




Czy on mnie prześladował?
"Willow, stary! Co powiesz na ostatnią imprezę u mnie dzisiaj wieczorem? Będziemy się bawić do upadłego!"
Odwróciłam się z kamienną twarzą i pokazałam Chrisowi Grantowi środkowy palec. Gdyby tłum nie był ubrany w togi i nie czekał w kolejce po odbiór świadectw maturalnych, pewnie uderzyłabym go w twarz. Może ktoś inny kopnąłby go za molestowanie, ale ja nie chciałam być nigdzie w pobliżu jego interesu. Nawet gdyby był ostatnim mężczyzną na ziemi i to ode mnie zależało przetrwanie ludzkości.
Już byłam w fatalnym nastroju, a spotkanie z tym dupkiem tylko pogorszyło sprawę. Minął tydzień od rozmowy z panem Rowe i nadal nie miałam od niego żadnej odpowiedzi. Uzgodniłam z Lory, że jeśli nie zadzwoni do mnie tej nocy, to sama do niego zadzwonię.
Bałam się, że dzwoniąc do niego, pogorszę sytuację... że się wkurzy i mnie zlekceważy. Jedyną rzeczą, która trzymała mnie w całości, było to, że był na drugim końcu kraju i nie mógł mnie zabić za to, że go dręczę.
"Tak, Willow. Powinnaś przyjść na imprezę dzisiaj."
Spojrzałam w bok i zobaczyłam uśmiechającą się do mnie Joan Ray. Powstrzymałam się od drżenia na dźwięk jej głosu. Było w nim coś, co przypominało paznokcie drapiące po tablicy.
"Odpuszczę."
Moje wyobrażenie o zabawie nie obejmowało tłoczenia się w domu z spoconymi i pijanymi ludźmi. Nie obejmowało też bycia obrzygiwaną ani obmacywaną.
"Jesteś pewna? Może już nigdy się nie zobaczymy."
Dziękowałam Bogu z góry, jeśli tak by się stało. Przekazałabym każdą kwotę na dowolną organizację charytatywną, jeśli tylko to się spełni.
"Jakoś przeżyję."
Westchnęła zirytowana moimi słowami. Trudno było powstrzymać się od przewrócenia oczami.
Joan była częścią duetu z Sashą. Od początku liceum były agresywne i nazwały mnie "Małą Sierotką Willow". Ku mojemu niezadowoleniu, przezwisko się przyjęło, gdy Joan oskarżyła mnie o próbę kradzieży jej chłopaka. Zgadnijcie, kto to był? Chris Grant.
Człowiek, od którego nie przyjęłabym pomocy, nawet gdybym tonęła.
Prześladowanie nauczyło mnie, jak zrobić krok do tyłu... stać się osobą dobrze ugruntowaną. To była jedyna dobra rzecz, która z tego wynikła.
"Na którą uczelnię się wybierasz?"
Oczywiście, Joan znała odpowiedź. Wszyscy w naszej szkole wiedzieli o dramacie związanym ze stypendium między mną a Chrisem. I wiedziałam, że szukała plotek, które mogłaby później rozprzestrzeniać.
"Postanowiłam kopać studnie w Afryce," powiedziałam beznamiętnie. Uwielbiałam widzieć, jak jej szczęka opada z szoku. Rzuciłam jej stereotypem sarkastycznie, a ona przyjęła go bez słowa. Nawet nie zwróciła uwagi, jak okropne było moje stwierdzenie. Nasza szkoła musiała zrestrukturyzować edukację, jaką dawała uczniom. Jak ta dziewczyna miała przetrwać w świecie? "Powinnaś uważać. Zaraz wywołają twoje nazwisko i nie chcesz tego przegapić," ostrzegłam ją.
Musiałam jej przyznać, że udało jej się ukończyć szkołę z kiepskimi ocenami. To dawało mi pewne pocieszenie. Jeśli ona mogła coś z siebie zrobić, to ja również mogłam. Jeśli będę to powtarzać, to się stanie.
