

„To ty powinnaś to robić,” mruknąłem do Jocelyn, obracając kanoe w kierunku, w którym odpłynął Hank.

Jocelyn spuściła głowę. „Przepraszam. Tata nie chciał, żebym to robiła, ale chyba zawaliłam...”

Chciałem podnieść jej podbródek, dotknąć jej gładkiej skóry z zapewnieniem, ale zamiast tego tylko na nią patrzyłem. „To nie była krytyka, Jocelyn. To była prawda. Twój ojciec się mylił.”

„To krytyka jego,” powiedziała Jocelyn, pocierając kciukiem paznokcie, nerwowy nawyk, który miała odkąd ją poznałem.

„Zasługuje na krytykę,” zapewniłem ją, ale to tylko wydawało się bardziej ją niepokoić. Westchnąłem i poklepałem ją po kolanie. „Nieważne. Zostawię to na razie.”

Jocelyn skinęła głową i wróciła na przód kanoe.

Zamknąłem na chwilę oczy, starając się nie gapić na idealny tyłek mojej przyrodniej siostry, gdy się poruszała. Kiedy już się usadowiła, otworzyłem silnik na pełną moc i próbowałem dogonić Hanka, ale znowu był o mile przed nami.

Cisza, która zapadła między nami, przeniosła mnie z powrotem do naszego momentu w lesie. Myślałem o tym i przeklinałem się od chwili, gdy odwróciła się i uciekła ode mnie. Byłem tysiąc razy głupi, źle odczytując całą sytuację. Bez niebezpieczeństwa tej przejażdżki łodzią, które mogłoby nas rozproszyć, rzeczy miały być niezręczne.

Mimo to, nie mogłem zapomnieć, jak jej gorące spojrzenie wędrowało po moim ciele. Dotyk jej miękkich, gęstych włosów między moimi palcami.

Wciąż zastanawiałem się, jak to byłoby pocałować te pełne, idealne, różowe usta.

Moje dżinsy zaczęły być bardzo niewygodne, a ja się skrzywiłem. Gdyby nie kamizelka ratunkowa, którą miała na sobie, prawdopodobnie otwarcie podziwiałbym jej piersi. Były duże, sprężyste i marzenie każdego mężczyzny.

Hank skręcił ostro w lewo, a ja się otrząsnąłem. Naprawdę musiałem przestać fantazjować o Jocelyn. Nawet na studiach budziłem się z ręką na swoim przyrodzeniu, wyobrażając sobie ją pod sobą. Cholera, wiedziałem, że smakowałaby tak dobrze.

„Oto jesteśmy, dom słodki dom!” zawołał Hank, wyłączając silnik, podnosząc go i elegancko wpływając na wąską, piaszczystą plażę po jednej stronie półwyspu.

Skierowałem kajak na plażę i zrobiłem to samo, modląc się, żeby tym razem nie zrobić z siebie idioty. Gładko uderzyliśmy w piasek, a Jocelyn wyskoczyła od razu i pociągnęła kajak dalej, potem zabezpieczyła go do nisko wiszącej gałęzi liną.

Mama zachichotała, gdy Hank manewrował wokół niej, aby przeciągnąć łódź do połowy na brzeg, również ją wiążąc. Potem galanteryjnie wyciągnął rękę i pomógł mamie wysiąść z łodzi.

Jeśli Jocelyn miała być moją partnerką na tej wyprawie, cóż, cieszyłem się. Wiedziała, o co chodzi. Mama wydawała się szczęśliwa, że jest całkowicie bezużyteczna.

Zamarłem i spojrzałem na Jocelyn, która chwytała sprzęt i maszerowała po małym wzniesieniu, aby wyładować go gdzieś, gdzie nie mogłem jej zobaczyć przez drzewa. Czy mieliśmy być partnerami na tej wyprawie? Czy miałem utknąć z nią w łodzi na dziesięć dni?!

Moje jaja nie będą niebieskie. Zrobią się czarne i odpadną.

