Read with BonusRead with Bonus

4

~ HAMES HENDRIX ~

"Mogę już iść?" zapytała panna Mark, wyraźnie zestresowana pracą przez cały dzień.

Spojrzałem na zegar na ścianie. Minęły już 2 godziny od zakończenia pracy. To nie była moja wina, że miałem mnóstwo rzeczy do zrobienia i nie mogłem zamknąć biura tak wcześnie.

"Zaplanowałaś mój harmonogram na przyszły tydzień?" Uniosłem brew w jej stronę.

"Uh— prawie skończyłam. Przedstawię go jutro." Powiedziała, drapiąc się po karku i unikając mojego spojrzenia. Byłem zadowolony, że dostosowała się do mojego stylu pracy, inaczej byłoby to ogromnym problemem, gdyby nadal ze mną dyskutowała.

"Dobrze. Przełożyłaś moje spotkania na jutro, prawda? Muszę mieć wolny dzień."

"Tak, proszę pana." Skinęła głową, trzymając się kurczowo torby.

"Dobrze, możesz iść. Upewnij się, że jutro będziesz bardzo wcześnie. Nie spodoba ci się, jak to się skończy, jeśli znowu się spóźnisz." Ostrzegłem.

Przełknęła głośno ślinę i skinęła głową. "Tak, proszę pana."

Zastanowiłem się, czy jest coś jeszcze, co powinna zrobić, ale nic nie przyszło mi do głowy. Zrobiła dziś wiele rzeczy i jej ciężka praca naprawdę mnie zadziwiła. Nie wyglądała na kogoś, kto mógłby poprawnie wykonywać pracę sekretarki, raczej na striptizerkę. Bez urazy.

"Czy jest coś jeszcze, co chciałby pan, żebym zrobiła przed wyjściem?" Zapytała przez zaciśnięte zęby, wymuszając uśmiech.

"Nie." Pokręciłem głową. "Możesz iść."

"Dobrze." Na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. "Dobranoc."

Nie zawracałem sobie głowy, żeby powiedzieć jej 'Dobranoc', bo to było wyraźnie niepotrzebne. Odwróciła się i wyszła z biura.

Wszędzie zapanowała cisza po tym. Dokończyłem pracę na laptopie, a potem go zamknąłem. Westchnąłem ciężko. Boże, potrzebowałem przerwy przynajmniej raz na jakiś czas.

Oparłem głowę o zagłówek i zamknąłem oczy, żeby zdrzemnąć się, ale mój głupi telefon postanowił zadzwonić.

Stękając i klnąc, otworzyłem oczy i sięgnąłem po telefon, odbierając go gniewnie, nie przejmując się, kto dzwoni.

"Halo?" Odezwałem się marudnie.

"Hames," głos mamy dotarł do mojego ucha. "Dlaczego zawsze mówisz takim zimnym tonem?" Warknęła.

"O, to ty." Usiadłem prosto i wstałem, porządkując ważne dokumenty.

"Zapomniałeś? Powiedziałeś, że odwiedzisz mnie dziś wieczorem."

"O, tak." Całkowicie zapomniałem. Miałem powiedzieć pannie Mark, żeby uwzględniła to w moim harmonogramie dzisiaj, ale zapomniałem. "Oczywiście, że nie zapomniałem." Skłamałem.

"Świetnie! Więc kiedy przyjedziesz?"

"Uh— właśnie wychodzę z biura, więc będę za pół godziny."

"Dobrze. Kocham cię. Będę czekać na twoją upartą głowę." Zachichotała.

"Tak, tak, cokolwiek." Przewróciłem oczami, kończąc rozmowę.

Miałem wrócić do pracy za dwa dni. Jutro wolny dzień (nie do końca). Po uporządkowaniu ważnych dokumentów, chwyciłem kluczyki do samochodu i wyszedłem z biura.

Winda przetransportowała mnie na parter.

"Już wychodzisz?" Zapytała retorycznie Sarah, wstając i biorąc swoją torbę z krzesła.

Zignorowałem ją, opuściłem budynek i udałem się do samochodu. Jakiś przypadkowy mężczyzna otworzył mi drzwi od samochodu, a ja wsiadłem. Zamknął drzwi, a mój kierowca zaczął prowadzić samochód po tym, jak rzuciłem mu kluczyki.

"Zabierz mnie do rezydencji Trishy." Poleciłem, a on skinął głową uprzejmie.

Po kilku minutach poczułem, że ogarnia mnie sen, więc postanowiłem się zdrzemnąć.

……….

Czułem ciągłe klepanie po ramieniu. Było to bardzo niekomfortowe i irytujące. Z marsową miną w końcu otworzyłem oczy. Mój kierowca mnie klepał. Miałem zamiar na niego nakrzyczeć, ale zauważyłem, że dotarliśmy do rezydencji mamy i musiał mnie obudzić.

"Jesteśmy na miejscu, proszę pana." Poinformował mnie.

"Nie jestem ślepy, człowieku." Odpowiedziałem lodowato i machnąłem ręką, wysiadając z samochodu. Moje oczy były ciężkie z powodu braku snu.

Wszedłem do domu i użyłem zapasowego klucza, aby otworzyć drzwi, wszedłem do środka, a potem zamknąłem drzwi.