Na szczęście odwróciła się ode mnie. Widziałam Lory machającą do mnie z jej miejsca. Spojrzałam poza nią na tłum i ogarnęła mnie fala smutku. Trudno było nie mieć własnej rodziny, która by mnie oglądała w tym ważnym momencie.
Rano znalazłam na kuchennym stole notatkę od Olivera. Wiedziałam, że przyszedł do domu, żeby zabrać swoje ostatnie rzeczy. Nawet nie wiedziałam, że wrócił. W notatce przepraszał, że nie może przyjść na ceremonię, i zostawił mi sporą sumę pieniędzy jako prezent pożegnalny. Był też drugi papier. Zawierał datę, do której musiałam wyprowadzić wszystkie swoje rzeczy i gdzie miałam zostawić klucz do domu. Wiedziałam na pewno, że nigdy więcej nie zobaczę Olivera.
Powinnam była być wściekła. Powinnam była krzyczeć i płakać, jak bardzo to było niesprawiedliwe. Ale jaki byłby w tym sens? Nic by się nie zmieniło, gdybym się nad sobą użalała. I nigdy nie zamierzałam błagać Olivera, żeby został, kiedy jasno dał do zrozumienia, że chce zerwać wszelkie więzi.
Byłam pewna, że pewnego dnia znajdę miejsce na świecie, które będę mogła nazwać swoim. Miejsce, gdzie będę potrzebna i chciana.
Przeszukując twarze w tłumie, moje oczy zatrzymały się na parze oczu patrzących prosto na mnie. Był to mężczyzna w ciemnym garniturze, który mógłby być dalszym krewnym któregokolwiek z moich kolegów z klasy. Jednak ogarnęło mnie dziwne uczucie znajomości. Przysięgłabym, że widziałam go w mieście kilka razy w ciągu ostatnich dni. Nasza dzielnica składała się z rodzin, które mieszkały tu od dziesięcioleci, więc nową twarz łatwo było zauważyć.
Nie lubię tego mówić, ale był przeciętny. Z jasnobrązowymi włosami, nie miał nic szczególnie wyróżniającego się. Gdy nadal się w niego wpatrywałam, zdałam sobie sprawę, że widziałam go w pobliżu administracji w szkole. Kupił też rzeczy w supermarkecie kilka nocy temu, kiedy obsługiwałam kasę.
Ale dlaczego on się na mnie gapił?
Odrzuciłam swoje obawy i podniosłam głowę, gdy wywołano moje imię. Ku mojemu zdziwieniu, usłyszałam mały, ale wyraźny aplauz, gdy podchodziłam po odbiór dyplomu. Uśmiechnęłam się do Lory i skinęłam lekko głową w stronę jej rodziców. Znalazłam też kilku moich współpracowników z supermarketu. Przynajmniej była mała grupa ludzi, którym na mnie zależało.
Ceremonia zakończyła się niedługo po tym, jak usiadłam na swoim miejscu. Nasza szkoła nie pozwalała na rzucanie czapek w powietrze. Toga i czapka były wypożyczone, a ich zgubienie wiązało się z dużą karą. Oddałam swoje szaty przed innymi, którzy robili zdjęcia z rodziną. Miałam małe emocjonalne przywiązanie do wszystkiego, co związane ze szkołą. Jedyne, czego potrzebowałam, to dokumentacja.
"To wreszcie koniec!" Lory przytuliła mnie mocno, zanim pociągnęła mnie w stronę swojej rodziny.
"Gratulacje z okazji ukończenia szkoły, dziewczyny." Pani Adams objęła nas obie. "Willow, dołączysz do nas na kolację?"
Zarezerwowali stolik na uroczystą kolację. Chociaż wiedziałam, że jestem mile widziana, nie miałam ochoty dołączać. Miałam o wiele ważniejsze sprawy na głowie.
"Dziękuję za zaproszenie, ale muszę spakować wszystko w domu."
Wyglądała na smutną, gdy skinęła głową ze zrozumieniem. Zanim Lory zdążyła zmienić moje zdanie, zostałam odciągnięta przez życzenia od moich współpracowników z supermarketu. Nawet właściciel wręczył mi kartę podarunkową.
"To powinno pomóc ci kupić rzeczy na studia," powiedział.