„Caleb, pomóż swojej siostrze,” zaśmiał się Hank, całując mamę na brzegu.

Złośliwa riposta na temat tego, że nie robi nic, prawie wydostała się z moich ust, ale wtedy Jocelyn chwyciła dwa śpiwory, a ja mogłem obserwować, jak jej tyłek kołysze się, gdy zręcznie omija korzeń drzewa, idąc z powrotem ścieżką. To było wystarczające rozproszenie, żeby mnie uspokoić.

Wyskoczyłem z kajaka i zacząłem chwytać łóżka polowe i namioty, luźno związane rzeczy na szczycie naszego cięższego sprzętu. Gdy je uprzątnęliśmy, Jocelyn sięgnęła po jeden uchwyt chłodziarki, a ja po drugi.

„Jacey, dlaczego nie pomożesz swojej macosze z poduszkami i siedziskami? Caleb i ja zajmiemy się lodówkami,” powiedział Hank.

Jocelyn lekko się przygarbiła, ale skinęła głową i poszła pomóc mamie. Zacisnąłem obie pięści na uchwycie lodówki, żeby nie sprać Hanka. Było jasne, że ojciec i córka wypracowali sobie pewną rutynę, którą teraz Hank z jakiegoś powodu łamał. Może chciał pokazać mamie, jakim to dobrym ojcem jest.

W każdym razie, traktował Jocelyn jak niemowlę, co mnie wkurzało.

„Podnoś z kolan,” mruknął Hank, podnosząc swoją stronę lodówki.

Podniosłem swoją i razem wnieśliśmy lodówkę pod górę, w stronę drzew.

Nasze obozowisko okazało się prawdziwą kryjówką dla wędkarzy. Był tam ładny, duży, płaski teren z prowizorycznym stołem piknikowym zrobionym z pni, gałęzi i desek z jednej strony. Inne, mniejsze płaskie obszary rozsiane były wzdłuż ścieżki, która znikała dalej na wzgórzu.

„Mamy tu nawet garnek,” powiedział dumnie Hank. Kiedy jednak postawiliśmy lodówkę, zmarszczył brwi na widok konstrukcji po jednej stronie stołu piknikowego. „Cholerne myśliwi na łosie znowu zniszczyli moje obozowisko...”

„Myśliwi na łosie?” powtórzyłem.

„Tak. Polują zimą i niszczą całą moją pracę, którą włożyłem w utrzymanie obozowiska latem, żeby móc budować takie bzdury jak to, do wieszania tusz łosi. Naprawię to za chwilę. Najpierw się rozpakujmy.” Hank postawił swoją stronę lodówki i ruszył z powrotem w dół wzgórza. „Idziesz? Jeszcze trzy lodówki do przeniesienia!”

Zmarszczyłem brwi i poszedłem za nim z powrotem do łodzi.

Jocelyn, jak się okazało, zdjęła kamizelkę ratunkową. Nie wiedziałem, czy dziękować, czy przeklinać Boga za to, że spociła się pod nią, przyklejając jasnoniebieską koszulkę do piersi.

„Uważaj na linę!” krzyknął Hank, ale było za późno. Potknąłem się o uwiąz i prawie wylądowałem twarzą na ziemi.

Hank westchnął i klepnął mnie w ramię, gdy się podniosłem. „Synu, wiem, że widok jest spektakularny, ale musisz uważać i być ostrożnym. Do najbliższego szpitala jest co najmniej trzy godziny drogi.”

Widok? On nie—

Nie. Hank wskazywał na gniazdo orła tuż za ramieniem Jocelyn. Siedział tam bielik i jeszcze jeden na gałęzi wyżej.

„Wow,” wyszeptałem.

„Majestatyczne stworzenia,” zgodził się Hank. „Ale będą tu przez cały tydzień. Najpierw musimy rozstawić obóz, żebyśmy mogli coś zjeść, a potem iść na ryby.”

Skinąłem głową i pomogłem Hankowi z ostatnimi trzema lodówkami.