"Hames!" Mama zapiszczała z radości, gdy mnie zobaczyła. "Moje dziecko!" Fuj! Co to miało być?

Podszedłem do niej. Przyciągnęła mnie do siebie w uścisku, który mógłby połamać kości. Już się do tego przyzwyczaiłem, więc nie narzekałem.

"Cześć, Mamo." Uśmiechnąłem się do niej. "Wow, wyglądasz świetnie. Gdybyś nie była moją matką, na pewno bym z tobą flirtował." Zażartowałem, za co dostałem klapsa w twarz. "Au! Tylko żartowałem."

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

"Boże, w końcu mnie odwiedziłeś. Tak bardzo za tobą tęskniłam. Nie masz pojęcia, jak samotna byłam."

"Naprawdę? Dlaczego nie zatrudnisz sobie jakiejś osobistej pomocy domowej albo przyjaciółki do rozmowy?" Uśmiechnąłem się, mówiąc kolejne słowa, "albo faceta na jedną noc." Poruszałem brwiami, za co dostałem kolejnego klapsa.

"Jesteś taki głupi." Nadęła usta. "Co to za dobry humor dzisiaj?"

Zignorowałem jej pytanie. "Jesteś jak dziecko. Naprawdę, nie zasługujesz na to, żeby być tak samotna." Usiadaliśmy.

"Cóż, twój ojciec nie żyje." Skrzyżowała ręce na piersi. "Miliarderzy tacy jak ty myślą, że mogą kupić wszystko za pieniądze."

"Nie jestem miliarderem." Dodałem, "jeszcze."

"Naprawdę? Myślałam, że już jesteś." Wyglądała na szczerze zaskoczoną. "Zawsze jesteś zajęty i pracujesz, myślałam, że masz już miliardy."

"Drwisz ze mnie? Potrzebuję jeszcze kilku milionów dolarów, żeby zostać miliarderem i osiągnę to bardzo szybko."

"Ach, jestem z ciebie taka dumna. Cieszę się, że zostawiłam ci firmę. Rozwinąłeś ją lepiej, niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam." Zarumieniła się.

"Tak, jestem twoim jedynym synem, komu innemu byś ją dała?" Przewróciłem oczami.

Do pokoju weszła służąca z tacą w rękach. Podała mi tacę, a ja wziąłem szklankę schłodzonego soku i wziąłem długi łyk.

"Jesteś moim jedynym synem, ale nie jedynym dzieckiem. Mogłam też dać część twojej siostrze, Annie." Przewróciła oczami.

"Mamo, oboje wiemy, że Anna nie poradziłaby sobie z firmą." Wybuchłem śmiechem.

"Dlaczego nie?" Na jej twarzy pojawił się grymas. "Bo jest dziewczyną?"

"Nie! Bo jest psem!" Znów się zaśmiałem.

To wydawało się ją jeszcze bardziej zirytować. "Przynajmniej jest bardziej rozsądna od ciebie."

"Jak to?" Zapytałem zdziwiony.

"Jest moją uroczą córką i jest zamężna, a ty jesteś NIEŻONATY." Wymówiła to prosto w moją twarz.

Atmosfera się zmieniła. Moja zwykle chłodna twarz powróciła i odstawiłem szklankę na stół, zakładając nogę na nogę. "Mamo, wiesz, że nie lubię o tym rozmawiać z nikim."

"Nie jestem byle kim, jestem twoją mamą, głupku." Oparła dłoń na czole. "Masz już 26 lat, a nadal nie masz dziewczyny. Pracujesz od 3 lat i podniosłeś firmę ponad moje oczekiwania, ale nie wydajesz się zainteresowany poważnym związkiem z odpowiedzialną kobietą. Śledziłam cię i zauważyłam, że przestałeś mieć jednorazowe przygody z przypadkowymi kobietami. Co z tobą nie tak?"

"Nie czuję potrzeby bycia z kimś i przestań mnie śledzić! Jeśli przyjdzie, to przyjdzie. Jeśli nie, to nie." Odpowiedziałem szorstko.

"Czyś ty oszalał?!" Jej oczy stały się szkliste, przeszywające moją duszę. Nienawidziłem, gdy płakała. Płakała za dużo, kiedy byłem mały, więc nie mogłem znieść, żeby znowu płakała.

"Mamo, nie płacz." Zmiękłem.

"Nie rozumiesz. Potrzebuję wnuków. Co, jeśli wkrótce umrę?"

"Mamo!" Zawołałem. "Nie umrzesz wkrótce, okej?"

"Hames, jeśli będę musiała zaaranżować twoje małżeństwo, przysięgam, że to zrobię." Łzy już spływały po jej policzkach.

"Żartujesz? Co?" Nie mogłem uwierzyć własnym uszom.

"Jestem zdesperowana." Otarła łzy palcami. "Proszę, rozważ małżeństwo."

"Dobrze, dobrze, zrobię to."

"Zrobisz?! Masz już kogoś na myśli?" Jej twarz rozjaśniła się z ekscytacji.

Na moich ustach pojawił się uśmieszek. "Oczywiście, że mam." O, mam.

Previous ChapterNext Chapter