"Dziękuję," odpowiedziałam cicho.
"Będzie nam cię bardzo brakować, Willow. Ale nie zapomnij o nas, gdy będziesz mieszkać w wielkim mieście. Będę czekał, aż zrobisz tam karierę." Wiedziałam, że tylko żartuje, ale nie mogłam odpowiedzieć mu tym samym.
Zrobić karierę? Jeśli będę miała szczęście, będę miała małe mieszkanie i jedzenie w brzuchu. Musiałam tłumić niezadowolenie z powodu bycia ignorowaną przez pana Rowe'a.
Lory znów mnie znalazła i odciągnęła na bok. "Jesteś pewna, że chcesz iść do domu?" zapytała. Ścisnęłam jej rękę na znak wsparcia.
"Będę w porządku. Po prostu nie mam ochoty świętować."
Przez chwilę milczała. "Przyjdę do twojego domu po kolacji. Pakowanie jest lepsze, gdy masz kogoś do towarzystwa."
"Dobrze." Miała rację. Wolałabym mieć ją przy sobie, niż być sama w tym pustym domu. Nie potrzebowałam pomocy w pakowaniu moich skromnych rzeczy, jednak.
"Willow, wsiadaj do samochodu. Podrzucimy cię do domu po drodze," zawołała pani Adams.
"Dziękuję," powiedziałam jej.
Lory wplotła swoje ramię w moje i mówiła cicho. "Zadzwonisz do niego, gdy wrócisz do domu?" zapytała.
"Nie mam innego wyjścia," odpowiedziałam. Nie było już czasu na zwlekanie. Musiałam się z nim skontaktować.
Gdyby to tylko było takie proste.
"Może poczekasz, aż wrócę, żeby zadzwonić? Nie będzie wtedy zbyt późno." Wiedziała, jak bardzo się denerwuję przed tym telefonem. Wszystko zależało od decyzji pana Rowe'a.
"Pozwolę, żeby czas zadecydował." Pozostałam niezdecydowana. Udawałabym, że jestem wyluzowana, aż naprawdę tak się poczuję. Jeśli nadal będę używać Lory jako podpory, nigdy nie stanę na własnych nogach.
Rozmowa była lekka podczas jazdy powrotnej. Wszyscy wiedzieli, żeby unikać tematu mojej najbliższej przyszłości. Wyskoczyłam z samochodu i usłyszałam, jak Lory krzyczy, że zobaczymy się niedługo. W środku domu zdjęłam formalne ubrania i rzuciłam się w stronę telefonu. Byłam oburzona, że szkoła nie pozwoliła na telefony podczas ceremonii ukończenia szkoły. Niektórzy ludzie z branży edukacyjnej wciąż żyli w ciemnych wiekach.
Z jękiem frustracji zauważyłam, że nie miałam żadnych powiadomień.
Rzuciłam się na łóżko, próbując się uspokoić. Istniała możliwość, że był zajęty i nie miał czasu, żeby do mnie zadzwonić. Naprawdę chciałam wierzyć, że jest dobrym człowiekiem. Że da mi szansę.
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi.
"Po prostu wejdź, Lory," krzyknęłam, zbiegając na dół. Szarpnęłam drzwi wejściowe, gotowa zrugać ją za pośpiech z uroczystą kolacją. Zamiast tego stanęłam twarzą w twarz z nieznajomym w ciemnym garniturze, który gapił się na mnie podczas ceremonii ukończenia szkoły.
Powinnam była spojrzeć przez wizjer, zanim otworzyłam drzwi. Byłam idiotką!
Miałam załamanie nerwowe tuż przy drzwiach wejściowych. Byłam bliska zatrzaśnięcia drzwi i ukrycia się w swoim pokoju, ale szok uniemożliwił mi ruch.
"Willow Taylor?" Jego głos był niski i niegroźny. Ale skąd miałabym wiedzieć, jak brzmią groźby?
Moje myśli biegły z prędkością światła: Kim był ten facet? Czy mnie śledził?
Zauważył, że jestem przestraszona, i podniósł ręce w geście poddania. Nawet posłał mi winny uśmiech.