Niedługo później Hank i ja rozciągnęliśmy duży brezent nad obozowiskiem, podtrzymywany przez strategicznie rozmieszczone martwe drzewa, które Hank wbił w ziemię jak wysokie słupy ogrodzeniowe. Był też brezent w kształcie litery A nad naszym sprzętem.

Podczas gdy Hank zachęcał „kobiety” do rozstawiania swoich namiotów, Hank i ja postawiliśmy namiot kuchenny.

Słyszałem, jak mama chichocze w tle, co oznaczało, że była absolutnie bezużyteczna w składaniu namiotu, który miała dzielić z Hankiem. Gdy Hank i ja skończyliśmy z namiotem kuchennym, zobaczyłem, że miałem rację.

Mama siedziała między elastycznymi pałąkami namiotu, próbując je zgiąć na swoje miejsce, ale źle je złożyła na początku, więc nic z tego nie wychodziło. Hank tylko uśmiechnął się pobłażliwie i poszedł jej pomóc.

Poszedłem znaleźć swój namiot, który miałem rozstawić kilka metrów od ich, tylko po to, żeby zobaczyć, że namiot Jocelyn już stoi naprzeciwko mojego, a ona klęczy na ziemi, składając mój namiot.

„Dzięki, Jocelyn,” powiedziałem cicho, podchodząc do niej od tyłu.

Podskoczyła, a potem się zarumieniła. „No wiesz, zajmowałeś się innymi rzeczami z tatą.”

Zajrzałem przez siatkę w namiocie Jocelyn. „Masz już nawet rozłożone łóżko polowe i śpiwór.”

Jocelyn skinęła głową. „Nawet trochę się rozpakowałam. Ale nie rozpakowuj się za bardzo. Mimo że położyliśmy plandeki wewnątrz namiotów, podłoga może się jeszcze trochę zamoczyć od wody gruntowej.”

„Dobrze wiedzieć,” powiedziałem. Przetarłem dłonią tył szyi. „Słuchaj, Jocelyn, o tym, co się stało na przystani...”

„Co się stało na przystani?” zapytała pomocnie mama, wychylając głowę zza krzaków między moim namiotem a jej.

Cholera.

„Mieliśmy kłótnię,” odpowiedziała szybko Jocelyn. „Kiedy przyniosłam mu jego torbę.”

Mama zmarszczyła brwi. „Caleb. Jacey robiła coś miłego dla ciebie, a ty się pokłóciłeś?”

„Próbujesz zepsuć ten wyjazd?” wtrącił się Hank, którego głowa również pojawiła się w polu widzenia.

Zacisnąłem zęby. Byłem pewien, że mój dentysta będzie potrzebował mikroskopu, żeby znaleźć jakąkolwiek szkliwo, zanim wrócimy do domu. „Nie. Nie zdałem sobie sprawy, że torby zostały zamienione, więc krzyczałem na nią za—”

„—prawie złapanie go nago,” szybko dokończyła Jocelyn. „Na szczęście jeszcze nie zaczął się przebierać.”

„Och. Cóż, i tak nie powinieneś był krzyczeć,” napomniała mnie mama.

Spojrzałem na Jocelyn. „Masz rację. Nie powinienem był krzyczeć.”

Jocelyn spuściła głowę i odchrząknęła. „W każdym razie, czy nadal potrzebujesz pomocy z namiotem?”

Och, potrzebowałem pomocy z namiotem, ale nie z tym, który składaliśmy. „Nie, poradzę sobie. Dzięki, Jocelyn.”

„Nie ma za co.” Jocelyn wślizgnęła się do swojego namiotu i zamknęła drugą klapę, tę nieprzezroczystą, żeby nie mogłem tam zajrzeć.

„Chciałabym, żebyście się dogadywali,” westchnęła mama.

„Będziecie musieli,” powiedział Hank. „Będziecie dzielić łódź przez dziesięć dni.”

Wiedziałem to. Ten drań.

Previous ChapterNext Chapter